Ʈưaȶħa Ɗa Ɗaŋaŋ
Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ
Cahaŋ
Mistrz miecza
Srebrnoręki
Już nikt nie pamięta, niewielu wspomina, jeszcze mniej wierzy. Gasną niczym płomienie pośród gęstego mroku, owiewanego sennym oddechem Lewiatana. Moje Ja umiera w agonii, pośród gruzów Mojego Świata, konającego w przeciągu. Święty Gaj usechł, zasnął na wieczność pośród popiołów. Wszystkich, których znałem i którzy byli mi bliscy, odeszli bezpowrotnie, lub jak ja wśród śmiertelników stąpają czekając na swój koniec.
Przykro mi.
Tak bardzo mi przykro, że nie potrafiliśmy być lepsi.
Sami skazaliśmy się na ten los, lecz żaden z Nas nie dostrzegł zmian jakie miały nadejść. Zaślepieni boską pychą, miotaliśmy się niczym dzieci w samotnej złości na samych siebie, kiedy niebo nad Naszymi głowami runęło, gwiazdy spaliły Nasz Świat i pochłonęły ogniem gniewu wszystko co znaliśmy, czym byliśmy.
Jak się nazywam? Cahan. I jestem upadłym, celtyckim bożkiem lecznictwa, stojącym dumnie na krańcu świata, czekając aż wieczna noc nad mym Jestestwem zapadnie.
Bogowie nie krwawią
{ kliknij aby schować }
Miał wszystko. Władzę. Tron. Boskość.
Pycha doprowadziła go do upadku. Jego oraz Innych.
Tracąc ramię zyskał coś, czego inni bogowie nie posiadali. Rozsądek. Spojrzał na świat innymi oczyma, jakby tamtego dnia, tamtej bitwy jakaś jego zła część poczynała umierać. Stopniowo. Powoli. To wystarczyło, ażeby jako pierwszy mógł być świadkiem upadku świata bóstw celtyckich.
Próbował. Naprawdę próbował uświadomić reszcie co nadciąga. Wyśmiano go, wyobcowano, więc ostatnie miesiące pośród żywego jeszcze Świętego Gaju spędził samotnie, na rozmyślaniu i zadręczaniu się. Jakie krzywdy musieli im, śmiertelnikom wyrządzić, że jęli odwracać się do nich plecami i zwracać płomienne od nadziei oczęta ku Skrzydlatemu? Bolała go strata i trawił gniew na samego siebie, lecz nawet teraz gdzieś tam, w głębi serca czuje iskrzącą się nienawiść do nowego bóstwa.
Nadal tkwi w nim szczypta mocy, która śmiertelnikowi daje nowe możliwości, lecz dla niego samego jest jedynie nędzną resztką dawnej świetności.
Kto spożywać będzie jego krew regularnie, stanie się niezwyciężony w sztukach magicznych.
Jeśli ziemska niewiasta, powije dlań dziecię, urodzi się ono pół-bogiem o możliwościach nieznanych śmiertelnikom.
Lecz strzeż się, albowiem krew uderzywszy do głowy odebrać rozum potrafi.
A dziecię w istocie potworem być może.
Wie, że koniec jego Jestestwa kiedyś nadejdzie, ponieważ gdy ostatni z śmiertelników, zapomni o Srebrnorękim bóstwie, Nuadha umrze. Już teraz poważnie odczuwa skutki w braku wiernych; nie ważne kiedy i gdzie się znajduje, może zakręcić mu się w głowie, serce zacząć kołatać a na ciele zrobić się słabo. Czasem choruje bez powodu, czasem wszelakie rany goją się gorzej, lecz istnieje w nim część ciała, która nigdy nie ulegnie zniszczeniu.
Srebrne ramie.
Posiadające nieograniczoną siłę, gdy już raz zakleszczy na czymś palce, nie puści póki jej właściciel tego nie zapragnie. W uścisku kruszy stal i najtwardsze skały, po odcięciu od reszty ciała, nie ważne jak daleko się odeń znajduje, zawsze doń wróci i zespoi się ze swym Panem. Nawet jeśli ulegnie zniszczeniu, jeśli najmniejsza blaszka i trybik zostaną zmiażdżone i przetopione, ta złoży się na powrót. Tym jest srebrna ręka Nuadhy. Oddzielnym, lecz tym samym bytem co on sam.
Prócz niej, bóstwo potrafi stale leczyć. Zna się na ziołolecznictwie, minerałach oraz magii, do której czynienia moc stale oszczędza. Jest w stanie wyleczyć nawet ze śmiertelnych chorób czy ran, lecz pamiętaj, wszystko ma swoją cenę. Czasem wymaga ona okrutnego poświęcenia z jego strony, czasem jedynie parę kropel krwi.
Lecz najważniejszą jego umiejętnością, jest fechtunek ciężkim mieczem dwuręcznym. Jest jego mistrzem, jego bratem, jednością. Kiedy dzierży go w dłoniach, tańczy ze śmiercią jak z kochanką.
Odkąd upadł, posiada zwykłą, ale zasłużoną, wiecznie ostrą klingę.
Jednakże, istnieje miecz owiany legendą, który do niedawna był w jego posiadaniu. To Jego dzierżył we wszystkich swych boskich bitwach, to On był świadkiem upadku swego właściciela, to przed Nim drży każda istota, nie ważne czy bóstwo czy ziemski byt. Albowiem to miecz głodny na boską, ludzką, czy potworzą krew.
Niestety legendarna klinga przepadła w chwili upadku bóstwa. Krążą jednak plotki, iż miecz wzywa swego Pana i tylko on jest w stanie doń drogę wskazać.
Prócz tego, umiłował ziemską kuchnię i to wśród pyrkających garnków, strzelającego tłuszczu na patelni oraz pachnących przypraw, czuje się jak ryba w wodzie. W wolnych od zmartwień chwilach zasiada na ławeczce pod otwartym niebem i odpala podłużną fajeczkę, buszując w marzeniach.
Posiada także konia, do którego często mówi. Zdarza mu się także rozmawiać z mieczem, który nosi imię Elding. Mimo że jego palce już długi czas strun nie widziały, nadal potrafi grać na harfie.
Myślał, że nadszedł jego czas. Że śmierć nadeszła, tak jak nadszedł On i jego czarnoksięskie ogary, ścigające go na kraniec świata i jeszcze dalej. Mylił się.
Przetrzymywał go, doprowadzał do szaleństwa. Dzień zlewał sie z nocą, godziny z wiekami, lata z minutami. Był jego Pokarmem, Pożywką dla mocy.
Aż w końcu, pośród gromów i deszczu, wydarł się na wolność, niczym kruk z srebrnej klatki czasu. Nie wiedział gdzie jest kiedy, gdzie teraz.
Dotarł aż tutaj. Do Azylu.
Na wpół żywy, z rozpaczą oglądając się za siebie, ścigany przez cienie o ślepych oczach.