niedziela, 8 grudnia 2013

You were standing in the wake of devastation. You were waiting on the edge of the unknown


Danica Neda Perko
23 lata/empatka/ściągająca/uciekinierka

Chciałaby wierzyć, że wszystko ma jakiś cel, ukryty sens, którego nie dostrzega. Chciałaby wierzyć, że człowiek jest dobry, ale znając całą gamę ludzkich emocji, nie potrafi powiedzieć tego z przekonaniem. Chciałaby wreszcie zająć się sobą, odkryć swoją osobowość i lęki, ale jedyne, co potrafi, to przejmować to wszystko od innych. Czasami chciałaby zamknąć się w piwnicy, zasłonić rękami uszy i zamknąć oczy, odgrodzić niewidzialnym murem, ale taki mur nie istnieje.
Chciałaby móc pozostać nieskażoną, ale już dawno została skalana przez cały wachlarz uczuć ludzkich i nie ma od tego ucieczki. Jedynie śmierć przyniosłaby jej ukojenie, ale nigdy nie miała wystarczająco dużo odwagi i siły, by wykonać ten ostatni krok. Nie ma minuty, by nie mierzyła się z natłokiem emocji, starając się je oddzielić od swoich własnych. Gdy zatraci siebie w obcych odczuciach, będzie zgubiona. Dosięgnie ją coś gorszego niż śmierć i niewyobrażalny ból, który znajduje w każdym człowieku. Dosięgnie ją szaleństwo, zguba umysłu i serca.
Neda wydaje się być delikatna niczym śnieg okalający pobliskie szczyty, jakby każdy lżejszy podmuch wiatru mógł ją zdmuchnąć i wepchnąć w otchłań, z której nie ma powrotu. Wydaje się, że tak łatwo ją zniszczyć, oszukać, ograbić ze wszystkiego, co ma. Potrafi jednak dojrzeć twoje zamiary zanim w ogóle się wykształcą w twojej głowie, pozna kłamstwo zanim otworzysz usta, każda subtelna zmiana w twoim zachowaniu zostanie wychwycona bez mrugnięcia okiem. Danica jest swoistą trzecią zasadą dynamiki Newtona, choć o tym już niewiele osób wie. Jest akcja, jest też reakcja. Empatia to nie tylko odczuwanie, ale również wpływanie i odbieranie. Mogłaby nagiąć do swojej woli każdego, gdyby tylko chciała. Mogłaby całkowicie zmienić czyjeś uczucia. Mogłaby je odebrać. Wierzy jednak w coś, co zwie się wolną wolą do której każdy ma prawo i widziała skutki prób manipulacji oraz rozkazów. Również swoich. Ogranicza się więc jedynie do odczuwania, zamknięta w swojej skorupie, i jako radar do odnajdywania zagubionej reszty 0,2% populacji.
Czerpie dziwną satysfakcję z tego, że nikt nie potrafi poprawnie wypowiedzieć jej imienia ani nazwiska, a śmieszna mieszanina akcentów jest trudna do zidentyfikowania. Danica jest boleśnie świadoma, że w obliczu tych wszystkich istot jest jedynie pyłkiem, który nic nie znaczy. Nieważne, że wielu z nich właśnie jej zawdzięcza przybycie tutaj, chociaż nie wszyscy są zadowoleni z tego obrotu spraw. Wie, że większość osób ma ją za zupełnie nieciekawą małolatę, która z niewiadomego powodu znalazła się w Last Salvation, ale znalazła sposób, żeby radzić sobie z każdą istotą. W końcu uczucia mogą być najgroźniejszą bronią.

Dva
Tri
Tytuł: "Iridescent" Linkin Park
Zdjęcie: tutaj
Karta jakoś tak wyszła. W sensie, że nie wyszła.
Cześć.

115 komentarzy:

  1. [W końcu. I w ten sam sposób zrobiłyśmy metryczki! :D Jak chcesz, to chodź. :)]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  2. [ dzień dobrywieczór, pani bardzo urocza. chciałabym wątek ale nie mam pomysłu :( ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  3. [To jest jedna z najbardziej przerażających mocy, spośród tych wszystkich, które "znam".
    Cześć.]

    ~ Yoël H.

    OdpowiedzUsuń
  4. [witam :)
    Ja to myślę, że one to by się mogły nawet przyjaźnić :3]

    Sigrun

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Mi się pomysł podoba, As mógłby sobie upatrzyć Danicę jako jedną ze swoich ofiar w miasteczku. Jako jedna z niewielu mogłaby go zaciekawić właśnie swoją postawą, której nie rozumiałby (a to już by go denerwowało) i po prostu nie dawałby jej spokoju.
    Czuję w kościach, że baardzo chciałabyś zacząć :D :3 ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  6. [ O nie, nie, As wywołuje właśnie u ciebie szał wenowy i musisz jakoś dać temu upust, najlepiej w formie rozpoczęcia nowego wątku :3 Diabełkowi nie można się sprzeciwiać! :D ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  7. [Już naprawiam ten błąd i ukochuję ♥]

    Ragnar

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Cóż, As jako pan grzechu właśnie do takowego cię zmusza - odbierzesz mi możliwość zaczęcia, bo sama tak bardzo tego pragniesz <3 ja bardzo cierpię (bardzo bardzo), bo nie mogę zacząć, a ty opętana przez diabełka piszesz cudne rozpoczęcie :D ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ja siem absolutnie nie gniewam :D Obecnie też kiepsko z pomysłem u mnie, bo mam już trochę dzisiaj kisiel z mózgu. Jeżeli książka się kojarzy z "Sagą Sigrun" to bardzo poprawnie, bo jestem pod jej straszliwym wpływem :D Jutro z całą pewnością będzie pomysł, ale raczej wieczorem (Zajęcia do dwudziestej są be :< )]

    Sigrun

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Moje rozpoczęcia to istna męka do czytania, naprawdę się do tego nie nadaję ;_; Już raz byłam dzisiaj zmuszona do napisania pierwsza i wyszło mi gówno-podobne coś :< ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  11. [ ja i tak już znikam :3 ale w takim razie jutro czekam na wąciszka <3 ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  12. [A dzień dobry bardzo, a co! (ponownie xD) i dziekuje i mam nadzieję, ze uda nam się stworzyć jakiś przyjemny wątek :)]
    Belial.

    OdpowiedzUsuń
  13. [tym ciekawiej.... xD Zwłaszcza, ze on generalnie jest przyjemnym "człowiekiem" jeśłi kogoś lubi.. :)]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Burn opiekuje się dziewczyną, która jest odporna na moce innych. Danica może być zaskoczona, ale jako że po raz pierwszy nie będzie musiała oddzielać cudzych uczuć od swoich, to pójdzie za dziewczyną i wejdzie za nią w jakąś ciemniejszą uliczkę. A tam już będzie czekał Raw. :D]

    Burn

    OdpowiedzUsuń
  15. [Podoba mi się ten pomysł. Ktoś taki, jak Danica, przyda się Maisie. To na pewno. :)]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  16. Diabeł w ludzkiej powłoce był zdecydowanie silniejszym i odporniejszym stworzeniem aniżeli zwykły śmiertelnik. Jednak pomimo oczywistej nieśmiertelności, cierpiał, odczuwał dyskomfort czy zmęczenie. Do tego najciężej było przyzwyczaić się Asmodeuszowi, bo z istoty nieznającej słabości stawał się kimś kruchym i pełnym niedoskonałości, wynikających z samego gatunku. Jego rany goiły się niemal natychmiastowo, lecz i temu towarzyszył ostry, piekący ból. Często, gdy robił sobie długą przerwę w stąpaniu po Ziemi, musiał od podstaw uczyć się życia jako człowiek. Przyzwyczajał się od nowa do ostrożnego postępowania, chociażby w kwestii poruszania się – jako demon czy postać niematerialna nie musiał uważać na nic dookoła. Ludzkie ciało należało do jednych z najdelikatniejszych i w tym wypadku trzeba było się zastanawiać nad każdym kolejnym krokiem.
    Zima była najgorszym okresem, gdyż demon był zdecydowanie wychowankiem gorejącego ognia. Porywiste wiatry, biały puch i zamiecie nie były jego bajką, dlatego w tym okresie najczęściej ukrywał się w domach czy mieszkaniach, w zależności od tego, co akuratnie zajmował. W Last Salvation był właścicielem niedużego mieszkania, w którym najważniejszymi elementami był kominek i materac. W ciągu miesięcy, w których temperatura znacznie spadała poniżej zera, całymi dniami wylegiwał się przy ciepłym palenisku, wpatrując się w pomarańczowe płomienie.
    Niestety, jego obecna postać była znacznie bardziej wymagająca od tej, którą przyjmował gdy zarządzał południem Królestwa Ciemności. Było to jednoznaczne z tym, iż od czasu do czasu musiał iść chociażby na krótki spacer, by rozprostować kości i rozgrzać mięśnie. Ponadto nie mógł sobie pozwolić na zaniedbanie, przez co dosyć często wybierał się na zakupy.
    Był piątek, dzień uzupełniania lodówki. Niechętnie wypełznął spod zagrzanej kołdry, od razu wskakując pod prysznic, z którego polała się ciepła woda. Po wyjściu zdążył przegryźć kawałek słodkiej bułki, która leżała na kuchennym blacie od poprzedniego wieczoru, po czym wcisnął na siebie jak najgrubsze ubrania. Na to wszystko zarzucił płaszcz i owinął się szalikiem niemal po czubki uszu, mimo iż sklep nie znajdował się aż tak daleko. Wcisnął dłonie w kieszenie, po czym wyszedł na zewnątrz, już na przywitanie dostając chłostę ze strony lodowatego wichru.
    Nie zaszedł daleko, gdy dostrzegł przed sobą dość znajomą mu postać. Danica, bo chyba tak nazywało się to dziewczę, od jakiegoś czasu bardzo go intrygowała. Po gruntownych obserwacjach, dowiedział się, iż jest empatką (co też tłumaczyło unikanie przez nią jego persony). Niemniej to nie to było powodem jego ciekawości. Cóż zatem tak bardzo go pociągało? Otóż kobieta zachowywała się w dość… niepojęty dla niego sposób.
    Właściwie zdążył zapomnieć o zakupach gdy dojrzał nowy cel. Bez chwili zastanowienia zaczął podążać za dziewczyną, choć jeszcze nie do końca był pewien dlaczego. Ot, oddał się swojemu zaciekawieniu, pozwalając mu przejąć kontrolę.
    Gdy jasnowłosa upadła, niemal natychmiast znalazł się przy niej. Bez słowa wyciągnął w jej kierunku dłoń, która pomimo zimna zachowała naturalny kolor i brak było na niej jakiegokolwiek zaczerwienienia. Ponadto, pomimo odczuwalnego przez Diabła chłodu, jego ciało zawsze pozostawało gorące.

    [nie mam pojęcia o co ci chodzi, bo naprawdę dobrze zaczynasz! ;o]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  17. [To na początek się przywitam:)
    Bardzo ładne zdjęcie i karta]

    Cadiss

    OdpowiedzUsuń
  18. Z jednej strony miał ochotę jak najszybciej uciec z tego białego szaleństwa. Płatki śniegu swobodnie opadały mu na ramiona, osiadały na ciemnych włosach i rzęsach, okrywały leniwie czarny płaszcz. Wiatr nieznośnie chłostał jego twarz, sprawiając iż mężczyzna musiał nieco pochylić głowę i skryć się jeszcze bardziej pod grubym szalikiem, choć nawet to nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Ręce skostniałe z zimna, paradoksalnie wciąż były ciepłe i tylko Asmodeusz wewnętrznie czuł, jak ledwo co porusza zdrętwiałymi palcami. Stopy zapadały się pod grubą warstwą skrzącego się śniegu, mocząc końcówki spodni. Wszystkie te elementy, każdy detal, wprawiały diabła w nieszczególnie pozytywny nastrój, a wbrew pozorom i takie miewał. Zagryzł jednak wargi, tłumiąc wewnątrz siebie gniew. Nie mógł sobie teraz pozwolić na wybuch, nie w towarzystwie empatki, z którą zamierzał utrzymać dobre stosunki. To właśnie ona sprawiała, iż jeszcze stał na zewnątrz w tej cholernej wichurze, która targała jego włosy i wywoływała ból głowy.
    Asmodeusz nawet nie próbował sobie wyobrażać, jak kobieta może się czuć. Właściwie nie był do końca świadom, na czym jej zdolność tak naprawdę polega – czy może decydować, kiedy przejąć czyjeś uczucia, czy bez ustanku odbiera emocje innych. Dlatego nie wpadł na to, iż jego towarzystwo może być istną torturą. Zdawał sobie sprawę, iż buduje go gniew i szał, wypełnia każdą komórkę jego ciała, nawet jeśli występuje w ludzkiej powłoce. Nie był on konkretny, wymierzony w kogoś, skupiający się na czymś – ot, czysta złość, którą może wycelować w dowolną osobę, opętać nią człowieka i zatracić go w niej. A potem patrzeć na kolejny konflikt i odczuwać niewypowiedzianą satysfakcję, która tylko wzmagała ogień jaki w nim płonął.
    Mimo, iż na zewnątrz ciemnowłosy wydawał się spokojny, czasem nawet i pogodny, w jego wnętrzu nieustannie panował chaos. Gdyby on sam miały to zilustrować, najzwyczajniej w świecie nakreśliłby kłęb spętanych nitek, miliony nachodzących na siebie kreseczek, a na około pozostawiłby pustkę. To był obraz jego duszy, mrocznej i nastawionej na grzech, nie mającej ani krzty dobra czy życzliwości.
    Widział wahanie w oczach kobiety, widział jak walczyła sama ze sobą. Asmodeusz po tylu latach chodzenia po Ziemi pod postacią człowieka był doskonałym obserwatorem – dostrzegał każdy tik, każdą, nawet najmniejszą zmarszczkę. Nie odezwał się jednak, stojąc spokojnie i jakby nie dostrzegając upływających sekund. Gdy Danica wreszcie chwyciła jego dłoń, bez wysiłku pociągnął ją, tym samym pomagając jej wstać.
    - Powinnaś na siebie bardziej uważać – odparł jedynie, nieznacznie przekrzywiając głowę. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając jej teoretycznie groźne spojrzenie, które w rzeczywistości jedynie go rozbawiło.
    Właściwie nie był pewien, czego oczekuje od kobiety. Ot, zaintrygowała go, jak to się czasem zdarzało – ona, a może bardziej jej zdolność. Z tego co zdążył zauważyć, kobieta była przyjaźnie nastawiona do innych mieszkańców, a Asmodeusz wątpił by przez całe swoje życie odczuła więcej pozytywnych aniżeli negatywnych emocji. Dziwił się, iż po tylu latach przejmowania złych odczuć od pozostałych mieszkańców Ziemi, wciąż potrafiła być osobą, która jest pogodna.

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  19. [Cześć.
    Skoro czekałaś, to mam chociaż nadzieję, że jakoś tam mi wyszedł.]

    Soren

    OdpowiedzUsuń
  20. [Jestem na tak :)
    Może być ciekawie, bo jest typem osoby, który przetrzymuje negatywne emocje wewnątrz siebie i to go niszczy od środka, więc może Danica będzie umiała mu jakoś pomóc? :)]

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  21. Asmodeusz na szczęście nie odczuwał jakiejkolwiek słabości związanej z oddawaniem części mocy do zasilenia miasta. Jego zdolności były na tyle potężne, iż nie robiło mu to żadnej różnicy – wciąż czuł się tak samo silny. To, co oddawał do źródła energii Last Salvation było tylko drobną cząsteczką, namiastką jego prawdziwego daru. Dlatego teraz starał się ograniczać swoją irytację związaną z szalejącą wichurą do minimum, by nie tworzyła się wokół niego aura szału i chęci rozwalenia najbliższych trzech budynków. Niestety, diabeł miał naturę dość wybuchową i choć po tylu tysiącleciach nauczył się kontrolować, nie zawsze wychodziło to idealnie. W tej sytuacji zależało mu na względnym wyciszeniu się, by nie torturować empatki swoją obecnością. Stopniowo ugaszał ogień, jaki żył wewnątrz jego duszy, zmniejszając go do drobnego żaru. Skoro chciał co nieco dowiedzieć się o kobiecie, musiał zastosować odpowiednią taktykę. Okiełznanie wewnętrznego chaosu było pierwszym etapem.
    To uczucie Pan Grzechu doskonale znał i właściwie było je widać perfekcyjnie na załączonym obrazku. Jeżeli coś go zaciekawiło, zaintrygowało – robił wszystko by to zrozumieć. Musiał być tym, który rozwikła zagadkę, odkryje to, co spędza mu sen z powiek. Nie potrafił przejść obojętnie, gdy coś przykuło jego spojrzenie. Podobnie było właśnie w jej wypadku – wyjątkowy dar i wyjątkowe zachowanie, które za wszelką cenę chciał rozszyfrować. To była właśnie najsilniejsza wewnętrzna potrzeba, jaką Asmodeusz odczuwał i która całkowicie przejmowała nad nim kontrolę. Gdy wyznaczył sobie cel, dążył do niego nawet po trupach (a może głównie po trupach?). Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, a on był tego dość dobrym przykładem, choć nie tylko to spowodowało jego Upadek. Niemniej było jednym z czynników, przyznawał to sam przed sobą. Można więc spokojnie uznać to powiedzenie za prawdziwe.
    Ciemnowłosy potrafił być miły. Po tylu wiekach wcielania się w człowieka, Asmodeusz perfekcyjnie opanował sztukę zakładania różnych masek. Potrafił być sobą – złośliwym, bezczelnym i drwiącym z wszystkiego demonem, który był mistrzem w przeciąganiu ludzi na złą stronę. Nie było jednak dla niego problemem udawanie uroczego niewiniątka, którym wszyscy się zachwycali. Dodawał do tego burzę blond włosów, niebieskie duże oczęta i voila!, słodki dzieciaczek. Niemniej jednak zwykł zachowywać swój standardowy charakter i w tym wypadku patrzenie na innych z góry było czymś naturalnym. W końcu był lepszy i nie zamierzał się z tym kryć.
    Jego obecne zachowanie wynikało z ciekawości. Nie chciał na wstępie zrażać kobiety do siebie, dlatego przestawił się na sympatyczniejszą wersję siebie.
    - Podczas takiej pogody każdemu może się zdarzyć – odparł, wzruszając lekko ramionami. Przesunął leniwie wzrokiem po jej zarumienionej twarzy i nieznacznie się uśmiechnął. Był ciekaw, jakie emocje kobieta odbiera od niego.

    [wybacz jakość ;x]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  22. [Podooooba mi się taka symbioza :3 Dla Azraela będzie to nowe doświadczenie :)]

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  23. [Większego szczęścia nie mógł dostąpić :3
    Moje emocje zostały odczytane jak otwarta księga, niesamowite :)
    W takim razie masz propozycje? :)]

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  24. [nie, nie kochana nie czuj sie! jaa teraz tylko z proopozycjami wyskakuje a odpisy będą w weekend bo mam masę na głowie chwilowo. tak że się nie czuj! <3]

    belial

    OdpowiedzUsuń
  25. [Mi się bardzo podoba Twój pomysł, więc spokojna Twa głowa :)
    Wiem, że wymyśliłaś, ale wolę zapytać: chcesz zacząć? jeśli ja mam to zrobić to dopiero gdzieś po północy jak wrócę z pracy, ewentualnie jutro zanim pójdę do pracy ;)]

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  26. Piwo lało się dzisiaj strumieniami. Mężczyźni i kobiety biesiadowali mimo iż głębszego powodu w tym nie mieli. Żadnego święta, żadnego wygranego boju czy chociażby śmierci starej, jędzowatej teściowej. Nic. Bawili się, bo się bawili.
    I nawet ktoś taki jak Rynwar, dał się pociągnąć w wir zabawy. Oczywiście kiedy już alkohol uderzył mu do głowy; inaczej jak zawsze trzymałby się z boku i obserwował ucztujących.
    Liczne piękne Panie, parodiowały dworskie wywijanie sukniami. Mężczyźni przyklaskiwali, tupali nogami i zderzali się kuflami.
    Rynwar zaryczał razem z tłumem, wypijając parę łyków piwa, kiedy reszta wylądowała na jego piersi.
    -Panie! Przygraj no na tej gitarce!- Zakrzyknął i wgramolił się na stół nie bacząc na liczne kufle i jedzenie nań stojące. Kiedy wzniósł kufel ażeby dopić resztkę piwa, większość zagwizdała czekając na ciekawe widowisko. Łowca, chwiejący się od alkoholu, zaczął śpiewać. Z początku powoli:
    - Now, I am a dragon. Please listen to me. For I'm misunderstood to a dreadful degree. This ecology needs me and I know my place. But I'm fighting extinction with all of my race. - Pochylił się ku wrzeszczącym ludziom. Ktoś zaczął wygrywać melodię na gitarze, próbując wpasować się w ton głosu łowcy. Rynwar przeszedł ciężkimi krokami po stole, chwiejąc się na jego granicy i kontynuując:
    -Well, I came to this village to better my health, which is ever so poor, despite all my wealth. But I get no assistance and no sympathy, just impertinent questioning shouted at me. - Zamilkł na chwilę i zastygł. Krzyki ucichły, wszyscy czekali na ciąg dalszy. Następną zwrotkę śpiewał coraz szybciej, aż dziw, że w takim stanie nie połamał sobie języka:
    -Yes, virgins taste better than those who are not. But my favorite snack mixed with peril is fraught. For my teeth will decay and my trim go to pot. Yes, virgins taste better than those who are not. - Mężczyźni zaczęli tupać w rytm gitary, piwo nadal pieniło się i lało strumieniami. Parę chwiejnych dziewcząt weszło na stół i jęło pijańczo tańcować w okół dobrze bawiącego się łowcy.
    -Well, I'm really quite kind almost all through the year. Vegetarian ways are now mine out of fear. But a birthday needs sweets as I'm sure you'll agree. And barbecued wench tastes like candy to me!

    [Piosenka; http://www.youtube.com/watch?v=FfsRSHQaOF8 :D]
    Rynwar

    OdpowiedzUsuń
  27. [Mea culpa, przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale praca robi swoje ;)]

    Wieczór w Last Salvation zaczął się dla Azraela niczym nowym. Rutynowy obchód po całym paranormalnym miasteczku. Jako stróż nocny musiał pilnować porządku na ulicach. Niemalże porównywalne było to do godziny policyjnej w czasie wojen, ale w Last Salvation była swoboda ruchu wieczorem, więc Azrael interweniował gdy łamało się prawo.
    Gdy sobie spacerował powolnym tempem to zatrzymał się gwałtownie i patrzył się przed siebie nie mrugnąwszy nawet okiem. Odczuł jak liść z niebiańskiego drzewa niebezpiecznie drga. Wiedział czyj to był liść. Wiedział, że to nie był jej czas na spotkanie z Bogiem. Azrael nie znał dokładnej daty śmierci ludzi i paranormalnych, ale wiedział tyle, że nie był to jeszcze jej czas dlatego czym prędzej pobiegł w miejsce gdzie znajdowała się dziewczyna.
    Ujrzał ją siedzącą na ziemi i wspartą bezwładnie o ścianę budynku, w którym mieszkał sam Anioł. Ukucnął przy niej i jak na złość nie miał rękawiczek by mógł ją bezpiecznie dotknąć. Z analizy wzrokowej wynikało, że jest nieprzytomna i ledwo oddycha. Postanowił zdjąć swój czarny długi płaszcz i delikatnie owinął go wokół niej tak, żeby nie dotknąć Danici, bo nie chciał, żeby miała jakieś paskudne choróbsko z jego powodu.
    Owinął ją szczelnie płaszczem i założył na głowę dziewczyny kaptur i w ten sposób mógł ją podnieść z ziemi i zanieść do swojego ciepłego mieszkania.
    Jak pomyślał tak też zrobił.

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  28. Dla jednych mogło być to wybawieniem, dla innych pozbawieniem znacznej części sił, a dla pozostałych nic nie znaczącym procesem. Asmodeusz cieszył się, iż należał do tej ostatniej grupy. W całym swoim żywocie zdarzył mu się kilkukrotnie okres czasu, podczas którego jego moc osłabła. Te chwile rzadko wspominał, bo nie były czymś przyjemnym i dobrowolnie nigdy by na coś takiego pozwolił. Na szczęście był na tyle potężny, by móc swobodnie dołączać się do źródła energii Last Salvation, podczas gdy nic na tym nie tracił, a zyskiwał miejsce do życia.
    Po części Asmodeusz również był skazany na samotność. Z jednej strony była to wina jego samego, bo nie posiadał tego samego wachlarza uczuć co przeciętny śmiertelnik, nie był też w stanie go udawać. Kruche życie ludzi było dla niego jak mrugnięcie okiem, nie potrafił się przyzwyczaić do kogoś. Dawno temu, gdy został zrodzony do życia jako Serafin, potrafił kochać i to uczucie wypełniało go całego. Po niezliczonych tysiącach lat Upadku, ta emocja całkowicie w nim wygasła. Ponadto jego natura zawsze wychodziła na jaw – chłód, wyniosłość, obojętność. Nikt, nawet istota długowieczna nie chciała spędzić nieskończoności z kimś takim. Jednak czy demonowi w ogóle na tym zależało? Miał swoje marionetki, którymi mógł się bawić przez wieki. To zabijało jego nudę, wystarczało.
    Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmieszku, gdy policzki dziewczyny jeszcze bardziej się zarumieniły i Asmodeusz był pewien w stu procentach, iż była to jego zasługa, a nie mroźnego wiatru. Zaskoczyła go jednak swoim krokiem, tym że zbliżyła się do niego – ludzie zwykle trzymali się od niego z daleka, jakby wewnętrznie wyczuwali jego niespokojną duszę. A co do odczuwania, kobieta była przecież w tym mistrzynią. Dlatego na jego twarzy odmalowało się delikatne zdziwienie, gdy stanęła tak blisko, że musiał pochylić głowę by móc swobodnie na nią patrzeć. Ciemne tęczówki, niemalże zlewające się ze źrenicami, świdrowały jej oblicze, chłonąc każdy detal.
    Przekrzywił lekko głowę, słysząc jej pytanie. Zaśmiał się cicho pod nosem, mrużąc przy tym zabawnie oczy. Zagryzł wargi i bez słowa wciąż jej się przyglądał, będąc ciekaw co też takiego zobaczyła w jego duszy, iż postanowiła zadać to pytanie.
    - Jestem ciekaw ciebie – odparł swobodnie, choć osoba poboczna mogłaby spokojnie odnaleźć w tym prostym zdaniu podtekst, drugie dno. Nie bawił się, a mówił całkowicie szczerze, co może nie do końca pasowało do jego roli Pana Grzechu. Tym razem nie wykonywał swojej roboty, a Danica nie była jego kolejną ofiarą, nie miał więc potrzeby zmyślać i oszukiwać. Wbrew pozorom nie zawsze był aż tak zły.

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  29. [Dziękuję ślicznie za powitanie ;) Hm, hm... Tak się zastanawiam... Postać o takim samym imieniu była też jakiś czas temu na Nieznanych Aktach... Czyżbyś była tą sama osóbką, czy może to jedynie zbieg okoliczności? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Zatem to zbieg okoliczności... Co raczej nie będzie nam przeszkadzało w wymyśleniu jakiegoś ciekawego wątku, prawda?:D W sumie to Kamael nie wie jak trafił do azylu, ktoś po prostu go w to wrobił (mimo że przebywanie tutaj powinno być raczej nagrodą niż karą) i może to Danica go ściągnęła? O czym oczywiście Kam nie wie, ale teraz krąży po miasteczku i stara się rozgryźć, o co w tym wszystkim tak właściwie chodzi... I w tym swoim krążeniu mógłby trafić właśnie na Danicę i poprosiłby ją o jakiekolwiek wyjaśnienia? :D]

    OdpowiedzUsuń
  31. [O! Wszystko to, co napisałaś jak najbardziej mi odpowiada :) Sama jeszcze muszę wykombinować, kto dokładnie doprowadził do tego, że Kamael znalazł się w Last Salvation, więc da mi to nieco czasu do namysłu, a może i natchnie.
    I byłabym wielce wdzięczna za rozpoczęcie :) Gdyby jednak Ci to nie szło, daj znać, a wtedy ja przejmę pałeczkę ;) No i nie podejrzewałam siebie o takie zdolności...;)]

    OdpowiedzUsuń
  32. [W takim razie postaram się pisać jak najczęściej by uniknąć Twego gniewu :3]

    Dziewczyna bardzo wierciła mu się w ramionach, ale udało mu się ją zanieść do swojego mieszkania i położyć na wygodnym łóżku. Zdjął z niej delikatnie płaszcz, którym ją owinął, po czym przykrył kołdrą, żeby się wygrzała. Następnie poszedł do kuchni by zrobić coś ciepłego dziewczynie do picia.
    Zastanawiało go dlaczego siedziała w taką mroźną noc i w dodatku sama? To było co najmniej dziwne i intrygujące. Gdy się zbudzi to będzie musiał ją o to zapytać.
    Po jakimś czasie wrócił z kubkiem gorącej herbaty i położył na szafce nocnej, po czym usiadł na krawędzi łóżka. Obserwował Danicę uważnie. Zaczynała nabierać troszeczkę rumieńców, bo gdy ją znalazł to była blada jak ściana. Niesforny kosmyk zawitał na jej ślicznej buźce, ale nie mógł go poprawić, nie ryzykując przy tym, że naśle na nią jakąś chorobę.

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  33. [W stanie normalnym — emocje Cienia są bardzo przytłumione, działają jak odbicie prawdziwych uczuć. Coś jak echo. W dodatku bez detali, bardzo ogólnie, głębszych namiętności brak.
    Czasem — jedna z definicji cienia mówi o tym, że to ciemna strona człowieka, podświadomość. Wiąże się to z gwałtownym, negatywnymi emocjami, które silnie Yoëlem targają. Pojawiają się nagle, powodują straszliwe zamieszanie, może to trochę potrwać, ale sam proces ustępowania nie jest długi, znikają w jednej chwili, bez zapowiedzi, czyli tak, jak powstały.
    Ale to nie jest norma, zazwyczaj występuje to, co wpisałem jako pierwsze.]

    ~ Yoël Harders

    OdpowiedzUsuń
  34. Najwidoczniej nie tylko on przybierał maski. Na twarzy dziewczyny pojawiła się wystudiowana mina, z pewnością nie spontaniczna, a starannie dobrana. Oboje coś ukrywali, oboje kontrolowali własną mimikę, by przypadkiem się nie zdradzić. Światem rządziło oszustwo, nawet tak drobne. Asmodeusz był zdolny wymusić na człowieku grzech, jakim było kłamstwo, lecz w tym wypadku nie było to konieczne. Śmiertelnicy bądź co bądź posiadali wolną wolę i w tego typu kwestiach nie trzeba było im pomagać – sami byli na tyle słabi, by w pogoni za akceptację lub w obronie przed strachem udawać kogoś, kim nie byli. Za wszelką cenę starali się pokazać drugiemu człowiekowi to, co on chciał właśnie zobaczyć, po to tylko by się dopasować. Nawet Danica przybierała inną twarz w jego obecności, by nie ukazać wewnętrznego zdenerwowania, które uważała za słabość. Nie ona pierwsza i nie ostatnia; nie było człowieka, który w pewnych sytuacjach nie stawałby się aktorem godnym hollywoodzkiego Oscara.
    Asmodeusz zawsze wpatrywał się w innych bardzo intensywnie, bo uważał to za najważniejszy ze zmysłów, jakimi można było zostać obdarowanym. Oczy demona były bardziej wrażliwe niż te ludzkie, udawało mu się dostrzec o wiele więcej szczegółów, dzięki czemu łatwiej tworzył opinię na temat danej istoty. Ponadto zgadzał się ze stwierdzeniem, iż oczy były zwierciadłem duszy, a tą Diabeł uwielbiał odkrywać. Każdy znajdował sobie jakieś hobby, dla niego były to obserwacje i kreślenie czyjejś oceny. Świdrował pozostałych wzrokiem, by dotrzeć do ich wnętrza, zobaczyć czym żyją i co odczuwają. Danica miała to podane na tacy, on przez tysiące lat wypracowywał tę zdolność.
    - Ty i moc to jedność, więc chyba nie muszę odpowiadać – stwierdził swobodnie, zupełnie niezrażony jej tonem. Widział, iż zachowywała wobec niego dystans i traktowała z odpowiednią dozą chłodu i niemalże arogancji. Był jednak przyzwyczajony do tego typu traktowania, ponadto potrafił kontrolować wewnętrzny chaos i raczej wywoływał złość u innych, aniżeli sami wpadał w gniew. Ludzie, gdy dowiadywali się o tym kim był, zwalali całą winę za swoje porażki właśnie na niego. Być może dlatego Danica była wobec niego tak oschła – uważała go za ucieleśnienie całego zła świata, choć tak naprawdę on dawał jedynie impulsy. To ludzie byli na tyle słabi, iż poddawali się mu bez walki.
    Prawdą było, iż Diabeł przez cały swój żywot widział wiele i jeszcze trochę. Niemniej wciąż był ciekaw, wciąż odkrywał ludzki świat, który ewoluował z dnia na dzień. Przyciągała go moc kobiety, chciał znać zasadę jej działania, dowiedzieć się więcej szczegółów. Równocześnie intrygowało go to, jakim cudem Danica sprawuje nad nią kontrolę w tak drobniutkim, kruchym ciele; jak radzi sobie z natłokiem tylu emocji, będąc jedynie śmiertelnikiem. Być może dla innych był to bezwartościowy dar, Asmodeusz jednak uważał to za potężną moc, którą ta słodka dziewczyna zdołała ujarzmić.
    Danica broniła się przed nim poprzez lodowaty ton głosu i mocne spojrzenie, którym starała się go przyszpilić. Demon nie sądził by było to potrzebne, bo nie wybrał jej na ofiarę, nie miał zamiaru zakotwiczać w niej zła. Chciał zwykłej rozmowy, co fakt faktem mogło wydawać się dość dziwne w wypadku Księcia Piekieł.
    - Wątpliwy zaszczyt rozmowy… - powtórzył pod nosem za Danicą i cicho się zaśmiał, unosząc kąciki warg ku górze. Pokręcił delikatnie głową, mierząc ją wzrokiem, by następnie ponownie zatrzymać spojrzenie na jej oczach.
    - Rani mnie twój oziębły ton. Co takiego ci zrobiłem, że traktujesz mnie jak ostatniego drania? – zapytał, a jego brwi powędrowały nieco ku górze. Droczył się z nią? Może troszkę. Ta rozmowa sprawiała mu rzeczywiście ogromną przyjemność.

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  35. - Yes, virgins taste better than those who are not. But my favorite snack mixed with peril is fraught. For my teeth will decay and my trim go to pot. Yes, virgins taste better than those who are not. - Chwycił się pod boki z jakąś panienką i kręcąc się z nią w kółko oboje wyrzucali nogi wysoko w górę, coraz szybciej się kręcąc.
    Większość próbowała śpiewać razem z nim, jednak już po paru słowach plątali sobie języki, przez co brzmiało to bardziej jak; "Yes, virgins taste better thanthobaghrahanothathawilatata" niżeli normalne słowa.
    Pijany Rynwar, tak samo jak dziewczę z którą tańcował na stole, nie spostrzegli, kiedy jedno z nich kopnęło stojący kufel posyłając go między oczy najbliżej stojącego gościa. Impet odrzucił go w tył a alkohol uniemożliwił mu zachowanie równowagi, więc runął w tył na swojego towarzysza. Ten zareagował natychmiast. Stwierdził iż to był zamach na jego jestestwo, więc osadził pięść na jego twarzy i tak bójka rozeszła się falą tsunami po całym barze.
    Panienki przestały tańczyć, wypatrując drogi ucieczki, lecz za nic nie mogły przedostać się na bezpieczne schody. Natomiast Rynwar widząc co się wyprawia, ryknął radośnie, wypił ostatnie łyki piwa resztą się oblewając i biorąc rozbieg, skoczył w tłum jakby rzucał się do wody a nie na głowy stłoczonych, walczących mężczyzn.
    Ciężarem cielska powalił pięciu i gramoląc się równie mozolnie co oni, chwycił za włosy jednego z nich i przygrzmocił mu pięścią w nos, łamiąc go. Sam zatoczył się pod zbłąkanym ciosem sąsiada, jednak zaraz mu odpłacił przekleństwami i uderzeniem w splot słoneczny oraz twarz, kiedy już zgiął się w pół.
    Uchylił się przed świszczącym świecznikiem, który ktoś zerwał i przyjął cios w pierś, potężnego mężczyzny, który posłał go na drewnianą ławę. Łowca czując zastrzyk energii, podniósł się i chwycił mebel, unosząc w górę. Ciężko było stwierdzić czy miał zamiar rzucić nim w ludzi, czy też rozgarnąć ich jak ogromną maczugą; cokolwiek zamierzał, osiągnąłby efekt na dużą skalę.

    Rynwar

    OdpowiedzUsuń
  36. [Pomysł byłby bardzo dobry, gdyby nie to, że już się umówiłam z Sol, że to jej postać ściągnęła Kiciusia do Last Salvation :< Dlatego też trzeba by ten pomysł trochę zmodyfikować, bo już nie mogę się odkręcić z obetnicy...
    A co powiesz na to, żeby Danica natknęła się kiedyś na Kota, kiedy był w swojej postaci kociej? Wtedy właśnie mogłoby nastąpić między nimi coś, co bardzo rozzłościłoby Danicę, a później spotkałaby pana Kota w jego ludzkiej postaci - nie miałaby świadomości, że on to on, ale w jego emocjach odczytałaby tak silne powiązanie, że to nie mógłby by być przypadek. I wtedy w tą stronę można by coś zadziałać... jak sądzisz?]

    Alastar Wright

    OdpowiedzUsuń
  37. [Eeeeejjj... ale by to było piękne! Już mam! Pokłóciliby się jako ludzie o jakąś pierdółę, bo Kot miałby takie typowe PMS (tak, jest to jedyny mężczyzna z tą przypadłością :D Na poprzednim blogu był wykreowany jako straszna maruda xD) A potem ona poznałaby go jako kocią, przerażającą na swój sposób Bestię i by się okazało, że nie jest taki zły! Takie odwrócenie motywu czlowiek - milusi bestia - krwiożerczy potwór! <3 To by było takie... takie... cudoooowne! <3]

    Alastar Wright

    OdpowiedzUsuń
  38. [a ja własnie wpadłam na pomysł! by coś się pomyliło Radzie i kiedyś wysłano je obie do ściągnięcia kogoś... one dwie, do jednego przypadku, o ! z tego nieporozumienia mogła się zrodzić jakaś niechęć, rezerwa, albo sympatia, to już jak wolisz i teraz mogłyby się spotkać przed siedzibą rady, bo obydwie coś tam załatwiały ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  39. Minęło parę godzin odkąd przyniósł ledwo żywą Danicę do swojego mieszkania gdy nagle wybudziła się ze snu, przez co Azrael miał się na baczności, bo nie wiedział co dziewczynie teraz chodzi po głowie.
    Gdy z powrotem położyła się to lekko nachylił się na bezpieczną odległość.
    - Ćśś, spokojnie. Jesteś w moim mieszkaniu. - odpowiedział głębokim tonem głosu, powstrzymując się od jakichkolwiek gestów, gdyż nie mógł jej dotknąć gołą dłonią.
    - Znalazłem Cię ledwo żywą na zewnątrz. To nie był Twój czas na odejście z tego ziemskiego padołu... - dodał nieco ściszonym głosem, po czym wstał poprawiając zarzucony na siebie czarny szlafrok. W sumie ubrany był jedynie w tenże szlafrok i dresowe spodnie, gdyż zdążył się przebrać jak Danica spała.

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  40. Może i była to forma obrony, instynktowna tarcza przed brunetem z nieciekawą aurą, bezwiedne działania defensywne. Może faktycznie wywoływał samym swoim jestestwem chęć ucieczki. Asmodeusz potrafił określić swoją rolę w świecie i zdawał sobie sprawę, iż powinien wywoływać strach i uczucie niebezpieczeństwa. Niemniej chodziło w tym wypadku o jego ofiary, poddawane impulsowi, skazywane na szał i ataki gniewu. Danica kimś takim nie była, bo Diabeł pragnął jedynie rozmowy. Nie miał na celu oplatania jej w sidła szału, toteż nie rozumiał tego dystansu jaki bezustannie utrzymywała, jakby była zagrożona. Nie dość, iż starał się uspokoić hulające w nim, pragnące się wydostać uniesienie, to dodatkowo był naprawdę miły. Jak na bezczelnego typka z drwiącym uśmiechem, zachowywał się iście dżentelmeńsko.
    Najwyraźniej tak to już bywało, że jeśli ktoś potrafił z drugiej osoby czytać jak z otwartej księgi, sam był personą zamkniętą w sobie. Danica wydawała się zablokowana, zamknięta za własnymi murami umysłu, które zatrzymywały każdego, kto próbował tam wtargnąć i czegoś się dowiedzieć. Asmodeusz nie potrafił nawet wyczytać nic konkretnego z jej oczu, co było dla niego dziwne i zaskakujące jednocześnie, bo nie zwykł mieć z tym problemów. To jednak potwierdzało jego przypuszczenia dotyczące kobiety – pobierała emocje innych, własne separując i zachowując w duszy, nie dając nic po sobie poznać.
    Och, zdecydowanie nie był istotą, którą można by kontrolować. Jednakże Danica również nie wydawała się tym typem. W tej kwestii raczej byli podobni – indywidua, które nie dadzą sobą pomiatać. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Pan Grzechu po obserwacjach i w trakcie tej krótkiej rozmowy. Kobieta, mimo iż odczuwała wobec niego strach, potrafiła wziąć się w garść i stawić mu czoła. Nie każdy był na tyle odważny i bez dwóch zdań zaimponowała mu tym. Zazwyczaj, gdy ktoś wiedział kim naprawdę jest Asmodeusz, albo podlizywał się Demonowi, albo ukrywał się przed nim, a ani jednego, ani drugiego brunet nie znosił. Takie zachowanie drażniło go, momentami wręcz nudziło. Czasami miał po prostu ochotę na ostrzejszą wymianę zdań, bo tego typu relacje bawiły go. Pewien rodzaj rozrywki, można by rzec.
    Wielu rzeczy śmiertelnicy nie rozumieli, najwyraźniej ta była jedną z nich. Asmodeusz sam nie wiedział, dla czego tak bardzo zaintrygowała go ta moc. Ot, było to uczucie wewnątrz niego, silniejsze od innych potrzeb. A z ciekawością to chyba wiadomo jak było w wypadku jego osoby.
    - A ty masz powód? Cóż takiego ci zrobiłem? – zapytał, a jego brwi powędrowały nieco wyżej, jednakże lekkie uniesienie kącików ust świadczyło o rozbawieniu.
    - Ja tylko wykonuję swoją robotę, tak jak każdy w tym świecie. To nie czyni mnie draniem – dodał po chwili, wciskając zmarznięte dłonie głębiej w kieszenie płaszcza.

    [ wymuskany księciunio, pffttt! obrażam się! ;_; ]

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  41. Prawdopodobnie każdy ma taki dzień, kiedy denerwuje go dosłownie wszystko. Że woda jest za mokra, że deska sedesowa za zimna, a zupa była za słona. Kot od stuleci miał bardziej zrównoważony charakter, jednak wciąż miewał właśnie takie dni, kiedy zachowywał się po prostu nieznośnie i był w stanie zabić każdego, kto wejdzie mu w drogę.
    A jakaś dziewczyna ośmieliła się go właśnie oblać kawą. KAWĄ GO OBLAŁA NORMALNIE!
    Alastar patrzył, jak na jego śnieżnobiałej koszuli pojawia się brązowa, nieprzyjemnie gorąca plama. Super. I jak tu zrobić wrażenie na kobiecie, w której, jak sądził, był zakochany po uszy, skoro wyglądał jakby właśnie przytulał kota z ciężkim rozwolnieniem?
    Gdyby wzrok mógł zabijać, prawdopodobnie stojąca przed nim dziewczyna padłaby trupem. - Uważaj jak leziesz, niezdaro. - Warknął, próbując jakoś zapanować nad radośnie poszerzającą się plamą. Miotnął chusteczką, która próbował się wytrzeć. - Spodziewaj się rachunku z pralni. - Burknął i wyminął ją. Może czas najwyższy zamknąć się we własnym mieszkaniu? Jeszcze tylko meteoryt nie spadł mu na głowę...

    Jednak jak powszechnie wiadomo, kiedy jest już tragicznie, to gorzej być już nie może, zatem kilka dni później Kotu powrócił dobry humor na tyle, na ile mógł go posiadać. Przybierając swoją kocią formę udał się do lasu. Miał pewne porachunki ze swoim źródłem. Wszak nie wszystkie kamienie szlachetne, które znajdowały swoje miejsce w jego naszyjnikach, pierścionkach czy też innych ozdobach były tak całkiem legalne.
    Węszył. Tego dnia przez las przetaczało się naprawdę wiele zapachów jak na porę zimową, aż ciężko było się skupić. Czy wszyscy nagle się uparli, aby spacerować po lasach?
    Stawiał miękkie kroki olbrzymimi łapami na puchatym śniegu. Machnął ogonem, aby nieco się rozgrzać. To zdecydowanie nie była jego ulubiona pora roku.
    Stanął na wzgórzu i rozejrzał się. Zmrużył oczy, widząc dziewczynę, która szła leśną, wąską ścieżką. To była ta sama, która kilka dni wcześniej oblała go kawą... Prawdę mówiąc było mu trochę głupio za to jak ją potraktował i nie sądził, że spotka ją jeszcze kiedyś, mimo, że to miasteczko było naprawdę małe.
    A teraz, proszę, natyka się na nią jak gdyby nigdy nic.
    Warknął cicho i położył uszy po sobie kiedy dostrzegł, jak właśnie ku dziewczynie biegnie wataha wygłodniałych wilków. Ta zima musiała się dać zwierzętom nieźle we znaki. Zwykle nie atakowały ludzi.
    Kot spiął się i skoczył przed dziewczynę w chwili, kiedy dzikie zwierzęta zaczęły ją otaczać. Obnażył potężne, długie kły i warknął głośno, miotając na boki ogonem. Nie sądził, aby zwierzęta były na tyle zdesperowane, aby go zaatakować. I tak właśnie się stało. Wilki wyraźnie zdurniały, nie bardzo wiedząc co robić. Kręciły się jeszcze chwilę, jeden czy dwa nawet odważyły się zbliżyć, jednak jedno pacnięcie potężnej łapy uświadomiło im, że nie warto z nim zaczynać.
    Kiedy wilki rozbiegły się, Kot stanął na dwóch łapach i spojrzał na dziewczynę.
    - Dokąd idziesz,czerwony kapturku? - Zapytał. Od razu skojarzyła mu się ta sytuacja z popularną bajką dla dzieci.

    Alastar Wright

    OdpowiedzUsuń
  42. [A możliwe, chociaż ostatnio miałam przerwę od blogowania. Nawet nie pamiętam, na jakim blogu byłam ostatnio... Cóż, nie mogę pochwalić się dobrą pamięcią:>
    Chętnie bym powątkowała, bo Danica mi się bardzo spodobała:) Pomyślałam, że Daniel spotkałby się z nią, bo chciałby żeby kogoś odnalazła.]

    Daniel Sangster

    OdpowiedzUsuń
  43. Przyglądał jej się bacznie, po czym ukucnął przy dziewczynie, opierając się o krawędź łózka. Faktycznie dla Danici mogło wydawać się to dziwne, że leży w cudzym łóżku a Azrael biega sobie niemalże półnago po swoim mieszkaniu z uroczą niewiastą pod dachem. Dużo można było sobie w tym momencie pomyśleć.
    Na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech gdy zobaczył te ślicznie rumieńce na policzkach dziewczyny.
    - Spokojnie, Danico. Do niczego nie doszło... Zresztą dobrze wiesz, że nie mogę Cię dotknąć, nie robiąc Ci przy tym krzywdy. - powiedział, wstając do pozycji stojącej, a szlafrok był niedbale zawiązany, więc mogła zobaczyć jak z lewej strony klatki piersiowej tribalowy tatuaż.
    - Zrobię Ci coś ciepłego do picia. - oznajmił.

    Azrael

    OdpowiedzUsuń
  44. Zrazu wyczuł dziwną aurę, ogarniającą wzburzone morze upoconego, śmierdzącego alkoholem motłochu. Jego umysł zalało rozkoszne ciepło, porównywalne do tego, kiedy zmęczony umysł przechodził w stan snu. Wiedział, że to za sprawą jakiejś magii i natychmiast poczuł ziarenko niepokoju w żołądku, które wkrótce wykiełkowało w coś, co nie powinno wyrosnąć.
    Mimo iż upuścił ławę, mimo iż ta uderzyła z łoskotem o ziemię, jego ciało samo zareagowało na rosnącą w nim emocję. Miał szczęście, że wszyscy w okół byli zamroczeni nie tyle co piwem ale i zaklęciem, inaczej nie skończyłoby się to dla niego dobrze.
    Natychmiast pod jego skórą wykwitły łuski, które zarysowały się ostro, sprawiając iż ludzka powłoka wydała się być niczym utkana z cienkiej warstwy, rozciągliwej gumy. Ślepia zapłonęły żywym złotem, źrenice powoli rozlały się w pionową, gadzią kreskę, a z gardziela padł głęboki, nieludzki warkot. Cała jego postura lekko napęczniała, kiedy ludzkie mięśnie jęła powoli rozsadzać smocza forma. Powietrze w okół łowcy zrzedło, cała jego aura opierała się uparcie, urokowi kobiety.
    - Cóż to za diabelska magia. - Wysyczał z lekkim trudem, ponieważ jego dziąsła rozsadzały napierające, smocze kły a mięśnie szczęki zesztywniały pod przemianą. - Nie wleziesz mi w umysł, wiedzmo.
    Ruszył w jej stronę ciężkimi krokami, aczkolwiek lekko chybotliwymi od alkoholowego zamroczenia.

    Rynwar

    OdpowiedzUsuń
  45. [Zrozumiałam. Został ściągnięty, bo sam z siebie by raczej nie trafił. I chyba się nie odmienia, swoją drogą, to słówko znaczy dokładnie "lalka", bo nie miałam innych pomysłów na imię.
    W sumie może czuć do niego niechęć. Ma uczucia, okazuje je, ale nie myśli o nich, nie przetwarza, a więc dla empatki to może wyglądać tak, że ich właściwie nie ma i wszystko robi tak, jakby był po prostu tego nauczony. Więc tu i się pewne zainteresowanie jego osóbką (czy lalka może być osobą...) może się pojawić.
    Swoją drogą... on się cały czas wydaje zagubiony, wielkiej różnicy mu to pewnie nie zrobi, ale mnie tam wszystko pasuje.]

    Dukke

    OdpowiedzUsuń
  46. [Ty mnie musisz ukochać, a Danica może wpaść... w odwiedziny do Dukke, więc bez sensu by było, gdybym to ja zaczynała. Hehe.]

    Dukke

    OdpowiedzUsuń
  47. [Dobra jest pomysł, choć tutaj musi być skontrolowany przez ciebie dogłębnie :D
    Co powiesz na bal w Last Salvation? Niekoniecznie jakiś mega wielki, ale dość znaczący, by byli tam zaproszeni też co bogatsi przedstawiciele obecnej społeczności. Połączone to też będzie z niezwykłą wystawą wspaniałego skarbu, figury czy innej pojedynczej, wartej błyskotki. Algar uda się tam pod przebraniem z wiadomej w gruncie rzeczy przyczyny. Na sali będzie przeprowadzał sprytne kradzieże, a Danica mogłaby wyczytać jego emocje. Nie wiem jednak czy będzie chciała z miejsca kogoś zaalarmować czy zaintryguje się i zacznie go śledzić w robocie, co może jej nie wyjść na dobre, ale z pewnością będzie bardziej emocjonujące :D]

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  48. [Póki jestem worem pełnym pomysłów to się nie martw xD
    Oooh liczę, że Danica może będzie miała tam co robić. Oj i w sukni będzie pewno pięknie wyglądać :D
    To się bardzo cieszę, że ci się spodobało. Wiesz... Byłabym przemega wdzięczna jakbyś zaczęła :D]

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  49. - Jesteś pewna, że dasz radę utrzymać iluzję przez tak długi czas? Nigdy tego nie robiłaś – zapytał dociekliwie Algar wpatrując się w garnitur który do wieży zegarowej przyniosła ze sobą Krilla.
    - Algar... Gdybym nie była damą dostałbyś za to, że wątpisz w moje umiejętności. Jakbym nie dała rady, nie proponowałabym tego. Jasne? – odparła chłodno dama ubrana w czerń oraz purpurę. Loki upięte były wysoko, a pojedyncze kosmyki rzucały złowieszczy cień na twarz.
    - Wiesz co się stanie, gdy twoja sztuczka nagle się załamie? Mogę nie wyjść stamtąd żywy. To szaleństwo pchać się w miejsce pełne strażników.
    - Czy naprawdę stoi przede mną Algar, Mistrz Złodziei, którego lęka się Rada? Jeśli zadanie jest dla ciebie za trudne to... – odparła teatralnie machając dłonią.
    Mężczyzna żachnął się i chwycił za garnitur, odwracając się bokiem do kobiety.
    - Po prostu podaj mi więcej szczegółów – powiedział szybko, zagryzając wargę. Ta franca dobrze wiedziała w którą strunę uderzyć, by Algar zgodził się nawet na najbardziej szalony plan. Nie podobała mu się ta wyprawa. Była dość niebezpieczna, ale mogła przynieść całkiem niezły zarobek. Jedynym minusem było przebranie, takie kruche...
    - Dobrze – Krilla uśmiechnęła się zadowolona i klasnęła w dłonie. Podeszła do przebierającego się mężczyzny – Diamentowe figurki Wenus oraz Ateny będą w jednej z mniejszych sal, zanim wywiozą je do głównej. To twoja szansa. Musisz poczekać, aż goście zajmą się sobą i wymknąć się niepostrzeżenie do wnętrza gmachu. Będziesz musiał zdobyć cokolwiek do ogłuszania służby. Najlepiej zajrzyj do kuchni na niższych piętra...
    - Tego nie musisz mi mówić. Znam się na robocie – spojrzał na nią poważnie, jakby próbowała przypomnieć o czymś, co weszło mu już w krew. Algar zapiął ostatnie guziki koszuli i wziął się za krawat. Próbował go zawiązać, ale Krilla widząc jego starania zabrała mu go i zaczęła zgrabnie supłać.
    - Jak z moim mężem... – odetchnęła ciężko i spojrzała swoimi ciemnymi oczyma na mężczyznę, uśmiechając się złośliwie – Kontynuując. Uważaj, będzie tam dużo telepatów i innych tego typu istot. Wyczyść swoje myśli i zamknij je dobrze. Jeśli ktoś cię znajdzie nie tam gdzie trzeba, nie licz na litość. Iluzja będzie działać tak długo, póty będziesz blisko mnie. Dobrze, że mój mąż jest na wyjeździe, mogę cię wprowadzić bez problemu jako swojego towarzysza. Powinieneś odnaleźć też jakieś błyskotki w budynku. Zabierz je, ale pamiętaj, że dużo w tym garniturze nie pomieścisz. Możesz później uciec którymś z tylnych wejść albo piwnicami.
    - Dobrze – odparł złodziej, nakładając na siebie marynarkę.
    - Jakbym cię nie znała powiedziałabym, że całkiem niezła z ciebie partia w tym garniturze – Krilla zaśmiała się, patrząc na zezłoszczonego złodzieja – Już czas...
    *****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Algar odetchnął ciężko lawirując z Krillą przez tłum innych par. Wszyscy uśmiechali się do nich i pozdrawiali. Dama dygała elegancko, a mężczyzna tylko spoglądał na okazję do zarobku. Tu jakaś niewiasta nieuważnie przypięła klejnot do łańcuszka przy pasie, zawieszkę do torebki czy obluzował się naszyjnik. Nietrudno było Algarowi zabrać owe skarby, zważywszy na to jakie tłumy tu były. Wpadło się na kogoś przypadkiem i już bibelot lądował w kieszeni marynarki.
      Krilla zaprowadziła ich na główną salę, gdzie grała przepiękna muzyka. Elegancka, stonowana i wprawiająca w spokojny nastrój.
      Algarowi w ogóle się ona nie podobała... Ani całe to przedstawienie. Wszyscy obecni tutaj nowobogaccy niewiele się różnili charakterem od złodzieja. Byli chciwi, sarkastyczni i fałszywie uprzejmi. Te uśmiechy były na pokaz, bo parszywe umysły cały czas wiły się w pajęczynach intryg.
      Krilla pociągnęła Algara do tańca. Wirowali dookoła, rozglądając się za dobrym wejściem w dalsze partie budynku. W końcu kobieta przysunęła się do ucha rabusia.
      - Ludzie się zbierają, to świetna okazja, by wyjść... – wyszeptała.
      - Nie obawiasz się, że zaczną coś podejrzewać jak cię zostawię?
      - Nic mi się nie stanie... Którędy wejdziesz?
      - Tamtym korytarzem przy posągu. Nie jest strzeżony, a większość ludzi zwraca się ku obsłudze z szampanem – Algar puścił kobietę i zdążył jeszcze wyszeptać – Życz mi szczęścia.
      Krilla przeszła dalej i porwała kolejnego jegomościa w walc. Algar odwrócił się niepewnie i sprawdził czy aby na pewno nikt go nie śledzi. Jego towarzyszka zgrabnie podążała za nim z nowym partnerem, by iluzja za szybko nie zniknęła. Złodziej w końcu znalazł się za rogiem korytarza. Nikogo tu nie było.
      Algar skrył się w cieniu, którym pokryta była jedna ze ścian, rzucając na siebie większą jego ilość mocą. Tak schowany w kuckach wszedł do pierwszego lepszego pokoju, otwierając je wytrychami. Ucieszył się widząc, że nikogo tutaj nie ma. Zamknął drzwi, zrzucił marynarkę i podwinął rękawy. W obecnym tam lustrze zauważył, że moc Krilli już nie działa. Teraz wszystko zależało od jego umiejętności... Musiał znaleźć drogę do kuchni. Całe szczęście Sagren postarał się o mapę od jednego ze służących. Rabuś spojrzał na nią szybko i rozrysował sobie w myślach drogę. Podszedł do drugich drzwi i ponownie zadziałał wytrychami, wydostając się na słabo oświetlone przejście.
      Musiał się pośpieszyć.

      Algar

      Usuń
  50. Machnął ogonem na boki przyglądając się z góry dziewczynie. Słysząc jej słowa parsknął cicho i pogładził się po brodzie.
    - To pewnie dlatego, że nie zapomniałem się dzisiaj ogolić... - stwierdził z rozbawieniem. - A babcia nie wspominała nic o tym, żeby nie włóczyć się samej po lesie, zwłaszcza o tak podłej porze roku, co? - Zapytał uszczypliwie. - Gdyby nie ja, wilki miałyby niezłą ucz... - urwał i zmierzył dziewczynę wzrokiem. - Zakąskę. - Dokończył.
    Gdyby jakikolwiek psycholog chciał dobrać się do osobowości Kota sam skończyłby jako pacjent. Bardziej niezrównoważonego i nieprzewidywalnego faceta nie było chyba na całym świecie. Potrafił być naprawdę miły, grzeczny, szarmancki, wszak nie bez powodu latało za nim pół miasta (czego on oczywiście nie widział. Albo był upośledzony, jak to stwierdziła serdeczna jego przyjaciółka), ale potrafił też dopiec do żywego i być podłym draniem, którego nienawidziło się od pierwszego wejrzenia.
    Cóż, z całą pewnością nienawiść już mieli za sobą.
    Coś oderwało jego uwagę od dziewczyny. Uniósł potężny łeb i zaczął węszyć. Zgarbił się nieco, a sierść na jego karku zjeżyła się. Obnażył kły i warknął cicho.
    Był idiotą. Skończonym idiotą.
    Wilki, które zaatakowały dziewczynę nie były zwykłe. Szykowała się niezła zadyma.
    - Trzymaj się blisko. - Nakazał dziewczynie i ukrył ją za sobą.
    Czemu Excalibur nie było wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebował?
    Trzy ogromne basiory z czerwonymi ślepiami wyszły z gęstwiny. Spieniona ślina ściekała z olbrzymich, żółtych kłów. Te wcale nie wyglądały na przestraszone, tak jak poprzednia wataha.
    Obejrzał się na dziewczynę. Nie zdoła walczyć i ochronić jej jednocześnie. Trzeba było uciekać.
    Opadł na cztery łapy.
    - Wskakuj, jeżeli chcesz żyć. - Nakazał wręcz. Jeżeli nie zrobiłaby tego, pewnie by ją zostawił. Jego szlachetność też miała swoje granice.

    Alastar Wright

    OdpowiedzUsuń
  51. [a witam witam i cieszę się, że się podoba bo znalezienie go pochłonęło mój cały wieczór :P cóż, Danica ze względu na swoje zdolności mogłaby mieć na nim używanie. nie bardzo mam jeszcze pomysł na wątek, ale na pewno chętnie się na niego piszę.]

    fenris

    OdpowiedzUsuń
  52. [ wielbię na kolanach! ale wymuskanego księcia nigdy ci nie wybaczę, ot co! ]

    Asmodeusz nie był narcyzem, nie był zadufany w sobie, a jego myśli nie krążyły wyłącznie wobec jego osoby. Oczywiście, że miał wady, jak każdy człowiek czy istota nadnaturalna i zdawał sobie z nich sprawę. Jednak za największą słabość uważał wywlekanie ich na światło dzienne, dlatego skrzętnie je w sobie ukrywał, a raczej nie wspominał o nich. Być może to był powód, dla którego Danica tak właśnie go odbierała. Mężczyzna w swojej powłoce starał się ukazać jedynie te cechy, jakie powszechnie uważane były za zalety. Przecież właśnie tego od niego oczekiwali, czyż nie? Miał się wkupić w łaski ludzie, musiał wyglądać na ideał. Danica widziała go zupełnie inaczej, bo nie dostrzegała całej jego gry, całego wysiłku jaki w to wkładał, a jedynie odczuwała to, co działo się w jego wnętrzu. To zdominowało jego ludzką osobowość i kobieta skupiała się właśnie na chaosie.
    Jego oczy pociemniały, gdy usłyszał słowa kobiety. Wbił w nią lodowate spojrzenie, a jego rysy twarzy wyostrzyły się i z pewnością nie wyglądał już tak uroczo jak parę sekund wcześniej.
    - Hamuj się. Nie wiesz nic o mojej przeszłości, nie wiesz nic o mnie, bo w stosunku do lat, które ja przeżyłem, jesteś zwyczajną gówniarą. Nie oceniaj moich wyborów, nie masz o nich żadnego pojęcia – warknął nieprzyjemnym tonem. Potrafił być spokojny, lecz wzmianka o jego decyzji, która spowodowała upadek, zawsze niesamowicie go drażniła. Wtedy nie potrafił ugryźć się w język, unosił się i potrafił być rzeczywiście niemiły. To była jego indywidualna sprawa i nikt nie miał prawa się w nią wtrącać.
    Może faktycznie reagowała na niego ostrzej, bo udzielały jej się emocje Asmodeusza, które nieustannie w nim żyły. Mężczyzna po chwili zdał sobie z tego sprawę, zrozumiał, iż to może po części jego wina, że Danica zarzuca mu takie rzeczy. Oddziaływał na nią non stop, chaos jaki panował w jego wnętrzu, przechodził na tę drobną kobietę. Jego wejrzenie od razu złagodniało i już otwierał usta, by coś powiedzieć, może nawet przeprosić za ten chwilowy wybuch, gdy usłyszał czyjś głos, wyraźnie mówiący do niego. Odwrócił się, a zauważywszy mężczyznę, który zmierzał w ich stronę, między jego brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka. Widział go pierwszy raz na oczy i z pewnością nie miał z nim nigdy wcześniej do czynienia. Właściwie w Last Salvation nie utrzymywał zbytnio kontaktów z większością mieszkańców. Pokręcił przecząco głową, spoglądając na Danicę, która początkowo spoglądała na niego chłodno, lecz z każdą kolejną sekundą w jej oczach pojawiała się rosnąca dezorientacja. On sam rozejrzał się, a fala kolejnych oskarżeń wprawiła go w jeszcze większe osłupienie. Mogło to zabrzmieć dziwnie i wręcz nierealnie, jeśliby patrzeć na jego naturę, ale raczej zachowywał dobre stosunki z pozostałymi mieszkańcami miasteczka. Może i chodził z bezczelnym uśmieszkiem, i irytował wszystkich natrętnymi spojrzeniami, lecz poza tym nic więcej nie robił.
    Dopiero po słowach kobiety zorientował się, co tak właściwie miało miejsce. Jego wewnętrzny gniew przechodził na Danicę, zaś ona oddziaływały na ludzi, którzy ich mijali. Dlatego wszyscy nagle jak jeden mąż odczuli niezrównaną niechęć i irytację wobec młodego mężczyzny, który nigdy wcześniej nic im nie zrobił. Zaczynało się robić dość nieprzyjemnie, a Asmodeusz nie chciał wykorzystywać swojej niszczycielskiej mocy na środku miasteczka. Miał inne zadanie w Last Salvation i nie mógł niczego spieprzyć.
    Zignorował zupełnie jej przeprosiny, powoli cofając się.
    - Chodź, mieszkam niedaleko – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chwycił ją za przegub i pociągnął lekko za sobą, kierując się szybkim krokiem w stronę budynku, w którym mieszkał. Kilka minut później znaleźli się już w ciepłym mieszkaniu, które wypełnione było mrokiem.

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  53. Asmodeusz był jednym wielkim fałszem, kumulacją oszustw w jednym ciele. A przynajmniej tak mogła postrzegać go Danica, która skupiała się wyłącznie na odczuciach jakie grały w jego duszy. Sam fakt, iż przyjmował ludzką powłokę sprawiał, iż był tylko iluzją. Jego postać była zbudowana z marzeń śmiertelników, spełniała ich najskrytsze potrzeby, wprawiała w zachwyt, wywoływała westchnięcia i drżenie dłoni. W rzeczywistości jego wygląd był diametralnie inny, zupełnie nie przypominał wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny. Dlatego można było stwierdzić, iż budują go kłamstwa. Każda komórka jego ludzkiego ciała była wypełniona tymże łgarstwem, które polegało na tym, iż on po prostu nie istniał. Był wyimaginowanym obrazem, chwilową materią, która w każdej chwili mogła zdematerializować się sprzed twoich oczu. Trwał, a jednocześnie go nie było.
    Ludzie byli słabi i marni, oczywiście, że nabierali się na ten pozorny ideał. Wierzyli w to, iż wreszcie trafili na człowieka pełnego zalet, tego o którym zawsze marzyli, o którym śnili zarówno za dnia, jak i w nocy. Z osoby Asmodeusza biła pewnego rodzaju siła przyciągania, coś czego on sam nie kontrolował. Działało to jak zapach, który kusił, nakazywał zbliżenie, motał i zaplątywał we własną sieć. Najwyraźniej na Danicę to nie działało; być może dlatego, że kobieta za bardzo zatraciła się w jego duszy, by poczuć cokolwiek poza nią. Jego charakter, a nawet wygląd nie robiły na niej wrażenie, bo już na wstępie zajrzała w głąb niego, poznała od środka. Chaos jaki w nim panował przeraził kobietę do tego stopnia, iż nawet nie starała się go zrozumieć. Zaszufladkowała go do postaci jak najbardziej negatywnych, których nie powinno się tknąć nawet koniuszkiem palca. Choć najwyraźniej coś dostrzegła, skoro nie uciekła z krzykiem zaraz po odkryciu jego mrocznego jestestwa.
    Faktycznie, skrajne sytuacje pozwalały na czytanie z drugiego człowieka jak z otwartej księgi. Budziły się instynkty pierwotne, najskrytsze lęki i najdziwniejsze odruchy. Nie można było przewidzieć reakcji danej osoby, każdy odbierał dany bodziec indywidualnie. Niewiele było takich sytuacji podczas których Asmodeusz tracił nad sobą kontrolę. Szczerze jednak nienawidził, gdy ktoś próbował go wypytywać o Upadek, bunt i życie za czasów serafinów. Tych tematów unikał jak ognia (a może raczej zimna w jego wypadku?).
    Zupełnie ignorował jej słowa, domyślając się, iż kobieta zwymyśla go jak tylko znajdą się w spokojniejszym miejscu. Na chwile obecną nie miał jednak ochoty na spotkanie z tłumem ludzi, którzy obrzucali go fałszywi wyzwiskami i szykowali się do rękoczynów. Ucieczka w zacisze mieszkania wydawała się najbardziej logiczna i szczerze wątpił, by zgraja poszła za nimi. Sądził, iż po pewnej odległości, nić jaka łączyła Danicę z tamtymi mieszkańcami Last Salvation przerwie się.
    Tortury, nietoperze… Jakie to wszystko banalne i typowe. Asmodeusz prychnął pogardliwie w odpowiedzi. Kobieta miała najwyraźniej w głowie najbardziej prymitywny obraz Diabła na jaki można było trafić. Dlatego ludzie wpadali w jego pułapki, bo wyobrażali sobie jego osobę zupełnie inaczej, w sposób bardzo daleki od rzeczywistości.
    Żałośni śmiertelnicy.
    - Sala tortur na prawo, zabawki z sex shopu na wprost. Jak będziesz szła nie potknij się o zwłoki leżące w przedpokoju, zapomniałem sprzątnąć – odgryzł się, a jego ton ociekał ironią.
    W końcu zapalił światło, a oczom kobiety ukazało się najzwyklejsze mieszkanie. Przedpokój z lewej strony łączył się z kuchnią, którą odgradzał jedynie wysoki blat, na którym można było dostrzec półmisek z owocami i kilka podkładek. Na wprost mieścił się salon, utrzymany w brązach, udekorowany drewnem z kremową kanapą i miękkim dywanem przy kominku. Po lewej stronie pokoju gościnnego znajdowały się na ten moment zamknięte drzwi, prowadzące do sypialni. Zaś te po prawej stronie w przedsionku wchodziły do łazienki.
    - Zaskoczona? – spytał, a jego brwi podjechały ku górze. Westchnął cicho i pokręcił lekko głową.
    - Napijesz się czegoś?

    Asmodeusz

    OdpowiedzUsuń
  54. [dobra, postaram się teraz jakoś to posklejać, chyba niezbyt wiele dorzucając od siebie. wypadłem ostatnio z branży więc wysokich lotów to to nie będzie ;)]

    Bezchmurne niebo zwiastowało rychłe nadejście mrozu. Blask księżyca przedzierający się przez gęsty splot gałęzi tańczył roziskrzonym blaskiem na puszystej, śniegowej pierzynie nadając magii miejscu w ciągu dnia zupełnie zwyczajnemu. Granica pomiędzy dniem a nocą przemieniała pojedyncze gałązki w różdżki czarodziei; lśniące, żyjące własnym życiem. Jedynym pragnieniem było wówczas zamknąć oczy, napełnić płuca rześkim powietrzem i mieć świadomość, iż tak chwila będzie trwała wiecznie. Mrok sprawiał, że więź pomiędzy elfem a dziką naturą stawała się silniejsza niż dotychczas. Nie nazwałby tego szacunkiem, nie nazwałby tego zachwytem. Nazwałby to jednością, idealną synchronizacją. Oddech w rytm podmuchów wiatru, kroki pomiędzy wystającymi korzeniami drzew. Spojrzenie tam, gdzie jego oczy odnajdowały ukojenie po uporczywości kończącego się dnia.
    Nie znał celu swojej wędrówki. Stąpał powoli lecz zdecydowanie, wsłuchując się w budzącą się powoli do życia, nieskrępowaną dzikość. Czuł się swobodnie, tak samo jak swobodnie czuła się otaczająca go zwierzyna. Oswoił ją, przyzwyczaił do swojej obecności. Udowodnił, iż nie potrafiłby wyrządzić jej krzywdy. Sarny, zające, ptactwo - wszystkich mógł obdarzyć równie silnym zaufaniem, nie czerpiąc z ów więzi żadnej korzyści. Może poza towarzystwem. Mówił do nich, one nie mogły mu odpowiedzieć. Czuł jednak ich zrozumienie. Zrozumienie, którego brakowało wśród istot ucywilizowanych. Tej nocy jednak... Nie był sam.
    Gruby pień drzewa stworzył mu prowizoryczną kryjówkę. Z niej mógł obserwować scenę co najmniej niespotykaną, a więc wyjątkową i przepiękną zarazem. Zwierzę, dzikie zwierzę nie znające świata poza granicami lasu pozwalało muskać swój grzbiet dłoni nieznajomej kobiety. Zafascynowanej, dla której ów wydarzenie było zupełnie niespodziewanym, nowym doświadczeniem. Jak zdołała dotrzeć tak daleko od miasta? Śledziła go? Obserwowała? Teraz pytania nie były dość silne, by zawładnąć jego świadomością. Wyszedł z ukrycia, dołączając do nieznajomej na środku owalnej polany.
    - To... Imponujące - elfy były istotami z natury bratającymi się z dzikimi stworzeniami. Kobieta z pewnością nie reprezentowała tej rasy, należało wykluczyć również człowieka. Jednak biały jeleń, zwierzę tak rzadko spotykane, tak płochliwe, emanowało błogim spokojem. Zbliżył się na tyle, by móc wyszeptać do szpiczastego ucha kilka słów w niezrozumiałym, nieużywanym od wieków języku.
    - Myślę, że ci na to pozwoli - czy grzeczniej byłoby uprzedzić kobietę o swoich zamiarach? Być może. Tutaj maniery obwiązywały go rzadko i powoli wypierał je ze swojego zachowania. Chwyciwszy nieznajomą oburącz w pasie podsadził ją ku kurze tak, by mogła dosiąść jelenia. Ten pozostawał niewzruszony. Ruszył jedynie z wolna za elfem, gdy ten wskazał mu ścieżkę prowadzącą głębiej w las.

    fenris

    OdpowiedzUsuń
  55. Algar przeszedł jeszcze kilka korytarzy, rozglądając się uważnie dookoła. Pokoje były wypełnione kilkoma błyskotkami. Jeden z nich posiadał nawet ukryty sejf. Złodziej rozważnie ukrywał wszystkie skarby w zwiniętym naprędce prześcieradle. Tak zrobioną torbę przerzucił przez ramię. To nie był jednak worek bez dna. Miał nadzieję wynieść co nieco albo nie napchać ich tak, co by nie mógł schować figurek.
    Strażników nie było dużo, jednak sprawiali wrażenie twardych i dobrze zorganizowanych. Nie stracili z rezonu pomimo przyjęcia dziejącego się niedaleko. Niektórzy z nich pili wino przyniesione im przez służbę, co było kolejnym uśmiechem losu w stronę Algara. Złodziej musiał działać po cichu i głównie przemykać w swobodnie przemieszczających się cieniach. Gasił co niektóre mniejsze źródła światła, dając sobie większe szanse w "starciu" z obecnymi tu ochroniarzami.
    Przeszedł ćwierć posiadłości zanim doszedł do schodów na dół, miejsc zajmowanych głównie przez służbę. Zszedł po cichu, ciesząc się w duchu, że Krilla pozwoliła mu nałożyć jego własne, specjalne buty. Były one dość miękkie, zagłuszające większość kroków nawet stawianych na hałasujących kafelkach, których Algar wprost nienawidził.
    Rabuś rozejrzał się po korytarzu. Nic nie słyszał i nikogo nie widział. Służący musieli przenieść się na górę, by obsługiwać gości. Została tutaj tylko kilku z nich. Tym lepiej.
    Algar dopadł pierwsze lepsze drzwi, które otwarły się gładko, skrzypiąc jednak odrobinę. Oczom złodzieja ukazała się obszerna, wyłożona płytkami kuchnia z wielkim, trzaskającym ogniem piecem. Nad płomieniem przygotowywał się wielki świniak, pieczołowicie obracany przez mężczyznę w białym, kucharskim stroju. Mruczał on coś pod nosem wściekły. Widać robota paliła mu się w dłoniach, a został sam. Jaka szkoda...
    Mechaniczne oko mężczyzny zauważyło kilka drewien, leżących niedaleko drzwi przez które wchodził. Była tam dość długa, gruba laga. Mogła mu się przydać.
    Rabuś podszedł cicho do stosiku i wziął kij w dłonie. Powinien wyjść, ale powstrzymało go coś. Błyszczące złotem kielichy, które skrzyły się nad głową kucharza, który właśnie gasił okiem, by zdjąć potrawę. Algar oblizał spierzchnięte wargi, patrząc nadal na naczynia. Cóż, nie po to wziął tą lagę, by nie zrobić z niej użytku prawda?
    Kilka sekund później potężny kucharz osunął się na ziemię. Złodziej chwycił go w pół i zamknął w składziku na owoce, chowając za kilkoma skrzyniami z jabłkami. Nikt nie powinien go tutaj znaleźć. Znalazł tam też sznur, który zaraz zabrał ze sobą. Nigdy nie wiadomo do czego się przyda.. Rabuś wrócił do kuchni, owinął kielichy w kilka szmat i schował je.
    Uzbrojony czuł się pewniej. Przeszukał szybko resztę pokoi. Poczuł jednak, jak torba na jego plecach robi się coraz cięższa. Musiał zacząć powoli zmierzać do pomieszczenia z figurkami. Miał nadzieję, że nie zasiedział się zbyt długo tam gdzie nie powinien, bo prawdziwe skarby znikną mu sprzed nosa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specjalnie poszedł okrężną, dłuższą drogą. Według mapy od Sagrena nad pokojem znajdował się balkon z belką między nimi, taką na kilka źródeł światła. To mogło być wygodniejsze i bezpieczniejsze niż wchodzenie jakimkolwiek dolnym wejściem.
      Kilka minut później był już na balkonie. Rozejrzał się po sali. Nie widział nikogo.
      Pomieszczenie robiło ogromne wrażenie. Oświetlone było bladym światłem księżyca, płynącym miękko z kryształowych okiennic. Bogaty posąg patrzył z góry na przybywających do sali. Cienie otulały ten pokój swoim dobrodusznym dotykiem. Cała podłoga lśniła jak tysiąc malutkich klejnotów. Dywan na środku wyznaczał drogę do piedestału. Algar skupił na nim wzrok, a mechaniczne oko przybliżyło widok. Uśmiechnął się do siebie. Figurki stały tam w najlepsze, nęcąc swoim blaskiem. Były przepiękne. Algar już liczył w głowie ile pieniędzy dostanie za te cudeńka. Kolekcjonerzy będą się zabijać o możliwość posiada ich w swoich domach.
      Nie czas był jednak na rozmyślania. Algar ściągnął torbę i zostawił ją na balkonie, biorąc tylko linę i lagę. Złodziej wskoczył jak kot na belkę i w kuckach zaczął przesuwać się na środek. Spojrzał jeszcze raz na dół. Coś było niepokojącego w tych ciemnościach, wydawało mu się, że słyszy oddech. Niespokojnymi dłońmi zawiązał supeł na drewnie, a linę spuścił na dół. Chwycił się jej i zsunął lekko na dół, zeskakując na dywan. Wyciąganął rękę ku figurkom, rozglądając się jeszcze raz. Teraz widział dół sali dokładniej.
      Soczewki w oku drgnęły nerwowo i przybliżyły mu jedną plamę cienia. W gęstym mroku zauważył biały materiał koszuli. Ręką złodzieja zatrzymała się w połowie ruchu, spoglądając na dziwną postać.
      Jasna cholera...

      Algar

      Usuń
  56. [ wątek oczywiście, może tym razem bardziej pozytywny? choć pomysłów niestety mi brak :< ]

    L. Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  57. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  58. [ To podaj mi też te nieprzyjemne, choć ta wydaje się bardzo ciekawa. Tak jakby urzeczywistnienie jej marzeń nagle wkroczyło w jej życie. On, jako pan snu, znałby jej pragnienia, dlatego w snach wydawałby się dla niej ideałem. ]

    L. Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  59. [ To w takim razie jak to robimy? Już się znają? Czy tylko z tych snów? ]

    L.Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  60. [Nom, czas najwyższy, przynajmniej z mojej strony^^. Mam nawet zarys pomysłu:) Kurt w Last S. pojawił się sam za zgodą założyciela, więc Danica nie mogła go sprowadzić, co nie przeszkadza, by się nim zainteresowała. Kurta wszędzie jest pełno, sprawia problemy i sieje zgorszenie swoim nietypowym zachowaniem i, co chyba najistotniejsze, emanuje bardzo silnymi emocjami. Może Danica przyszłaby go unieszkodliwić, zmęczona ciągłym odczuwaniem mieszanki jego gniewu, strachu i paniki? Jak nie, to myślimy dalej^^]

    Kurt Pity

    OdpowiedzUsuń
  61. [ Idealnie to poskładałaś do kupy. Możemy uznać, że on początkowo się nią zainteresował oczywiście ze względu na jej moce, a z czasem zaczął się bardziej przywiązywać. Później pojawiła się akcja z azylem, więc zaniechał tego wszystkiego, a kiedy ona też tutaj się znalazła to znów były wizje i potem to spotkanie.
    On może nadal się nią interesować, teraz jednak w świecie realnym, a nie w śnie. Dajmy na to, że zna jej sekrety, wie jak bardzo ciężki jest dla niej ten dar i stara się jej pomóc, bo jest mu jej żal (w tym takim sensie, że chciałby ją odciążyć od tego). A Danica oczywiście go odpycha, jednocześnie nie chcąc zaczynać między nimi wojny. ]


    L. Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  62. Złodziej drgnął na widok kobiety wychodzącej z lichego cienia. Cholera Algar, starzejesz się i przestajesz ufać własnemu instynktowi.
    Mężczyzna wyprostował się i cofnął o krok. Mogło się wydawać, że nagle ciemność dookoła zgęstniała, jakby chcąc dołączyć się do jego emocji. Nie był zdenerwowany. Zaskoczony owszem, ale nie rozgorączkowany. Jego umysł był spokojny, analizując całą sytuację i wyłuskując z miejsca możliwe drogi ucieczki. Skąd ta kobieta się tu wzięła? I po co?
    Czyżby go wyczuła? Cholera... Starał się uważać i zamykać emocje bardzo głęboko. Widać jednak to nie pomogło. Mimo wszystko dziewczyna jest tu sama. Algar nie zauważał ani też nie słyszał nikogo innego. Żadnego szumu kolczug strażników czy krzyków rozhisteryzowanego tłumu.
    Po co tutaj przyszła?
    Ręka zgięła się miękko, opuszkami palców wyczuwając drewnianą lagę, którą złodziej miał przymocowaną do pasa. Nie wiedział jakimi zdolnościami operuje kobieta przed nim, dlatego wolał się przygotować. Mięśnie pozostały napięte, gotowe do nagłego uniku, gdyby nagle wypluła z siebie ogień lub próbowała go zamienić w kamień.
    Stracił gardę na chwilę, gdy kobieta oznajmiła, czego od niego chce. Mechaniczne oko zadrgało, słychać było cichutkie skrzypnięcie mechanizmu. Złodziej wyprostował się odrobinę. Głos zadrgał jej niemal niezauważalnie. Też jest tutaj incognito, prawie jak kieszonkowiec. Stoją na podobnym gruncie, chociaż to Algar byłby bardziej pokrzywdzony gdyby jego obecność wyszła na jaw.
    Czas uciekał. Nie mógł tak stać w nieskończoność i gawędzić z kobietą. Zaraz mogli się tutaj pojawić służący, by zabrać figurki do głównej sali. Algar odetchnął, wypuszczając cicho oddech. Zrobił krok do przodu, otaczając palcami jedną z figurek. Ktoś kto je tutaj umieścił był głupcem, stawiając tylko na strażników, których potrafiła przechytrzyć nawet ta dziewczyna.
    - Widzisz, żebym miał gdzieś jakieś skarby? To wdzianko nie sprzyja zbieraniu kosztowności, sama chyba przyznasz - nie spuszczał z niej oczu, a mechaniczny sprzęt przybliżał mu widok. Widział każdy szczegół, nawet kropelki potu spływające jej po dekolcie. Była zdenerwowana. Jeśli coś pójdzie nie tak, porwie chociaż jedną figurkę, otoczy kobietę cieniem i ucieknie.
    Przerwał na chwilę i znowu kontynuował.
    - Sądzisz, że potraktowaliby cię ulgowo, gdyby odkryli że tu jesteś? W towarzystwie złodzieja? - mruknął nisko z charakterystyczną chrypką. Nie wyglądała na szlachciankę, lecz bardziej na osobę z obsługi. Czy takim ludziom ufa się jeśli chodzi o skarby? Algar szczerze wątpił.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  63. Moriarty nie był człowiekiem, który jakoś szczególnie rzucałby się w oczy. Co prawda był osobą o dość imponującym wzroście, bo nie każdy mógł się poszczycić metrem dziewięćdziesiąt, lecz na tym kończyły się charakterystyczne cechy. Ponadto starał się nie zwracać na siebie uwagi, raczej przemykał lekko przygarbiony z twarzą na wpół ukrytą w ciepłym szaliku, a dłońmi głęboko wciśniętymi w kieszenie płaszcza. Landon nie robił wokół siebie hałasu, nigdy wcześniej, ani tym bardziej teraz. W zaciszu domowym korzystał z daru, jaki posiadał, nie wywlekając na światło dzienne swoich sekretów dotyczących kreowania i wchodzenia w sny. Na co dzień zajmował się księgarnią i sprawiał wrażenie najzwyczajniejszego człowieka, choć nieco skrytego i odizolowanego. Wydawał się być kimś nieszkodliwym, kimś zepchniętym na bok, wyłączonym ze społeczeństwa. Istniejącym, lecz bez większego znaczenia. Odhaczającym egzystencję, ale nie życie.
    Nie do końca było to prawdą, jednak Landon nie fatygował się, by taki swój wizerunek zmieniać. Odpowiadał mu fakt, iż był niezauważalny. Nie należał do osób świętych, miał swoje mniejsze i większe grzeszki, sekrety skrywane głęboko w duszy. W Last Salvation nie znalazł się przypadkiem i miał sporo biznesów na głowie, choć teoretycznie był tylko właścicielem przeciętnej księgarni. Takim go widziano i nie miał zamiaru tego zmieniać.
    Moriarty jak zwykle ruszył się z łóżka o godzinie siódmej. Wziął prysznic, wypił kawę z mlekiem, wypalił papierosa. Przebrał się w typowy dla siebie strój i ruszył do pracy. Przed wejściem do księgarni skusił się na kolejną fajkę, sam lokal otwierając dla innych standardowo o ósmej trzydzieści. Po południe i wczesny wieczór minęły mu na sprawdzaniu ksiąg rachunkowych, odkładaniu książek na odpowiednie miejsca i zatapianiu się w lekturze, którą obecnie czytał. Kiedy na zewnątrz zapanował mrok, który rozświetlały jedynie latarnie uliczne, Landon przekręcił kluczyk w drzwiach księgarni, odwrócił tabliczkę z napisem „otwarte” na stronę mówiącą „zamknięte” i zsunął nieco rolety. Przy bladym świetle niewielkiej lampki siadł przy biurku ze starego, ciemnego drewna i ujął w dłonie wieczne pióro. Zaciągnął z kałamarzu odpowiednią ilość czarnego atramentu i już po chwili na nieco pożółkłym papierze pojawiło się kilka zdań.
    Dwie godziny później na brzegu biurka leżały cztery starannie zaadresowane i zaklejone koperty, zabezpieczone czerwonym lakiem z odbitą w nim pieczęcią, na której widniał wzór najprawdopodobniej zrozumiały tylko dla samego Moriarty’ego. Mężczyzna narzucił na siebie płaszcz, obwiązał szyję szalikiem, a listy schował do głębokiej kieszeni. Zgasił lampkę i wyszedł w mroźną noc, uprzednio upewniając się, iż dobrze zamknął drzwi. Swoich kroków tym razem nie kierował w stronę mieszkania, a ku krańcowi miasteczka. Po kilku minutach znalazł się w lesie, o tej porze dość ponurym i mrocznym. To właśnie w tym miejscu miał spotkać się z jednym ze Ścigających, z którym łączyła go nie tyle dobra znajomość, a układ. Ścigający roznosił po świecie jego listy oraz przywoził odpowiedzi i różnego rodzaju paczuszki, zaś Landon dbał o dobry sen jego rodziny.

    L. Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  64. [Hejka ;) watek zawsze i wszedzie ! To ja moge podrzucic pomysl, moze to Danica jako sciagajaca, sciagnela Andera do Last Salvation? I to wlasnie w tedy zaczniemy? To tak ogolnie, jak masz cos lepszego to pisz ;D ]

    Ander

    OdpowiedzUsuń
  65. Władca Snów raczej zachowywał dystans i nie ujawniał swojej osoby podczas spaceru w czyimś umyśle. Dlatego też większość mieszkańców Last Salvation postrzegała go jako nieszkodliwego sprzedawcę książek, który najprawdopodobniej posiadał jakiś niezbyt znaczący dar. W końcu któżby wyobrażał sobie Pana Nocnych Koszmarów jako niczym nie wyróżniającego się miłośnika lektur? Prędzej byłoby to trzymetrowe monstrum o ciele pokrytym czarną sierścią, kłach wystających z rozwartych szczęk i demonicznych czerwonych oczyskach. Albo sam diabeł z kopytami, ogromnymi, zwijającymi się rogami i długim ogonem. Tymczasem ludzkimi snami zarządzał nie kto inny jak wysoki brunet o czekoladowych tęczówkach oraz nieco bladej cerze, zawsze elegancko ubrany, pełen ogłady towarzyskiej i wykwintnych manier gentelmena. Nie, zupełnie nie wyglądał na osobę z tak potężną mocą. Z pewnością dlatego jego lokal wciąż miał klientów. W innym wypadku księgarnia zapewne podupadłaby w ciągu kilku pierwszych tygodni. Moriarty skrzętnie ukrywał swój sekret, choć tajemnicze zachowanie również wzbudzało wiele pytań. Jednakże zwykło kończyć się to jedynie na nieszkodliwych plotkach, krążących od jednej damy do drugiej. Urok osobisty samego Landona naprawiał wszelkie szkody wyrządzone przez tego typu gadanie, dzięki czemu ludzie zostawiali go w spokoju, a on mógł bez większych problemów oddawać się swojej pasji i biznesom.
    Oczywiście Moriarty zauważył niecodzienne zachowanie ze strony Danici, lecz nie był nim specjalnie zaskoczony. Była jedną z niewielu osób, które zobaczyły jego postać w śnie… To miała być wizja taka jak każda inna. Landon nie spodziewał się, iż kiedykolwiek będą mieli okazję poznać się w świecie realnym, dlatego postanowił ujawnić swoją twarz, będąc pewien, iż kobieta weźmie to za wytwór swojej wyobraźni. Los postanowił jednak z nich zadrwić i pewnego dnia ich drogi skrzyżowały się nie tyle w śnie, a w szarej rzeczywistości. Dla niego to także było zaskoczeniem, lecz jego reakcja nie była aż tak gwałtowna jak kobiety. Danica poczuła się wręcz oszukana jego zachowaniem, choć z pewnością wyczuła, iż Moriarty nie miał na celu igrania w jej snach, a potem zawstydzania w świetle dnia prawdziwego. Był zainteresowany jej darem, jej umysł był niesamowicie ciekawą przestrzenią, wszystkie te uczucie… Jakby przyciągały go ku kobiecie. Dlatego przez kilka nocy z rzędu postanowił witać w jej wizjach, dlatego wyciągał z niej największe tajemnice i pochłaniał niczym dziecko spragnione nowej historyjki do zaśnięcia.
    Zdawał sobie sprawę z tego, iż omijanie przez Danicę księgarni niczego nie zmieni w jego stosunku do niej. Wciąż był stałym bywalcem jej snów i pilnował, by po ciężkich przeżyciach dnia codziennego, kiedy odczuwała z każdej strony wiele negatywnych emocji, mogła spokojnie wypocząć w śnie. W pewnym sensie trzymał nad jej umysłem pieczę, nie pozwalając na wkradanie się koszmarów i sennych mar. Co prawda nie ukazywał się w swojej postaci, by jeszcze bardziej jej nie drażnić, lecz był obecny.
    Nie był do końca pewien dlaczego to robi, lecz pewnych rzeczy chyba po prostu nie dało się wytłumaczyć. Czuł do niej niezidentyfikowaną sympatię oraz wciąż kierowała nim zwyczajna ciekawość. A może wiedział już o niej zbyt wiele, by ot tak po prostu zapomnieć i odejść? Nie zastanawiał się specjalnie nad tą kwestią.
    Noc była mroźna, lecz na szczęście wiatr nieco się uspokoił. Moriarty nie czekał zbyt długo w umówionym miejscu. Już po chwili dało się słyszeć ciężkie kroki i parę sekund później pojawił się przed nim mężczyzna opatulony w wełniany szalik, z czapką na głowie i grubą kurtką zapięta pod samą brodę. Ciemnowłosy skinął mu na przywitanie głową i bez zbędnych słów wyjął z kieszeni płaszcza plik kopert, które następnie podał Ścigającemu. Nie było to ich pierwsze spotkanie, toteż rozmowa nie była konieczna – każde z nich znało swoje zadanie. W zamian za listy dostał przewiązane grubym sznurkiem trzy książki, na których widok w czekoladowych oczach błysnęły zagadkowe iskierki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dziękuję i dobrej nocy – powiedział Landon na odchodnym, następnie odwracając się i ruszając ku miasteczku.

      [ wcale nie było dno, nie wiem o co ci chodzi ;o ]

      L. Moriarty

      Usuń
  66. Kiedy stwierdzono, że ma odchyły w zachowaniu i nie mieści się w żadnej normie, a jego stan psychiczny podupadł, cóż… On jako jedyny się tym nie przejął. Gdy stwierdzono kilka rzeczy, których nazw nie potrafi wymienić, najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami i obdarował bliskich śmiechem. Zawsze mogło być gorzej, prawda? Poza tym wszyscy się martwią, więc po co i on ma sobie tym głowę zawracać, a jak już wielokrotnie wspominał lekarz spokój to podstawa, jakby to naprawdę miało jakiś ogromny wpływ i mogło w czymkolwiek pomóc. Fakt może i czasem spokojne podejście koi nerwy, ale zbyt częsty spokój sprawia, że każdy zaczyna się w końcu nudzić, a to nie prowadzi do niczego dobrego. Bynajmniej w przypadku Andera.
    Gdy, na przykład rok temu leżał chory na zapalenie płuc, nie wiedział już co ma ze sobą zrobić w domu. Telewizja, komputer, książki… Wszystko zaczynało powiewać nudą i monotonią, więc podczas nieobecności rodziców wymknął się z domu i podpalił sąsiadce garaż. Stał przed nim i się śmiał jakby co najmniej go do cyrku zabrano. Ale to za pewne te odchyły od normy się odezwały…
    Przywykł do ciągłych pytań ‘’czy wszystko w porządku”, ‘’jak się dzisiaj czujesz”, albo po szkole ‘’mam nadzieję, że nie będzie kolejnego telefonu od dyrektora”… I wiele, wiele innych. Przywykł także do ciągłej kontroli, albo chęci jej wprowadzenia, co i tak zbytnio im się nie udawało, głównie dlatego, że rodzice rzadko kiedy byli w domu… Mniejsza z tym.
    Większe wątpliwości u Andera wprowadziło odkrycie umiejętności i nagłe ich odblokowanie. Oczywiście zmianę w przerośniętego futrzaka traktował jak coś ‘’ekstra”, prze duże ‘’e”. Już nie wspominając o dodatkach towarzyszących mu nawet w ludzkiej formie.
    A propos tych dodatków. To dzięki nim odkrył, że od kilku dni jest obserwowany. Przez dziewczynę. Gdy wpadł na jej trop podczas jednej z przebieżek jako tygrys, jej zapach zaczął mu towarzyszyć niemal cały czas. Nie mógł się go pozbyć, co zaczynało go za równo drażnić jak i fascynować, choć zapewne lekarz stwierdziłby, że to jakaś mania. Aczkolwiek Ander zaczął podejrzewać i czuć pod skórą, że owa dziewczyna i obserwacja jaką prowadzi są związane w jakiś sposób z światem nadnaturalnym. Chyba, że to jej doskwiera mania… Chłopaka tak zaczęło to dręczyć, że nie mógł spokojnie zasnąć (choć z tym to i tak ma problem), ale nawet głód go odstąpił. Chciał się dowiedzieć o co chodzi i czy czasem wyobraźnia nie płata mu figla.

    [Mi pomysł odpowiada, więc zaczęłam :D Mam nadzieję, że może być :)]
    Ander

    OdpowiedzUsuń
  67. [Oj tam jest okej ;) ]

    Tego wietrznego dnia, gdy niemal nikt nie chciał wychylać nosa poza próg domu, postanowił być wyjątkiem. Nie narzucając na siebie żadnego okrycia i pozostając tylko w samej czarnej koszulce, wyszedł na zewnątrz, a wiatr od razu w niego uderzył. Lubił, gdy jego ciało mogło poczuć coś więcej. Wiatr niósł ze sobą zimno i przyjemne dreszcze. To odrywało Andera od częstego natłoku myśli, który był tak nie wygodny. Podmuchy powietrza targały jego włosami, które na próżno starał się odgarnąć z bladej twarzy. Spoglądał na swoje rozczapierzone palce przez które tak przyjemnie prześlizgiwał się wiatr. Czasem najprostsze, błahe rzeczy potrafiły zafascynować tego chłopaka i wywołać na jego twarzy leciutkie drżenie kącików ust. Zresztą za zwyczaj są to nieistotne dla innych rzeczy przez co wywołuje u innych kpiące spojrzenia. Nikt nie potrafi zrozumieć go i rozszyfrować zachowania czy fascynacji tymi prostymi rzeczami. Niemal zawsze jest mu to całkowicie obojętne, postrzeganie jego osoby przez obcych, czy nawet rodzinę.
    Nogi same poniosły go na cmentarz. Niektórzy sądzili, że po śmierci Zoe, Anderowi się pogorszyło. Może i tak było, ale co poradzić skoro siostra była jedyną osobą, która starała się go zrozumieć, miała na niego jakikolwiek wpływ i umiała dotrzeć, wysłuchać oraz pomóc. Każdego dnia spoglądając na jej uśmiechnięte zdjęcie stara rana się rozdrapywała, a tęsknota wzmagała, bo nigdy nie minęła i nie minie. Zoe była cudowna, była częścią Andera i odwrotnie, a po jej niesprawiedliwej śmierci wiele w życiu chłopaka się odmieniło, ale nie sądził, że to go w jakiś sposób osłabiło. Miał jej grób, który upamiętniał ją, więc miał gdzie przyjść i wygadać się. Wiedział, że dziewczyna go słucha, a bynajmniej głęboko w to wierzy. Z zamyślenia i wspomnień wyrwał go znajomy zapach, który jego czuły nos wyłapał. Delikatny, dziewczęcy prześladujący Langdona od jakiegoś czasu. Przystanął i rozglądał się bacznie wokół, ale jak zwykle nikogo nie wypatrzył. Czuł jednak, że zapach jest silniejszy, a odpowiedzi na dręczące go pytanie jest blisko. Zaciągnął się chłodnawym powietrzem, które kuło jego wnętrze i ruszył za zapachem. Jakież było jego zaskoczenie, gdy dostrzegł dziewczynę przy grobie siostry. Ostrożnie podszedł bliżej. Podszedł do nagrobka do którego przytknął skostniałą dłoń.
    -Cześć Zoe.- Mruknął cicho. Spojrzał uważnie na nieznajomą.- Czemu ciągle czuję twój zapach? To doprowadza mnie do… Wielu emocji.- Przysiadł na ziemi.- Fascynujące.- Zmarszczył nos i czekał na jej wytłumaczenia.

    Ander

    OdpowiedzUsuń
  68. Moriarty zdecydowanie nie nazwałby tego procesu grzebaniem w umyśle, ba! nie miało to z tym nic wspólnego. O czymś takim można by było mówić dopiero w momencie, gdyby Landon specjalnie wywołał w niej sen po to tylko, by odkryć jej najgłębiej skrywane tajemnice. Ten wypadek był jednak zupełnie zwyczajny – ona, zmęczona ciężkim dniem pragnęła zażyć spoczynku, a on przychodził do niej ze zbawiennym snem, który uwalniał ją choć na kilka godzin od szarej rzeczywistości. W tej kwestii nie różniła się niczym innym od pozostałych ludzi, których ciemnowłosy otulał błogim sennym marzeniem. Taką rolę dostał w tym świecie, a jego funkcja była zbyt ważna, by mógł ją ot tak zignorować. Sen był dla człowieka nadrzędną potrzebą, umożliwiającą normalny i zdrowy tryb życia. Ciemnowłosy nie mógł tego zaniedbać.
    Początkowo był cichym obserwatorem. Kontrolował jej wizje w ten sam sposób, w jaki robił to wobec pozostałych śmiertelników. Przyglądał się tworom jej wyobraźni, odczytywał ukryte pragnienia i pozwalał płynąć iluzji we własnym rytmie. W pewnym momencie skupił się jednak silniej na jej osóbce, dostrzegając wcześniej jej głęboką wrażliwość, która została zepchnięta na dalszy plan ze względu na wszystkie odczucia, jakie docierały do niej z zewnątrz. Zainteresowała go jej wytrzymałość, to w jaki sposób radziła sobie z własnym darem. Dostrzegał w jej snach odzwierciedlenie typowego dnia, widział ile siły kosztowała ją walka z emocjami innych. Dlatego koił jej zmęczony umysł, pozwalał na przyjemne, nie robiące żadnych szkód rojenia, które przynajmniej w nocy umożliwiały kobiecie relaks. Przez swoją moc została skazana na osamotnienie; ciągłe odczuwanie czyichś emocji uniemożliwiało stały kontakt z drugim człowiekiem. Fizycznie trudno byłoby wytrzymać nieustanny natłok uczuć, napierający z każdej strony. Sen był iluzją, czymś nierealnym, lecz tylko wtedy mogła pozwolić sobie na normalną, naturalną rozmowę. Moriarty odczuwał jej pragnienie trwania przy kimś, pragnienie banalnej konwersacji i wyżalenia się. Była urocza i interesująca, dlaczego więc miałby zignorować jej niemą prośbę? Skoro tylko nocna wizja mogła być jej wybawieniem, a on był kimś kto mógł ją stworzyć, dlaczego miałby tego nie zrobić? W tym wypadku był jednak na tyle zaintrygowany jej osobą, że postanowił poznać Danicę osobiście. Żyli w zupełnie innych światach, a nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek mieli spotkać się w rzeczywistości. Co miał więc do stracenia?
    Cóż, los naprawdę zakpił z tej dwójki i skrzyżował ich ścieżki ze sobą. Na nic zdały się jego tłumaczenia, fakt, że nie mógł przewidzieć ich spotkania. Do diabła, był władcą snów, nie cholerną wieszczką! Kobieta była jakby głucha na jego słowa, na wszelkie argumenty. Była zbyt zagubiona w świecie, zbyt wrażliwa i zamknięta w sobie by dostrzec jego prawdziwe zamiary. Z założenia nadała mu łatkę przestępcy, chama i jednego z najgorszych stworów świata, nie próbując nawet go poznać. Widziała dużo zła w innych ludziach, powoli przestając dostrzegać dobro. Zatraciła wiarę w samą siebie i nie potrafiła zrozumieć, że niektórzy mogą chcieć ją poznać ot tak. Doszukiwała się kruczków i ukrytych zamiarów, które tak naprawdę nie istniały.
    Moriarty wcisnął jedną dłoń w kieszeń płaszcza, drugą zaciskając na grubym sznurku utrzymującym trzy książki. Kierował się w stronę głównej ulicy miasteczka, skąd chciał się udać do mieszkania i zatopić w dobrej lekturze. Niespodziewanie poczuł uderzenie w tył głowy; kruchy śnieg rozpadł się i wpadł za kołnierz, wywołując na plecach nieprzyjemne dreszcze.
    - Co do… - zaczął, odwracając się na pięcie. Jakież zdziwienie odmalowało się na twarzy ciemnowłosego, gdy jego oczom ukazał się nie kto inny, a Danica.
    - Podryw na przedszkolaka? Jakie to urocze… - zaczął, a w jego czekoladowych tęczówkach pojawiło się rozbawienie. Posłał w stronę kobiety delikatny uśmiech.

    L. Moriarty

    OdpowiedzUsuń
  69. Algar zaśmiał się pod nosem widząc, jak dziewczyna zaogniła się i zaczęła zapinać guziki koszuli. Szczerze, jakby zwracał na to uwagę. Owszem był normalnym mężczyzną, ale teraz akurat jej wdzięki były najmniejszym jego pragnieniem. Chciał uciec i to jak najszybciej. Z możliwie największą ilością skarbów. Złodziej brał już pod uwagę tą wredną alternatywę zabrania tylko jednej figurki. Przyjrzał im się kątem oka, gdy cofał się do tyłu. Musiał ocenić, która jest tą droższą w kolekcji...
    Mężczyzna poczuł coś nieuchwytnego. Jakaś siła próbowała przekonać jego myśli, że nie ma się gdzie śpieszyć. Iż wszystko będzie dobrze, jeśli poświęci damie jeszcze trochę czasu. Algar potrząsnął głową, a jego nogi zadrgały cofając się pół kroku. Coś tu nie grało, ta dziewczyna miała jakieś dziwne umiejętności. Nie zawierzał własnym instynktom i uczuciom. Wydawało mu się, że to nie on włada swoim umysłem. Skupił się na dziewczynie. Wyglądała niesamowicie spokojnie, chyba poczuła się pewniej.
    Westchnął ciężko. Doprawdy to trochę głupie prosić złodzieja o oddanie skarbów uzyskanych "ciężką, uczciwą pracą". Zawód jak każdy inny. Racja, Algar traktował go trochę hobbystycznie, jednak tylko wtedy, gdy zlecenie było interesujące. Czasem była to praca ciężka i wyczerpująca. Wydawałoby się, że złodzieje niemalże nurzają się w złocie i błyskotkach - z rzadka kiedy. Sprzęt, który trzeba co skok kupować, części do mechanicznego oka czy nawet zwykłe codzienne wydatki - to kosztowało.
    Toteż liczyło się każde świecidełko. Z drugiej strony ukradł dzisiaj tyle naszyjników, że co? Zaczną na środku sali grzebać w jego torbie w poszukiwaniu tego jednego? Wolne żarty.
    Algar spojrzał uważniej na kobietę. Nie miał zbyt dużo czasu, długo chodził po posiadłości.
    Jeśli wszystko dobrze wyliczył, spoglądając na ruchy i figurę tej dziewuchy, zdąży uciec. Porwie figurkę Wenus, wespnie się po linie, zgarnie resztę skarbów i ucieknie. Już nawet wiedział jak...
    Trzeba było czekać na odpowiedni moment.
    - Cieszę się, że potrafisz i nie jesteś damą w opałach - uśmiechnął się cwanie, sięgając po guziki od koszuli. Rozpiął trzy przy kołnierzu, dając sobie większą swobodę i oddech. Nie przerywał kontaktu wzrokowego z kobietą, a mechaniczne oko świeciło niebezpiecznym, zielonym blaskiem - Coś jednak mi mówi, żeby ci nie ufać. Taka natura, co na to poradzisz. Nie powiem, że się cieszę z tego spotkania, ale było miło...
    Algar machnął dłonią, a cienie jakby zamieniły się w dzikie bestie. Poruszyły się gwałtownie i niespokojnie. W ułamku sekundy otoczyły kobietę, zamykając w kokonie, oblepiając ją niczym smoła. Wyjątkowo gęsta i mroczna smoła .
    Złodziej rzadko korzystał z tych umiejętności, ale dobrze, że je miał.
    Nie miał jednak czasu na przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczym błyskawica porwał figurkę Wenus i wepchnął ją za fałdy koszuli oraz obcisły podkoszulek. Miał nadzieję, że utrzyma się tam podczas prędkiej wspinaczki. Algar chwycił szorstką linę i nie zważając na przyszłe poranienia na palcach, zaczął się podciągać. Robił to niesamowicie zwinnie niczym kot, ale momentami z szybkości ręka mu się ześlizgnęła. W końcu dopadł belki i stanął na niej, niemalże biegnąc w stronę balkonu. Całe szczęście obyło się bez upadku. Złodziej zeskoczył na kafelki, chwycił torbę i w biegu upchał tam figurkę. Wyleciał na pokryty dywanem korytarz. Starał się nie być głośnym, ale bieg bardzo temu nie sprzyjał.
      Usłyszał hałas. Strażnicy!
      Odbił chyżo w prawo, jednak te dryblasy go zauważyły. Zaczęli krzyczeć i biec w kierunku przestępcy. Złodziej nie spodziewał się ich tak szybkiej reakcji. Nie psuło to jednak jego planu, ale sprawiało, że będzie on bardziej bolesny.
      Algar skręcał kilka razy. Ochroniarze byli bezlitośni i twardzi. O mało co nie złapali złodzieja, ale ten okazał się zbyt sprytny. Wszystkie drzwi do pokoju, w których Algar mógłby się schować, były na złość zamknięte.
      Po krótkim biegu wydawało się, że wygrali. Zagonili kieszonkowca w kozi róg. Na końcu korytarza znajdowało się spore kryształowe okno. Algar obejrzał się za siebie widząc pełne zadowolenia uśmiechy na twarzach strażników, Słyszał obelgi wychodzące z ogorzałych mord. Za wcześnie się cieszycie.
      Złodziej przyśpieszył i niespodziewanie wyskoczył przez okno, roztrzaskując szkło dookoła. Zasłonił twarz dłońmi, by żadne odłamki nie wpadły mu do oczu. I tak okruchy posiekały jego koszulę oraz ciało, naznaczając je malutkimi nacięciami, jak również śladami brunatnej krwi.
      Algar dobrze wyczuł drogę ucieczki. Wylądował na szerokim dachu tarasu, dwa piętra niżej. Upadł ciężko, ale stabilnie. Poobijany ledwo złapał równowagę, by nie zlecieć ze śliskich dachówek. Wstał z ulgą czując na plecach torbę. Alarm rozległ się po całej posiadłości. Algar szybko zszedł po gzymsie na ulice i zniknął w cieniach Last Salvation. Strażnicy nie mieli szans go tu znaleźć, zwłaszcza gdy z miejsca skręcił w Złodziejski Trakt. Choć słaniał się odrobinę, z nogą było coś nie tak, nie czuł się na tyle źle, by szybko nie uciec w znajome tereny.
      Miał tylko nadzieję, że Krilla da sobie jakoś radę sama i nie zacznie z miejsca przeklinać, że Algar zawalił taki idealny plan. Nie jego wina, że nagle pojawiła się ta dziewczyna!
      Złodziej jednak uciekał z lekkim uśmiechem na ustach. Miał to co chciał, choć żałował figurki Ateny. Trudno, nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że nie wyszedł z pustymi rękami.
      Teraz pozostało mu ukrycie się i sprzedanie błyskotek. Musiał skontaktować się w kanałach z Derekiem. Z pewnością znajdzie jakiś chętnych na ukradzione skarby.
      No i nie mógł zapomnieć o opatrzeniu ran...

      Algar

      Usuń
  70. Przyglądał jej się swoimi czarnymi, błyszczącymi od łez oczyma. Oczy go szczypały od ziemnego wiatru, który ciągle atakował jego twarz. Zaczął kołysać się na boki, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
    -Ale ja to wszystko wiem. Od dawna. Ludzie nigdy nie rozumieją innych.- Mruknął cicho, jakby jego donośniejszy głos mógł zbudzić nieboszczyków.- Pójdę jeśli trzeba i jeśli nie masz zamiaru zamknąć mnie w domu bez klamek.- Dodał nie odwracając od niej spojrzenia. Jej włosy w rudawym odcieniu przypominały mu płomienie liżące jej delikatną twarz. Cała wydawał się niezwykle delikatna i krucha jak porcelanowa lalka. Co z tego, że Ander nigdy nie miał takiej w ręku.- Ta zgryźliwość nie pasuje do ciebie, a to co mówisz jest tylko formułką. Co innego cię ciekawi, czyż nie?- Zaśmiał się chrapliwie. Zamrugał szybko, czuł, że jego oczy na chwilkę przybrały błękitny odcień przez moce które chciały wyjść na wierzch. Jeszcze nie teraz, na to będzie czas później. Przejechał palcami po imieniu i nazwisku wygrawerowanym na ciemnym nagrobku.
    -Widzisz Zo, będę cię musiał zostawić.- Miał w głębokim poważaniu to, że wyglądał jak ktoś nawiedzony. Możliwość wyrwania się z tego miejsca od razu potraktował jak możliwość ucieczki na zawsze od nadopiekuńczych, histeryzujących rodziców, przewrażliwionego otoczenia, cholernego lekarza, który oświadcza koniec sesji ‘’przypadkowym” zrzuceniem notesu z kolan. W sumie i tak dawno u niego był, ale i tak się nie pożegna. Jakoś czuł, że nikt nie będzie tęsknił. On nie będzie, nie ma za czym. Nagle poderwał się z ziemi i równie niespodziewanie przysiadł obok zmarzniętej nieznajomej.- Już wiem dlaczego inni chłopacy zawsze mają bluzy… Trzęsiesz się jak galareta.- stwierdził jakby mówił co najwyżej o pogodzie. Podciągnął nogi do góry i wsparł brodę na kolanach, a nogi objął ramionami.- Więc powiesz mi kim jesteś? Twój zapach doprowadzam mnie skrajnych emocji przez kilka dni. Chcę wiedzieć do kogo należy taka woń.- Spytał z lekkim rozbawieniem. Ander mógł co sekundę mieć inne nastawienie i uczucia. W nim wszystko zmienia się z zabójczą prędkością.

    Ander

    OdpowiedzUsuń
  71. Niemal w ogóle nie spuszczał z niej spojrzenia. Zawsze intrygowały go nowe osoby, bo tylko one były dla niego skomplikowane i niezrozumiałe tak jak on jest. Słuchał jej uważnie, wyłapując każde słowo i brzmienie głosu. Dlatego mógł wyczuć, gdy ktoś kłamie, bądź też nie. Przy kłamstwie glos zawsze lekko się załamuje.
    -Zależy jaki masz dom. Od tego raczej nie będzie gorzej.- Wzruszył ramionami komentując jej pierwsze słowa.- Będziesz mi musiała choć trochę opowiedzieć o tym miejscu, gdzie masz zamiar mnie zabrać.- Dodał tylko chwile zajmując myśli wyobrażaniem sobie takiego miejsca. Tylko odrobinę drażniło go, że tak bardzo go zbywa. Jakby w ogóle nie słuchała tego co mówi, ale nie przejmował się tym jakoś specjalnie. I tak ją pozna. W sumie na chwilę obecną taki sobie cel postawił, choć siłą informacji nie ma zamiaru z niej wyciągać. Z niej nie, choć w niektórych przypadkach mogło by być to niezwykle ciekawe i zajmujące…
    -Nie komplement. Stwierdzenie faktów. Kiepską sobie pogodę wybrałaś.- Mruknął przewracając oczyma. Spojrzał na swoje ramiona i koszulkę.- Mi? Nie w taki sposób jaki sobie myślisz. Zimno jest przyjemne.- Stwierdził niedbale. Jej upadek z ławki skomentował tylko cichym chichotem. On nie odczuwał czegoś takiego jak krepująca bliskość. Było mu wszystko jedno, zazwyczaj czuje się niesamowicie naturalnie, albo podchodzi do tego z obojętnością. Nie umie opisać jaka ta druga osoba musiałaby być by wprowadzić go w zakłopotanie. Zaśmiał się szczerze na jej słowa o własnym zapachu. Ostentacyjnie zaciągnął się powietrzem. Przez dłuższa chwilę nie wypuszczał powietrza z płuc.- Pachniesz drzewami i czymś słodkim, jakby jakąś odmianą kocimiętki.- Wyszczerzył się do niej. Na chwilkę tylko spoważniał, gdy wspomniała Zoe.
    -Wierzysz, że po śmierci po prostu znikamy? Ja nie wierzę w nic. Ona żyje po prostu we mnie, ale tu ją czuję, słyszę jej śmiech… Jesteśmy sami…- Pokręcił głową.- Nie. Ja mogę już iść.- Mruknął cicho.

    Ander

    OdpowiedzUsuń
  72. [To je żałosna odpowiedź. Wstyd mi za nią i przepraszam xD]

    Algarowi nie zajęło dużo czasu dostanie się do kryjówki. Po drodze musiał oczywiście skręcić w jedno miejsce, ale były to zaledwie minuty. Chciał jak najszybciej trafić do zaufanej wieży zegarowej, gdyż zostawiał za sobą niepokojące ślady krwi. Nawet ślepiec mógłby go wyśledzić, ale strażnicy posiadłości to takie półgłówki, że i wyraźnych drogowskazów by nie zauważyli.
    Coraz ślamazarniej stawiał kroki, trzymając się za nogę, ale starał się nie tracić tempa marszu. Ku jego uldze usłyszał głośny dźwięk zegara miejskiego, wybijającego pełną godzinę. Był już niedaleko, przyśpieszył zaciskając usta, by nie jęknąć z bólu, gdy stawiał ciężej zranioną nogę.
    Dopadł drzwi wieży i otworzył je z cichym zgrzytem. Zamknął wrota za sobą, odrobinę niedokładnie, ale przecież nikt go nie śledził prawda? Odwracał się co chwilę i nikogo nie widział.
    Ciemność otoczyła złodzieja w ułamku sekundy. Ciężki, nieprzyjemny kurz uderzył w nozdrza. Brak światła nie dokuczał Algarowi tak bardzo. Oczy szybko się do tego przyzwyczajały, a przynajmniej mechaniczne nie robiło sobie problemu z mrokiem.
    Drewniane schody skrzypiały głośno, lecz były zagłuszane przez nasilające się dźwięki zębatek. Oparty o ścianę złodziej z wolna poruszał się do góry. Niestety nie na sam szczyt, ale kilka pięter niżej. Chciał opatrzyć swoje rany, a przynajmniej je przemyć i wyciągnąć odłamki ze skóry. Droga jednak dłużyła się w nieskończoność, a złodziej czuł, że wszystkie dźwięki zlewają mu się w jedno. Widać musiał upaść o wiele gorzej niż mu się wydawało. W gładkim zejściu z gzymsu pomogła mu adrenalina, która teraz powoli opuszczała jego serce.
    W końcu znalazł się na upragnionym podeście, otoczonym koronką pajęczyn i kołtunami kurzu. Zębatki grały tutaj naprawdę donośnie, a lekki, mroźny wiatr poruszał niteczkami sieci w wolnym rytmie. Algar przeszedł przez sfatygowane drzwi do pomieszczenia, które służyło za prostą łazienkę. Poprzedni strażnik wieży zrobił tutaj większość za złodzieja, a on tylko z przyjemnością to przejął. Dziwiło go na początek kto podpina bieżącą wodę pod wieżę, ale jak się okazało mechanika tego miejsca była o wiele bardziej skomplikowana niż sądził. Woda była bardzo potrzebna. Algar nie uczył się jednak na inżyniera, nie znał się na systemach podobnych do tego, toteż nie interesował się bardziej. Ważne, że było kiedy nachodziła taka potrzeba.
    Złodziej napełnił niewielką balię wodą, ściągając przy okazji koszulę, mocno już zaplamioną juchą. Syknął z bólu.
    - Jasna cholera - przeklął głośniej niż zamierzał, patrząc na swojego ramiona. Nie sądził, że aż tak poharatało go szkło. Całe szczęście to były powierzchowne rany, które nie unieruchamiały jego rąk. Byłoby źle, gdyby nagle przez kilka dni nie mógł używać łuku czy wytrychów.
    Algar westchnął ciężko, gdy wyciągał okruchy z broczącego krwią mięsa. Zaraz odkładał je na podniszczony stolik, zbierając po kilku minutach całkiem sporą kupkę.
    Był niesamowicie obolały. Nigdy w sumie nie cieszył się na myśl o kąpieli, jak teraz. Chłodna woda z pewnością uśmierzy ból. Przynajmniej dochodzący z tego wielkiego obicia na nodze, które złodziej zauważył ściągając spodnie. Skóra dotkliwie purpurowiała się na większej części uda. Algar starał się to zignorować i z ukojeniem wszedł do balii.
    Letnia woda z błogością opłynęła jego obolałe ciało. Algar oparł głowę o krawędź balii, oddając się przyjemnemu stanowi półuśpienia. Miał nadzieję odpocząć choć chwilkę nim zajmie się obandażowywaniem rąk oraz leczeniem opuchlizny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział ile czasu minęło. W stanie otępienia nie zwrócił nawet uwagi na podejrzane hałasy na schodach czy niebezpieczny szczęk drzwi. Instynkt obronny jednak zadrgał w nim lekko i złodziej uchylił odrobinę powieki. Westchnął cicho zauważając jakąś osobę wchodzącą do pomieszczenia. I nie była to Krilla czy Sagren. Brawo Algar... Piękne zakończenie kariery. Poraniony, prawie nieprzytomny i na dodatek nagi w wannie.
      Złodziej otworzył jedno oko, poprawiając się w balii. Wzrok padł na kobietę opierającą się o ścianę. Algar rozpoznał w niej dziewczynę, która przeszkodziła mu w kradzieży dwóch figurek. Spoglądała na rabusia z uwagą, lecz i tak w gładkich cieniach ogromnie wyróżniały się jej czerwone policzki. Zawstydzona? Trzeba było nie śledzić biednych, poranionych przestępców i nachodzić ich podczas kąpieli...
      - Znowu ty? Uparta z ciebie gąska - westchnął Algar ciężko, nawet nie próbując wstać - Przyszłaś sama mnie dobić czy z towarzystwem?
      Złodziej jednak nie słyszał żadnych innych kroków, tylko płytki oddech kobiety i plusk wody, gdy poruszał się niespokojnie. Algar zaśmiałby się gromko, gdyby miał na to siłę, bo sytuacja była co najmniej komiczna. Powinien się przejąć, że ktoś odnalazł go w jego kryjówce, zna miejsce pobytu rabusia, może przywołać strażników i ponownie zamknąć przestępcę w więzieniu. Rada z całą pewnością by się ucieszyła, a także konkurencja mistrza złodziei. Ale co miał zrobić? Wyskoczyć nagle i rzucić się na nią? Nim dobiegłby do kobiety po pierwsze by się wywalił, po drugie umarłby ze śmiechu.
      Spojrzał na dziewczynę uważniej, gdy ta skomentowała wystrój wieży zegarowej. Zaśmiał się pod nosem słabo, prostując się odrobinę. Nie wierzył, że przyszła tutaj, by wczuć się w rolę architekta przestrzeni i poprawić co nieco pomieszczenia wieży. Coś konkretniejszego musiało ją tutaj przyprowadzić... I Algar chyba już wiedział co, ale po cóż mówić od razu? Skoro i tak prędzej czy później zwoła tutaj strażników to wolał się jeszcze podroczyć, choć rzadko to robił. Musiał wysączyć ze zmęczonego umysłu jakiś plan unieszkodliwienia tej ciekawskiej damy i kupić sobie trochę czasu.
      - Po co przyszłaś? Bo raczej nie pogadać o wystroju wnętrz... - mruknął niechętnie rabuś, nie spuszczając z niej swoich zimnych oczu - Chyba, że masz dziwny fetysz dotyczący nagich przestępców, bo może i tak być. Ja nie pytam...

      Algar

      Usuń
  73. Algar spoglądał na kobietę z uwagą, ale ewidentnie było widać zmęczenie odbijające się w złodziejskich oczach. Podnosił powieki niechętnie, jakby z trudem. Przez te kilka parszywych ran tracił znany sobie zimny rezon i przygotowanie.
    Staczasz się Algar, oj staczasz...
    Uważne, zielone oczka dziewczyny szukały jakiegoś stałego punktu, by móc swobodnie skupić myśli, ale coś chyba słabo to wychodziło. Raz za razem wracała wzrokiem do złodzieja, czerwieniąc się przy tym ogniście. No co mógł poradzić, że zaskoczyła go w takiej, a nie innej sytuacji? Sama sobie zawiniła, nic mu do tego.
    Westchnął ciężko, opierając się wygodniej o krawędź ogrzanej wodą balii. Musiał czekać, aż w końcu coś powie. Zabawa musiała trwać dalej.
    Zaśmiał się słysząc jej słowa. Jaka ostra ironia w ustach takiej delikatnej kobietki. Gdyby nie podejrzewał po co tutaj wpadła, zadane wcześniej pytanie byłoby dobre jak każde inne. Teraz mogli rzucać sobie sarkastyczne słowa.
    - Tak myślałem... - mruknął beznamiętnie, obdarzając ją spojrzeniem swojego błyszczącego, zielonego, mechanicznego oka - Bardzo urocze, jak towarzystwo w otaczającej nas dzielnicy.
    Nie spuszczał z niej wzroku, gdy poruszyła się ze swojego miejsca. Podchodziła powoli i z wyczuciem. Dłonie opuściła swobodnie, jakby pewna swojego następnego ruchu. Uśmiechała się awanturniczo, pochylając się nad leżącym w balii Algarem. Złodziej nie wiedział o co jej chodzi, dopóty jednym, szybkim ruchem nie usunęła szkła z jego ramienia.
    Mężczyzna poderwał się odrobinę, zaraz jednak do pionu sprowadziło go opuchnięte udo. Zakrył dłonią świeżo otwartą ranę, sycząc lekko, gdy woda wdarła się do nerwów. Strużki karminowej krwi lekko mieszały się z letnią cieczą tworząc fantazyjne strumyczki na nagim ramieniu złodzieja.
    - Jaka łaskawa, dzięki - odparł zza zaciśniętych zębów. Jęknął cicho, zsuwając się delikatnie niżej w balii, by obmyć ranę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę. Nie obchodzi jej Rada. Jest tutaj tylko i wyłącznie z własnego interesu. Odzyskania rodzinnego naszyjnika. To bardzo słodkie i ratowało sytuację, ale była dość niemądra sądząc, że Algarowi można stawiać takie propozycje. Dziwne też było, jak bardzo zależało jej na jakiejś błyskotce. Cóż, może dlatego, że Algar nie miał żadnych pamiątek, choć czasami bardzo by tego chciał. Nie liczył szczątek z Paszczy Chaosu, świata demona, który wyrwał mu oko. Sam nie wiedział czemu to trzyma, ale chyba po to, żeby upewniać się, że nie ma się czego bać. Odganiał tym koszmary, które wracały w niektóre noce i były coraz bardziej uciążliwe. Skoro pokonał piekielny świat w rzeczywistości, sny to tylko błahostka.
      Rodzinnych też nie liczył. Nie miał familii. Był wychowankiem ulicy. Żadnych rodziców czy domu przez długi czas. Dopóty nie zaopiekował się nim Gelvaroy i jego dziwni "mistrzowie". To oni nauczyli go wszystkich umiejętności, choć nie sądzili, że wykorzysta je w drodze kryminału. Iż ucieknie tak bezczelnie, zrywając z nimi wszelkie stosunki. Chociaż Gelvaroy zawsze potrafił go znaleźć i próbować sprowadzić na dobra drogę. Dziwne... Jak zginął jego opiekun, Algar nawet nie pomyślał, by zabrać coś co by mu o nim przypominało. Może dlatego, że Gelvaroy również nie zwracał uwagi na takie drobnostki.
      Złodziej wyrwał się z niepotrzebnych rozmyślań i oparł wygodnie w balii, wyciągając ręce z wody.
      - Strasznie uczciwy. Zwłaszcza gdy przychodzi z nim całkowicie obca dziewczyna, która może zrobić dosłownie wszystko, gdy przestanie się uważać - powiedział cicho, patrząc na nią jednak odrobinę wesoło. Jakby plan kobiety miał punkt, gdzie zacznie się sypać, a ona o tym nie wie - Zresztą nieważne. I tak go już nie mam. Pech nieprawdaż?
      I nie zamierzał jej powiedzieć, gdzie schował skarby. Z pewnością Derek już je zabrał, a także jest w połowie drogi na Czarny Rynek. Miejsce, gdzie każdy przestępca mógł poczuć się bezpiecznie ze swoim interesem, a Algar szczególnie je sobie upodobał, choć była to jadowita miłość. Niejednokrotnie napotykał tam nieodpowiednie osoby, które chciały pozbyć się żywej legendy. Nie jest to jednak łatwa sztuka, a dla pieniędzy, które zawsze stamtąd wynosił, opłacało się ryzykować.

      Algar

      Usuń
  74. To nie było tak, że Algar nie przetwarzał w umyśle tego, że ta dziewucha może zdradzić miejsce jego pobytu. Był tym swoiście zdenerwowanym, bo całkiem dobrze się tu zadomowił, ale... Chyba zmęczenie i rany jednak robiły swoje. No i do tego ta sytuacja. Gdyby kobieta złapała go w innym miejscu i czasie, nie miałby litości. Nie lubił zabijania, ale paserzy mieli swoje sposoby na takich "niewygodnych gości". Szkoda byłoby im straty mistrza złodziei, który głównie dawał im zajęcie. I to bardzo dobrze płatne zajęcie.
    Czysty spokój mocno podbity zmęczeniem.
    Patrzył, jak kobieta szybko znalazła się obok balii, kształtny podbródek opierając na jej krawędzi. Zrobiła to jednak ze swoistą dozą elegancji i surowej kultury. Jej dłonie drżały, cała chodziła od ukrywanej złości, jednak jej głos był zimny i pewny. Jakby potrafiła zadać złodziejowi taki ból w porównaniu z którym ten z ran jest zaledwie drobniutką pieszczotą.
    Algar odwrócił twarz w jej kierunku, spoglądając w wilgotne, błyszczące oczy. Dziewczyna wyglądała jakby zaraz miała zalać się łzami za całą niesprawiedliwość której złodziej jest przyczyną. Czuł jej bezsilną wściekłość. Całą furię na beznamiętną postawę przestępcy tak wyraźnie, jakby sam ją przeżywał.
    Uśmiechnął się do niej z fałszywą litością. Łzy na niego nie działały. Jakby to robiły i miałby choć większe sumienie niż obecnie, nie odnalazłby się w swoim zawodzie tak dobrze. Analizowałby każdy włam pod względem tego czy robi sprawiedliwie, bo przecież ktoś może potrzebować tych skarbów. Nie... On też ich wymagał. Tak już był skonstruowany świat - są złodzieje i bogacze. Ci co okradają tych co zarabiają. Sprawiedliwie czy nie, ta sprawa już jest najmniej ważna. I ognistowłosa dama wpadła w ten wir.
    - Ile komplementów... Dziękuję - mruknął, nie spuszczając z niej wzroku.
    Tak, mógł się taki wydawać światu. I rzeczywiście taki był. Nie znak to jednak, że cieplejsze emocje do niego nie docierały. Owszem dochodziły, choć niezwykle rzadko. Czuł przyjaźń, którą można było podciągnąć pod dobro, ale do nielicznych tylko ludzi. Dereka, Gelvaroya, wspólników i... I do Mayi. Zmrużył lekko brwi. Tak, ona zasługiwała na jego największa przyjaźń, choć była to dość bolesna znajomość. Z początku. Później jednak dotarli się i ostatecznie stali dość bliskimi wspólnikami. Maya była mocno związana z naturą, w jej żyłach płynęła krew ludzi lasu. Zawarli kiedyś pakt "o nieagresji", a on pamiętał zieloną, mętną juchę mieszającą się z jego karminową. "Ziemia jest powiernikiem twojej obietnicy" zawsze mawiała i wydawała się Algarowi odrobinę wariatką. Wykonywała jednak doskonałe strzały, sprzęty tak potrzebne w pracy złodzieja. Z czasem zaczęli ze sobą rozmawiać o normalnych sprawach, a przestępcy zawsze lepiej robiło się po tych spotkaniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżył jej śmierć. Tak okrutną i niesprawiedliwą. Ochlapusy z miasta zainteresowali się drobną, dumną kobietą. Nie poddała się im, a te durnie w inny sposób próbowali ją złamać. Algar nie wiedział czy im się udało, bo przybył już po wszystkim. Zwabiony ogniem biegł jak oszalały. jej filigranowe ciało leżało niedaleko płonących szczątków domu. Ledwo oddychała, złodziej próbował ją ratować, ale na nic były te wysiłki. Umarła na jego rękach, zadowolona, że przyszedł. Algar poczuł wtedy taką pustkę, ból, którego nie pamiętał od śmierci Gelvaroya. Długo nie potrafił sobie z tym poradzić, co była aż dziwne patrząc jakim zimnym był mężczyzną. Choć na zewnątrz nadal niczego po sobie nie pokazywał, jakby śmierć Mayi była zwykła, w środku wracał do niej wspomnieniami.
      Potrząsnął głową odganiając od siebie tą przeszłość.
      - Jestem w końcu " najbardziej zachłannym, pozbawionym skrupułów i dobra człowiekiem", to nie dziwne że nie będę z tobą współpracować. To nie jest takie proste. Nie wiem, gdzie teraz jest twój naszyjnik. Nawet jak znajdziemy pasera to hmm... Mógł się go już pozbyć. Po drugie spójrz na to wszystko trzeźwo. Chcesz iść do niego ze złodziejem, który jest obecnie namiętnie poszukiwany, ledwo się rusza i nie da rady uciec większej ilości strażników? Szczerze wątpię, bo w razie złapania stracisz na zawsze szansę odzyskania pamiąteczki. Beze mnie jej nie znajdziesz - patrzył na kobietę równie chłodno. Nie żartował, mogła go torturować, ale nic by jej więcej nie powiedział. Nawet jeśli to paserzy umkną przed nieznajomą sobie osobą - Patowa sytuacja, czyż nie? I dalej uważam, że gorsza dla ciebie niż dla mnie.

      Algar

      Usuń
  75. Owszem to byłoby proste się jej pozbyć. Kilka ruchów i dziewczyna pożegnałaby się z życiem. No może kilkanaście, zważywszy na stan w jakim Algar się obecnie znajdował. Może by uciekła? Roztrzaskałby jej głowę drewnianą pałką lub pechowo spadłaby ze schodów. Rabuś osobiście nie lubił zabijać, czynił to tylko w razie nagłej potrzeby. Kłóciło się to z zawodem złodzieja i kodeksem, który wyrył sobie w głowie mężczyzna. On ogłuszał nieświadomych ludzi, a gdy się budzili jego już dawno nie było na "miejscu zbrodni". I skarbów też...
    Już nie raz można było przeczytać w miejskiej gazecie o wypadkach dziejących się w pobliżu wieży i innych miejsc, gdzie pełno paserów. Wszystkie gnidy spod ciemnej gwiazdy, w tym i złodziej, musiały dbać o swój delikatny interes. O dziwo Rada była na tyle zaślepiona eksperymentami Strobble'a, że nie interesowali się dziwnymi splotami przypadków. Gdyby tylko zwrócili oczy tam, gdzie naprawdę powinni.
    I nie potrzebował jej współczucia. Niczyjej litości. Bo po co mu ona? To niepotrzebne uczucie. Owszem nie był człowiekiem całkowicie wypranym z emocji - to niemożliwe -, ale nietrzymane w ryzach potrafiły być bardzo kłopotliwe w życiu kryminalisty. Owszem kierował nim egoizm, ale dlaczego by nie? Każdy musi się czymś kierować - sprawiedliwością, zemstą, poczuciem obowiązku, przyjaźnią, litością... To czemu by nie egoizmem?
    - Z każdego pierdla jest droga ucieczki. Z jednego już uciekłem, to czemu by nie z kolejnego? - powiedział pewny swoich umiejętności, odwracając od kobiety oczy, gdy wstała i ordynarnie splunęła mu do wanny. Tylko na tyle ją stać? Wyrzucić całą frustrację w tym beznadziejnym geście, donieść Radzie i mieć całą sytuację z głowy?
    Z rozmyślań wyrwał go gwałtowny ruch dziewczyny. Oparła się osłabiona o krawędź balii. Wyglądała mniej mizernie od Algara, ale czuć było zmęczenie.
    Złodziej nie mógł ciągnąć tej rozmowy w nieskończoność. Musiał zacząć myśleć racjonalnie, przełamać ból i osłabienie. Dziewczyna w gruncie rzeczy miała kilka asów w rękawie. Poznanie twarzy to nic, ale kryjówki... Tu już jest więcej kłopotów. Algar chcąc nie chcąc, musiał tą sytuację rozegrać "dyplomatycznie", tak jak tego na początku chciała kobieta. Ehh... Źle to się odbije na twojej reputacji mistrzu złodziei, ale nie lubił niepotrzebnie sobie brudzić rąk.
    - Dobra... Powiedzmy, że wysłuchałem twojej propozycji. Jak mam ci uwierzyć, że zostanie ona spełniona od początku do końca? Że w przypływie "poczucia sprawiedliwości" nie polecisz powiedzieć Radzie o tym miejscu? Mógłbym się ciebie pozbyć, ale jak widzisz... Nie mam siły i po drugie tego nie lubię - mruknął nisko, wpatrując się w sufit - Żadne z nas nie ma gwarancji. Ja mogę cię nie doprowadzić na miejsce, ty możesz mnie zdradzić. Jak sobie wyobrażasz nasza umowę? Tylko błagam... Nie mów o zaufaniu.
    Złodziej usiadł w balii, przyciągając lekko kolana do klatki, starając się nie naruszyć opuchlizny. Naprawdę miał nadzieję, że to tylko obicie. Nie mógł sobie pozwolić na "przymusowy urlop", nie teraz. Bo nic się samo nie opłaci w tym przeklętym mieście.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  76. Uśmiechnął się na jej słowa o arogancji. Chyba pierwszy raz w tej rozmowie zupełnie naturalnie, nie sceptycznie czy impertynencko, po prostu był rozbawiony jej słowami. Owszem, umejętności mogły któregoś dnia okazać się niewystarczające, ale im ufał. No i nie brał zleceń, których niego mógłby wykonać. Nie było też tak, że starał się je wypełnić do końca. Jeśli coś szło nie po jego myśli, potrafił się wycofać. Nie pchała go do przodu głupia duma - prędzej była to rozważna duma.
    - No to widzę, że myślimy podobnie. Żadne z nas drugiemu nie zaufa - Algar podrapał się po brodzie od niechcenia - Nie odpowiadam za resztę moich "towarzyszy", paserów czy innych ochlapusów, więc proszę nie zganiaj całej winy na mnie. Jestem tylko jednostką, bardziej utalentowaną, ale jednostką. Nie przywódcą.
    Spojrzał na nią fałszywie uroczo, jakby oskarżyć miała zupełnie niewinnego człowieka w sytuacji, którą wymieniła. Zaśmiał się po chwili pod nosem wracając do obserwowania sufitu nadal uważnie słuchając dziewczyny.
    Niemalże parsknął śmiechem na jej propozycję. Miałby się powoływać na kobietę, Danicę Perko jak się przedstawiła, a Rada tak po prostu go wypuści? Człowieka, który tak napsuł im krwi i wyśmiał cały ten durny urząd?
    - I kto tu jest naiwny... - mruknął pod nosem, przekręcając się lekko na bok, spoglądając na bladą twarz kobiety - I później tak po prostu otworzą mi drzwi celi i powiedzą "Ależ proszę panie Algarze, niech pan wyjdzie. Nieważne, że okradłeś bank, teatr, pół miasta i oczywiście bezcenne figurki sprzed naszych nosów i ślepych oczu. Ależ nic się nie stało, zapomnijmy o tym wszystkim..."? Posłuchaj jak to brzmi. Jakąkolwiek moc byś nie posiadała nie przekonasz wszystkich, by łaskawie wypuścili najbardziej poszukiwanego kryminalistę Last Salvation. Twoja gwarancja jest pusta panno Perko.
    Westchnął ciężko. Co za dzień... Jakby nie miał dzisiaj wystarczająco dużo kłopotów ze skokiem, to jeszcze ta dziewucha i obrażenia. Los się do niego wyjątkowo nie uśmiechał.
    Odwrócił się jednak do Danici, patrząc jej w oczy. Układ mogli rozegrać zupełnie inaczej
    - Pójdźmy jednak w inną stronę. W budynku Rady znajdują się niezwykłe przedmioty za które większość paserów dałaby się pokroić. Słyszałaś o bransoletach śmierci Evy Lavrovy, członkini Rady? Są bezcenne, zamawiane przez nią, gdy któryś z jej mężów umierał. Opowiedz mi o budynku Rady, miejscu, gdzie są przechowywane błyskotki i samych strażnikach. Są to informacje bardzo trudne do zdobycia, wprost niemożliwe, ale jeśli spytać w odpowiednim miejscu... - zmrużył oczy, czkając, aż przyswoi sobie wszystkie informacje - Będziesz mogła mieć pewność, że cię nie wydam przestępcom, nie zabiję i za kilka godzin powrócisz do domu ze swoim ślicznym naszyjnikiem. Co ty na to, Danico?
    Woda w balii była już zimna i nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach Algara. Nim dziewczyna mogła cokolwiek odpowiedzieć, złodziej mruknął.
    - Mogłabyś podać mi ręcznik, jak już tu jesteś? Chyba, że sam mam po niego iść, to wstanę... - chwycił krawędzie balii i zaczął powoli się podnosić uważając na nogę.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  77. Algar zatrzymał się w połowie ruchu obserwując "akrobacje" Danici, gdy ta z piskiem pobiegła po ręcznik. Zaśmiał się pod nosem na jej gwałtowną reakcję i to jak nieśmiało wyciągnęła do niego rękę z materiałem. Złodziej podniósł się i wyszedł z balii, biorąc od kobiety ręcznik.
    - Dziękuję - zbliżył się do odwróconej kobiety i pochylił się do jej ucha, a kilka kropelek wody zamoczyło śliski materiał jej koszuli. Uśmiechnął się czupurnie i odsunął się, wycierając się od niechcenia. Zostawiał na podłodze ślady stóp, gdy podszedł do swoich ubrań. Z bólem nałożył spodnie, przeklęta opuchlizna, i zwróciłsię do dziewczyny, wycierając wilgotne włosy.
    - Możesz się odwrócić. Już nie będę cię "sprowadzał na złą drogę" - mruknął, sięgając do szafki, by wyciągnąć bandaże. Rany oczyszczone, mógł je owinąć w czysty materiał. Algar usiadł na niewielkim krześle i zaczął się zajmować swoim obolałym ciałem. Przykładał gazy do większych ran, mniejsze zakrywał plastrami, zadrapania po prostu zostawiał.
    Algar przerwał, spoglądając na Danicę. Na jego twarzy malowało się wyraźne zdziwienie, nawet nie starał się tego ukryć. Czy ona naprawdę sądziła, że ukradnie te bransolety? Tak po prostu? Rozumiał, że jej łatwiej będzie dostać się do gabinetu Lavrovy, ale naprawdę miała nadzieję, że ot tak z nimi wyjdzie, a złodziej będzie czekał pod budynkiem Rady na nią?
    Nie... To zadanie było o wiele trudniejsze i nawet w gorącej wodzie kąpana Perko zdałaby sobie z tego sprawę. Co jeśli są tam mechanizmy, pułapki, sejfy czy inne zabezpieczenia? Co jeśli ktoś ją zobaczy? Tu nawet nie chodzi o martwienie się o nią, tak głupi nie był, ale fakt, że jeśli coś nie pójdzie straże się wzmocnią, a skarby nawet zostaną przeniesione. Nie mógł pozwolić na spartaczenie roboty przez jakiegoś żółtodzioba w tej sztuce. Nie wątpił, że kobieta potrafi o siebie zadbać i jest sprytna, ale nie. Po drugie... Zabierać mu całą adrenalinę z kradzieży? Swoistą satysfakcję z patrzenia na błyszczące, własnoręcznie zdobyte skarby? Tą dumę, że udało mu się prześlizgnąć przez tak mocno strzeżone miejsce? Nie. To nie wchodziło w grę.
    Westchnął, powracając do opatrywania ran.
    - Widzę, że nasz układ się sypie. Wielka szkoda, może zdążylibyśmy jeszcze powstrzymać Dereka - odparł wzruszając ramionami i długimi, sprawnymi palcami zawiązując bandaż na boku. Danica mogła chcieć chronić tajemnice Rady, ale była w tym swoistą hipokrytką. W końcu teraz siedzi z poszukiwanym przez nich przestępcą, zamiast go po prostu wydać, ba jeszcze się z nim układa. Do tego nagle w obliczu niechęci "pomocy", jej wcześniejsze słowa o takiej wielkiej potrzebie ucieczki spod ich szponów wydawały się złodziejowi puste. Może szkoda jej było Lavrovy? Mogło to być i to, ale ta kobieta, która słynie z takiej ilości bransolet, znajdzie sobie jeszcze kogoś i uzupełni kolekcję. Wartość sentymentalna? Cóż Danica musiała powiedzieć sobie czy to jej pamiątka jest ważna czy innej damy.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  78. Gdyby Algar wiedział, że Danica sądzi, iż traktuje ją jak głupią i słabą zaśmiałby się głośno. Wcale tak nie myślał. Owszem odrobinę nią manipulował, ale nie uważał za byle płotkę. To, że go tu znalazła było nie lada wyczynem i należało jej za to oddać honor. Przez kawał czasu ukrywał się tutaj przez nikogo nie nękany, a tu nagle kobieta z odpowiednio wyrobioną mocą go odnalazła. Brawo, choć Algar nie ukrywał, że czuł się z tym niekomfortowo.
    Zawiązawszy ostatni supeł bandaża, złodziej wstał i spojrzał na Danicę.
    - To sprawiedliwy układ. Chodź ze mną - ubrał się w czarną koszulinę i wyszedł z łazienki, zabierając sprzęt oraz wchodząc na szczyt wieży zegarowej. Stawiał miękkie, ciche i pewne kroki, praktycznie nie dotykając żadnej pajęczyny czy kłębka kurzu. Tykanie stawało się coraz głośniejsze, ale wyczulone uszy złodzieja wyczuwały każdy dźwięk inny niż te pochodzące ze znajomych mechanizmów. Szli dalej, mijając skrzynie, materiały i zębatki, by dojść do dobrze ukrytej platformy, gdzie złodziej miał "swój kąt". Kurz otaczał skrzynię z ekwipunkiem do której przestępca wrzucił składany łuk oraz kołczan ze strzałami. Ledwo zauważyć można było niewielkie, dobrze schowane gablotki, gdzie Algar chował najcenniejsze dla siebie skarby. Takie z którymi żal było się rozstawać: kamee z zasadami dla dam panny Wifbrik, kolekcje kolczyków o wdzięcznej nazwie "Kwiaty Tiraseya", obrazy przesławnego Rybracka, które malował w zakładzie dla opętanych, złote noże najsłynniejszego zabójcy Freyda Rzeźnika i wiele, wiele innych. Niedbale zakryty, jakby na uboczu, znajdował się przedmiot na który Algar często spoglądał, ale też który przyprawiał go największe drżenie rąk. Serce, artefakt, który przyniósł mu tylko ból, koszmary i utratę oka. Niedaleko dostrzegalne były pazury demona podającego się za kolekcjonera, chcącego Serca do swych mrocznych sztuk, ale wszystko to zostało zdruzgotane przez Algara. Wielkie, kamienne, odrobinę skruszone okno rzucało do środka przyjemne, księżycowe światło i zimny podmuch wiatru. Kawka skakała tu i ówdzie przerzucając niewielkie pudełeczka, tak bardzo ważne dla Algara i jego informatorów.
    Złodziej podszedł do swojego niewielkiego łóżka, a dokładniej do szafki i wyciągnął z niej żółtawy kawałek materiału oraz węgiel. Ponownie odwrócił się w stronę Danici i gestem dłoni zaprosił ją do niewielkiego stolika w rogu. Usiadł przy nim, rozłożywszy przedmioty na starych deskach i przemówił do kobiety.
    - Naszkicuj mi to, co obiecałaś. Opisz liczbę strażników i same przedmioty tak dokładnie jak przewiduje to nasza umowa. Po tym ja zaprowadzę cię do Dereka i odzyskamy twój naszyjnik. Zgoda?
    Choć w ustach złodzieja brzmiało to nierealnie, takie poddawanie się "prośbom" kobiety to cały ten układ mógł mu przynieść zdecydowanie więcej niż sprzedaż jakiejś błyskotki paserowi. Niezależnie z jakiego kruszcu byłby naszyjnik i tak nie przebije ceną słynnych bransolet Lavrovy. Raz w życiu mógł "się poświęcić".

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  79. Algar patrzył z uwagą jak zgrabne, długie palce Danici szkicują mapę na starym papierze. Złodziej zapamiętywał wszystkie nowopowstające szczegóły, układając je w głowie, by móc później wykorzystać. Kobieta nie spojrzała na niego ani razu podczas tej czynności, jakby w poczuciu winy, że robi coś złego. Cóż, owszem kradzież do dobrych spraw nie należy, ale to Algar będzie kradł nie ona. Pechem jest, że zawiązała z nim nieprzyjemny układ, ale to akurat najmniej obchodziło rabusia.
    Gdy Danica skończyła Algar chwycił mapę w zwinne dłonie i uniósł ją do oczu. Rozległ się cichy zgrzyt mechanicznego oka z łatwością zlewający się z dźwiękami zębatek. Mapa była odpowiednia. Prosta, ale jednocześnie konkretna. Złodziej ponownie położył ją na stoliku, a kobieta powoli zaczęła mu tłumaczyć tajemnice budynku.
    Okazuje się, że to zadanie staje się jeszcze trudniejsze. Już od początku Algar traktował je jak prawdziwe wyzwanie, ale to co empatka mu przekazała było dużo bardziej skomplikowane. Pięćdziesięciu strażników to nie przelewki, zwłaszcza, że w samym skrzydle jest ich dwudziestu. Problem sprawia też ten drobny fakt, że stoją przy drzwiach. Hmm... Będzie musiał znaleźć inny sposób poruszania się po posiadłości. Chodzenie czy nawet skradanie się po korytarzu może być niebezpieczne.
    Jednak te "bransolety"... Gdy Algar usłyszał ich opis oczy niemalże zaświeciły mu się w wyobrażeniu ile za nie dostanie. Wydawały się niesamowicie cenne i piękne. Grawer, klejnoty i do tego odlane ze złota. Coś pięknego. O ile wieść dobrze głosi Lavrova powinna mieć ich blisko dwadzieścia sztuk, a nawet więcej. Tym lepiej, że to medaliony, prościej je będzie wynieść. Oczywiście o ile mężczyzna się do nich w ogóle dostanie.
    - W połowie - Algar uniósł wzrok znad mapy, uśmiechając się do niej zadziornie. Oczywiście, że powiedziała mu lwią część, jednak jego interesowały też szczegóły - Powiedz mi jeszcze kilka rzeczy i nie będę cię już więcej "męczył". Jaka tam jest podłoga? Kafelki, dywany, drewno? Czy są tam jakieś wnęki?
    Oczywiście pytanie mogło wydawać się dziwne, jednak dla złodzieja było czasem kwestią życia i śmierci. Złapanie zależało od ilości hałasu jaką rabuś wydawał. Algar zawsze upewniał się we wszelkich szczegółach budynku, takich jak ten. Czasem nieostrożny krok na kafelkach mógł być szybko odkupiony wejściem na cichsze drewno. A z jego umiejętnościami mógł po dywanie przebiec obok ochroniarza tak, że ten nie usłyszy nic.
    - Po drugie - kontynuował, drapiąc się po brodzie w zastanowieniu - Czy pokoje są jakoś połączone? Korytarze, drzwi, szyb wentylacyjny? I ostatnie. Czy wszystkie są zamknięte?
    Algar spoglądał na walczącą ze sobą Danicę, opierając się wygodniej o stolik. Najwidoczniej bardzo bolało ją to, że wyjawia tyle sekretów złodziejowi, tym samym przyczyniając się do prawdopodobnego bólu Lavrovy.
    Było odpuścić i nie przychodzić po naszyjnik. Algar jednak zastanawiał się czy sam nie poszedłby po pamiątkę, gdyby ktoś mu ją ukradł. Cóż taka możliwość się wykluczała, bo jego nie sposób było okraść, jednak... Pewnie postąpiłby tak samo. Samo zabranie jego drogocennych łupów, które trzymał ukryte w wieży zegarowej pociągnęłoby podobną reakcję.
    - Im szybciej to powiesz, tym szybciej udamy się do pasera. Powiedziałaś dość sporo, byś osiągnęła moja... Hmm... Wdzięczność - mężczyzna prychnął pod nosem. Takie słowa rzadko kiedy pojawiały się z nim w towarzystwie - Zakończmy to tym szybciej. Mimo to ostrzegam cię z czystego faktu. Tam gdzie pójdziemy może być niebezpiecznie dla kogoś takiego jak ty, skoro tutaj w moim towarzystwie trzęsły ci się ręce. Nie wątpię, że potrafisz dać sobie radę, ale ostrzegam.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  80. - Jaka agresywna... - mruknął złodziej beznamiętnie oddając jej mapę. Zastanawiała się dość długo jednak po chwili dorysowała kilka kresek, które miały symbolizować drzwi. Niewiele ich było, ale w budynkach takich ja ten zawsze znajdzie się jakiś szyb. Jeśli nie rozciągnięty na wszystkie pokoje to na pewno do ważniejszych miejsc. Na dodatek członkowie Rady zawsze mieli coś do ukrycia.
    Danica niewiele wiedziała o podłożu, jednak lepsze to niż nic. Dywan w głównym pomieszczeniu może się przydać w razie nagłej ucieczki, choć Algar miał nadzieję nie alarmować strażników. Nie zawsze jednak plan spełnia się co do joty. Przy odrobinie umiejętności złodzieja i wiedzy Krilli oraz Sagrena ten skok może być największym osiągnięciem w ich życiu.
    Wszystko to napełniało złodzieja zimną adrenaliną.
    - Ciekawe dlaczego ci nie ufają. To doprawdy nie do pomyślenia - Algar zabrał mapę i podniósł się z klęczek podchodząc do skrzyni. Otworzył ją i wrzucił przedmiot do środka, w odpowiednio schowaną wnękę. Nie brakowało rywali, którzy z miłą chęcią dorwaliby się do tych wartościowych informacji. Pomimo iż nikt nie wiedział, gdzie mistrz złodziei ma kryjówkę, ale "przezorny zawsze ubezpieczony".
    Rabuś obrócił głowę z wyrazem twarzy jakby zaraz miał się zaśmiać. Kobieta warknęła na tyle głośno i "groźnie", że biedny złodziej mógł się tylko walać po kątach ze strachu. Ojej, jakaż wojowniczka raczyła go odwiedzić kto by pomyślał.
    - Co parszywsze mordy mogą zwrócić na ciebie uwagę, a problemów nam nie trzeba. I cofanie się by tobie pomóc jest po prostu głupie - wzruszył ramionami obojętnie, odwracając się do Danici i opierając na skrzyni - Jak niebezpiecznie? Zależy czy do twojej codzienności należy wieczne oglądanie się za ramię, bo ktoś z miłą chęcią może ci wbić nóż w plecy. Lub cię okraść. Albo porwać dla swoich chorych eksperymentów.
    Algar podrapał się po brodzie w zastanowieniu. Nawet nie kłamał pod względem "porywania dla chorych eksperymentów".
    - Tak mieliśmy takiego jednego wariata. W sumie nadal mamy, bo nikt nie wie gdzie on jest. Zresztą nieważne - odparł złodziej i wyciągnął swoje "robocze" ubranie oraz pelerynę - Zbieramy się, szkoda czasu.
    Po niedługim czasie rabuś nałożył ubrania, kaptur i zabrał łuk oraz czarną ciężką pałkę do ogłuszania. Choć nie wybierał się na żaden skok by się tak ubierać to nigdy nic nie wiadomo czy po drodze jakiś samotny budynek nie będzie go zapraszał. Nigdy nic nie wiadomo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz z Danicą wyszli z wieży. Algar szedł ostrożnie, choć dość szybko. Skrywał się w każdym cieniu tak zgrabnie, jakby stapiał się z nim w jedno. Kobieta szła tuż za nim dotrzymując kroku. Nie była głośna, ale rabuś po latach treningu słyszał ją bardzo wyraźnie.
      Mężczyzna zagryzał wargę za każdym razem, gdy źle postawił stopę. Siniak na nodze jeszcze dość go bolał. Miał nadzieję, że Derek posiada odrobinę swojej "cudownej maści".
      Uliczki były puste i lśniły w świetle księżyca. Złodziej wyglądał zza każdego załomu, jakby w obawie, że obława po skoku z figurkami nie zdążyła jeszcze ochłonąć. Całe szczęście było cicho co tylko ucieszyło Algara.
      Rabuś prowadził kobietę labiryntem uliczek w którym większość ludzi szybko by pobłądziła. Nie chciał pokazywać jej ukrytej drogi, którą on się posługiwał z prostej, znanej przyczyny. Musiał wybrać bardziej "otwarte przejście".
      Mężczyzna skręcił po jakimś czasie w mokrą i śmierdzącą kanałami alejkę. Ściany lepiły się od brudu, a gdzieniegdzie popiskiwały szczury. Algar ściągnął chustkę z twarzy, oddychając lekko. Niewiele światła przebijało się tutaj, wysokie budynki dobrze to uniemożliwiały. Było mrocznie, tajemniczo i niebezpiecznie. Mechaniczne oko Algara zauważało kilku osiłków ostrzących sobie zęby na nieostrożnych. W miarę posuwania się do przodu pojawiało się coraz więcej osób spod ciemnej gwiazdy. Aż dziwne, że udało im się utrzymać ich zakątek przed Radą tak długo. To jednak nic w porównaniu z podziemiami.
      Złodziej nie odwracając się przybliżył do Danici i szepnął.
      - Trzymaj się blisko mnie.
      Szli jeszcze kilka metrów do rozwalonej bramy za którą znajdowały się schody pod ulicę. Oparty o ścianę stał Ramirez , jeden z rywali Algara. Niski i chudy mężczyzna o bladej, pociągłej twarzy ukrytej częściowo przez kaptur zaśmiał się gardłowo.
      - Zmieniłeś profesję? Od teraz handlujesz kobietami?
      Złodziej nic nie powiedział. Nie wdawał się w dyskusję z kimś pokroju Ramireza - szkoda na to czasu.
      - Idziemy dalej.
      Nim Algar zdążył postawić krok drugi rabuś stanął mu na drodze. Uśmiechał się groźnie, jakby miało to jakoś przerazić jednookiego. Za sobą mistrz złodziei usłyszał szelest i ciężki oddech "pomocników" Ramireza. Zacisnąwszy mocniej ręce na broni czekał na dalszy rozwój akcji.

      Usuń
  81. Ciężkich kroków zabijaków Ramizera nie sposób było nie usłyszeć. Poruszali się oni szybko, rozrzucając dookoła wodę z brudnych kałuż. Nie dbali o żadną delikatność, chcąc jak najszybciej pozbyć się wroga swojego pracodawcy.
    Idioci, nie wiedzieli z kim mają do czynienia.
    Choć Algar był od nich o połowę mniejszy i słabiej zbudowany to posiadał coś czego te półgłówki oraz ich szef nie mieli – spryt i zręczność. Złodziej wsłuchał się w ich kroki i w odpowiednim momencie obróci, sięgając po ciężką pałkę. Uchylił się przed pierwszym ciosem dryblasa z ohydnie ospowatą twarzą. Uginając prawą nogę i przenosząc na nią ciężar ciała, półłukiem znalazł się przy jego boku. Nie czekając na reakcję walnął ospowatego w twarz obuchem.
    Ten jednak zaśmiał się tylko, wypluwając krew i kilka zębów. Byli twardsi niż się Algarowi wydawało.
    Ledwo złodziej zdążył zadać kolejny cios z boku sieknął mieczem drugi przeciwnik o krótkiej rudej fryzurze. Ospowaty szybko odzyskał rezon patrząc z wściekłością na rabusia, który ledwo uniknął śmiertelnego cięcia. Algar odskoczył do tyłu, czując jak ostrze drasnęło go w pierś. Zaraz jednak ku zdziwieniu byczków doskoczył do rudego i kopnął go kolanem w brzuch, doprawiając pałką w potylicę z całej siły, gdy się zgiął. Ten był wrażliwszy, gdyż ze słabowitym jękiem upadł na ziemię tracąc przytomność.
    Widząc swojego kolegę w niekoniecznie dobrym stanie ospowaty ruszył na Algara niczym taran, wyciągając swe wielkie łapy na boki. Gdyby tylko pochwycił złodzieja rozerwałby go na miejscu. Przestępca rozejrzał się dookoła szukając drogi ucieczki. Jego umysł pracował na pełnych obrotach, a adrenalina dudniła w krwi. Zauważył możliwość unieszkodliwienia na chwilę dryblasa. Spojrzał na niego, uginając lekko nogi, gotowy do uniku. Jeszcze chwilka, jeszcze chwilka...
    Ułamek sekundy później zgrabnie wskoczył na skrzynie, odbijając się od nich i lądując z gracją na brukowanym chodniku. Rosły bandzior uderzył w drewniany słup i zawył trzymając się za głowę. Mniejszy mężczyzna chciał go uderzyć w głowę i posłać do krainy snów, gdy...
    Nagle do uszu Algara dobiegł krzyk. Kobiecy krzyk. Gwałtownie odwrócił się, by zauważyć Ramireza klęczącego nad Danicą. Mężczyzna przygwoździł empatkę do ziemi, swoje blade dłonie zaciskając na jej gardle. Dziewczyna próbowała się uwolnić wyrywając się, ale słabła z każdą chwilą.
    Choć mówił, że nie będzie jej ratował nie da jej zginąć z rąk takiego popychadła jak Ramirez! Najgorszemu wrogowi nie życzyłby, aby ostatnim widokiem była ohydna twarz tej wszy.
    Algar chciał ruszyć na pomoc dziewczynie, gdy za sobą usłyszał wściekłe sapanie budzącego się do życia dryblasa. Nie mógł walczyć z tą dwójką. Ramirez, choć idiota i knur, był dobry w walce sztyletem.
    Złodziej musiał zaryzykować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płynnym ruchem sięgnął do torebki przy pasie wyciągając z niej kulę wielkości jabłka. Była wykonana z kruchego materiału ze szklanym okularem na środku. Nie było czasu, by ostrzegać Danicę, nie wiedział czy go jeszcze usłyszy. Postawił wszystko na jedną kartę. Zamachnął się i rzucił kulę na ziemię.
      Potężny błysk rozjaśnił cienie obrzydliwej alejki. Ramirez krzyknął wściekle podrywając się z ziemi i chwytając za rozpalone dzikim blaskiem oczy. Nagłe światło zraniło również osiłka, który cofając się wpadł na piramidę drewnianych skrzyń. Spadały one z wielkim hukiem, a jęki bólu dobiegały do uszu Algara. To był znak!
      Złodziej odwrócił się i odkrył oczy, które wcześniej bezpiecznie zasłonił kapturem. Podbiegł do leżącej Danici i chwycił ją za ramię podnosząc. Była dość bezwładna, niczym szmaciana laleczka, ale Algar szybko wziął ją na ręce. Nie było sensu pozwalać jej iść samej, tylko by ich spowalniała. Musieli się ukryć.
      Choć spowolniony, Algar starał się biec mając balast w postaci kobiety. Nie wiedział jak szybko Ramirez i jego ochroniarz otrząsną się z mroczków przed oczyma, ale nie było czasu do stracenia. Uważając, by nie spaść ze śliskich schodów, rabuś wbiegł do podziemi. Skręcił gwałtownie w prawo próbując uciec od złowieszczego blasku pochodni. Wszedł w słabo oświetlone rozwidlenie, gdzie nie oświetlało uciekinierów nic za wyjątkiem poświaty księżyca padającej z okratowanego wylotu. Algar nałożył na wyjście cień, skupiając moc.
      Stanął niepewnie, uspokajając oddech i nasłuchując.
      Po kilku ciężkich minutach odetchnął z ulgą, gdy dźwięki niebezpieczeństwa znikły zupełnie gdzie indziej. Złodziej postawił Danicę na ziemi i pomógł jej oprzeć się o ścianę. Mężczyzna ściągnął kaptur z głowy ścierając pot z czoła rękawem. Szybko spojrzał na ubranie przy piersi zauważając, że miecz na szczęście nie ciął głęboko. Cóż, ale jeszcze jedna rana do kolekcji.
      - Masz swoją przygodę z przestępczym światem bohaterko... – odparł zimno odwracając się do empatki. Jednak po chwili uśmiechnął się słabo i krótko przypominając sobie zdławionego bólem Ramireza. Miło było ujrzeć jak rzuca się w cierpieniu, mimo iż Algar nie był sadystą. Zaraz jednak powrócił do surowego i cynicznego wyrazu twarzy – Nic ci nie jest? Mam szczerą nadzieję, że zbierzesz się szybciej niż Ramirez i jego kochaś, bo straciliśmy już dość czasu.

      Algar

      Usuń
  82. Nie, Algar nie żartował, gdy kazał jej się prędko podnieść. Musieli zniknąć wśród reszty złodziei i paserów nim Ramirez odzyska werwę. Na dodatek Derek nie będzie na nich czekał. Ba, teraz nie czekał więc złapanie go jak najszybciej było gwarantem sukcesu ich „maleńkiego zadania”.
    Złodziej spojrzał na empatkę, gdy ta niemalże piorunowała go wzrokiem. Wiedziała, że przyjście tutaj wiąże się z niebezpieczeństwem. I ona chyżo się na to zgodziła w wieży zegarowej twierdząc, że da sobie radę oraz, że mężczyzna nie powinien się o nią martwić. Teraz wyglądała jakby chciała go uderzyć za nie pozwolenie jej na chwilę oddechu.
    Może rzeczywiście za bardzo na nią naciskał? Sam by wymagał, nawet od siebie, na moment odpoczynku po takim ataku. Chyba, że paliłby mu się grunt pod nogami.
    Nie Aglar, nie naciskasz. Sama niemalże zmusiła cię do wyjścia z wieży zegarowej, gdy ledwo uniknąłeś złapania przez strażników na balu. Brawurowa ucieczka z okna została okupiona ranami, lecz Danica jakoś nie bawiła się w delikatność. Cóż... Nie to, żeby sam nie zbił na tym wielkiego interesu.
    Po chwili jednak kobieta przestała patrzeć na niego z gniewem, jakby coś ją poruszyło. Nie spoglądała na Algara, choć on nadal to robił. Uciekała gdzieś wzrokiem i odetchnęła jak przed wielką mową.
    Półuśmieszek pojawił się na jego twarzy, gdy wspomniała o ranie. Czyżby nagle zaczęła się martwić o przestępcę ryzykującego jej życie? Doprawdy urocze...
    Rabuś chciał coś dodać, gdy nagle kobieta mu podziękowała. Zerknął na nią zaskoczony. Przyznał, że te słowa zbiły go trochę z pantałyku. Oparł dłonie na biodrach pochylając lekko głowę, by zmusić Danicę do spojrzenia na niego. Gdy w końcu złapał jej wzrok uśmiechnął się czupurnie, tak jak zawsze.
    - No proszę, tego się nie spodziewałem po naszych ostatnich niesnaskach – powinien pokazać swoją cyniczną naturę mówiąc coś bardziej sarkastycznego, ale jakoś nie chciał. Zamiast tego dodał – Jednak wróciłem. I nie ma za co, do usług.
    Nawet jeśli nienawidziłby tej kobiety z całego serca to ciężko pozwolić na śmierć z rąk Ramireza. Cholernik zbyt często brudził sobie ręce krwią, którą nie powinien. Powolna śmierć przez uduszenie z widokiem krzywej gęby to niekoniecznie dobra śmierć. Algar chyba w taką wierzył. A czemu wrócił po kobietę? Chyba pociągnął go jakiś instynkt.
    Złodziej wyprostował się czując bolące zadrapanie. Tutaj empatka miała rację. Kanały nie działały dobrze na rany, a wszechobecny smród i brud mógł doprowadzić do zakażenia. Jakoś mężczyźnie się to nie uśmiechało, ale nie było żadnego sposobu na opatrzenie skaleczenia. Musieli dostać się do Dereka, tam może będzie mógł z tym coś zrobić.
    Algar zaśmiał się pod nosem z dobrze słyszalnym powątpiewaniem.
    - A co, chciałabyś zająć się tą raną tak wracając do tematu? – mruknął opierając się plecami o ścianę. Tym drobnym gestem dał jej znak, że mogą chwilę odsapnąć jeśli tak tego potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
  83. Choć racja, iż nie powiedział Danice o Ramirezie (i kilku innych „kłopotach”, które mogą na nich czekać), ale sama mogła się wykazać przeczuciem, inteligencją, mądrością czy czymkolwiek innym i przewidzieć pewne sprawy. Nie była w końcu gąską i z choinki się nie urwała. Wiedziała, że osoba pokroju i reputacji Algara przez wielu nie jest mile widziana. W kryminalnym półświatku jeśli komuś się dobrze powodzi należałoby się go pozbyć lub podpiąć pod jego sukces. Niektórzy byli po stronie złodzieja, inni nie – takie czasy.
    I po drugie, gdyby rzeczywiście „pałał niechęcią do wszystkich i wszystkiego” nie szli by teraz do jednego z najbardziej zaufanych ludzi Algara. To, że nie otaczał się przyjaciółmi nie znaczyło iż był wszystkim wrogi. Ot czysta ostrożność.
    Gdyby złodziej mógł znać myśli empatki chyba gromko by się zaśmiał. Chaos jej wszystkich rozważań był doprawdy komiczny.
    - To nie zmieni mojego zdania o tobie, wredny gburze... – zaśmiał się pod nosem cicho powtarzając słowa Danici przekoloryzowanym tonem.
    Nigdy wcześniej w jego życiu nie zdarzyła mu się podobna wyprawa. Na dodatek z kimś tak nieznośnym jak stojąca przed nim dziewczyna. Jakim cudem ktokolwiek z nią wytrzymywał? Rabuś i tak starał się być względnie „niezgorszy”, jednak jej to zdecydowanie nie szło. Trzeba załatwić tą wyprawę jak najszybciej
    – Ja się nad tym bardzo dobrze zastanowię... – mruknął na temat jej propozycji wepchnięcia go do kanałów.
    Nagle ni z tego, ni z owego kobieta oderwała się od ściany i ruszyła do przodu leniwie. Trąciła złodzieja w ranną nogę na co on syknął nieprzyjemnie. Spojrzał na nią zdenerwowany, zgrzytając zębami.
    Podniósł się również idąc za nią niczym cień. Wychodzili właśnie do głównego korytarza o płytkich i dobrze oświetlonych pochodniami kanałach.
    Złodziej nadal słuchał „ohh jakże bolących” słów kobiety, krzyżując ręce na piersiach.
    Niszowy przestępco!?
    Algar podszedł szybciej do empatki i bez ostrzeżenia chwycił ją w pół. Dwa kroki w bok i Danica wylądowała po pas w ściekach. Głośny plusk odbijał się od korytarzy. Kilka szczurów zapiszczało w strachu, a Algar, oparłszy dłonie na kolanach, pochylił się lekko. Uśmiechnął się do dziewczyny, mocą przygaszając całe światło jakie znajdowało się w kanałach. Nie wepchnął jej tak, jak ona chciała to zrobić. Mimo to większej krzywdy nie zamierzał jej zrobić.
    Mrok okrył podziemia tak mocno, że nie sposób było widzieć. Zupełnie tak jakby zamknęło się oczy. Słychać było tylko plusk wody i kroki na zewnątrz.
    - Radź sobie teraz sama empatko. Po cóż takiej utalentowanej dziewczynie pomoc niszowego złodzieja, który ściąga tylko więcej problemów?
    Algar zaśmiał się i podążył korytarzami kanałów. Jego mechaniczne oko działo tu idealnie. Wiedział, że Danica z łatwością wykryje jego „emocje” i może za nimi podąży. Być może nie zabije się w ciemnościach. Z kanału jednak uda jej się wyjść przy odrobinie szczęścia – chodnik był dość nisko.
    Złodziej skręcił w labirynt korytarzy. Może po nią wróci, może nie? Zresztą naszyjnik i tak odzyska, Algar dotrzymywał umów. Jednak żadna ze stron nie uzgadniała jej szczegółów.

    OdpowiedzUsuń
  84. Dlaczego, to zawsze musi dziać się w burzę.. .
    Tonąc w błocie po kolana, wsparł się ciężko ramieniem o chropowatą korę pochyłego cierpiętniczo drzewa. Mokry od stóp do głów, nabierał głęboko łapczywie powietrza, próbując zmusić się samą siłą umysłu do utrzymania pionu, gdy drżące ze zmęczenia nogi odmawiały posłuszeństwa. Para uciekała spomiędzy jego ust i ginęła w mroku, rozdzierana brutalnymi, ciężkimi kroplami burzy.
    Grzmot owiał jego sylwetkę, świetlisty bicz mlasnął rozgniewane niebo, a Cahan obejrzał się za siebie na cienie.
    Za pierwszym trzaskiem, las pozostawał lasem, za drugim również, lecz przy trzecim, cień drzew zafalował i wybrzuszył się, otwierając mleczne, okrągłe ślepia.
    Nie..nie dostaniesz mnie tak łatwo.
    Rzucił się do rozpaczliwej ucieczki, gnając ze zbocza i potykając się o własne nogi, wpadł w błoto. Zebrał się z niego prędko acz ślamazarnie i ruszył ku miasteczku, gorączkowo próbując wymyślić co uczynić dalej.
    Wbiegł w pierwszą brukowaną uliczkę, czując jak euforia zalewa jego ciało. Udało się!
    Lecz ta ulotniła się równie szybko, jak się pojawiła, gdyż drogę zastąpił mu Ogar.
    Na pierwszy rzut oka przypominał łysego, czarnego psa, jednak był on znacznie większy od pospolitego czworonoga. Na domiar tego, nie posiadał warg, więc jego blade, pożółkłe zębiska błyszczały w ciemnej burzy. A ślepia? Ślepia przypominały dwa, białe spodki od herbaty, pozbawione powiek, wpatrywały się psychodelicznie w swą ofiarę.
    Cahan cofnął się, jak królik zagoniony w pułapkę. Zdążył jedynie rozłożyć ciężar ciała na obu, ugiętych nogach, nim bestia wystrzeliła ku niemu. Cicho niczym duch. Rozbryzgując napotkane krople wody.
    Jestem klingą. Zamknął oczy. Jestem ostrzem. Palce stalowej dłoni rozprostowały się w złożony wachlarz.Jestem...
    mieczem.

    Ogar pojawił się przy nim w następnym uderzeniu serca. Nuadhu przesunął płynnie i błyskawicznie stopę w tył, usunął mu się z drogi, a kiedy obok niego przelatywał, zatopił palce stalowej dłoni w jego boku, rozdzierając go płytko.
    Bestia zawyła bardziej z wściekłości niż bólu, padając w stertę śmieci z głośnym hukiem, który został zagłuszony przez grzmot.
    Cahan, wypuścił powietrze z płuc. Razem z nim uszła cała energia, jaka napędzała maszynerię jaką było jego ciało. Znowu był sobą.Ostrze odeszło.
    Zachwiał się gdy pociemniało mu przed oczyma i wsparł o latarnię, łapiąc głęboko powietrze.
    Wytrzymaj. Jeszcze trochę.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sterta poruszyła się i wiedział, że już nie ucieknie. Stwór wyrósł przed nim jak spod ziemi, zatopił w jego ramieniu kły i miotnął nim o ścianę najbliższego domu.
      Bożek zacisnął zęby, gdy twór magiczny wdarł mu się w umysł, zgrzytliwym tonem szepcząc.
      Jesteś mój, mój! Stworzyciel będzie zadowolony gdy Cię doń przyprowadzę, Upadły!
      Nuadhu z trudem uniósł stalową dłoń, łapiąc nią psa za szyję.
      - Po moim..trupie.. .- Wychrypiał i wbił palce w jego oczy. Twór nie czuł bólu, więc nie zrobiło to na nim wrażenia, dopóki bożek nie zaczął rozchylać jego szczęk, uwalniać się od nich i odciągać jego łeb od siebie.
      Nie! Wracaj! Ryknął stwór szarpiąc się i kłapiąc pyskiem. Na marne.
      Cahan chwycił go za głowę oburącz, osunął się w rozpaczliwej walce o wolność na kolano, przyklękając naprzeciwko psa.
      Wbił w niego wściekłe spojrzenie piwnych ślepi. Złość to wszystko co mu pozostało, to jedyna emocja, dzięki której mógł przeżyć tą piekielną noc.
      - Powiedz swojemu panu.. - Wychrypiał. Czaszka bestii zatrzeszczała złowrogo w jego dłoniach. -.. żeby szedł do piekła.
      Głowa psa eksplodowała mroczną mazią, w jego rękach. Stwór zajęczał i opadając na ziemię, rozpłynął się w cień.
      Bożek ciężko osunął się do siadu. Woda spływała mu po twarzy, lepiąc brudne od błota kosmyki ciemnych włosów do policzków z parodniowym zarostem. Członki mu zwiotczały, drgając w bezgranicznym zmęczeniu, kiedy wpatrując się w spływającą po krawężniku wodę, po prostu zamknął zmęczone oczy i stracił przytomność, przechylając się na bok.
      Krew wkrótce ściekła z jego ramienia, połączyła się z deszczówką, spływając na brukowaną uliczkę. Tam gdzie sięgnęła, wnet rozrósł się mech oraz perliste kwiecie.

      Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

      Usuń
  85. Jego wyczerpany do granic możliwości, wręcz balansujący pomiędzy śmiercią z wycieńczenia a życiem, i mozolnym powrotem do zdrowia, organizm, płynnie przeszedł z rozkosznego niebytu w sen. W większości, nie pamiętał co też mu się śniło, dopóki wspomnienia sprzed ostatnich paru dni nie wdarły się w jego umysł.. .

    Łańcuch szeleścił cicho w głębokim półmroku, kiedy bożek przesunął się na bok, słysząc jak zamek grubych, stalowych drzwi szczęka pod naporem klucza.
    Do wnętrza wkroczyła kobieta. Wysoka, o nienaturalnie pociągłej twarzy i członkach zakończonych szponami. Jej ślepia przypominały gadzie, czarne jak noc oczy, pozbawione powiek i wyrazu.
    Nie wiedział ile przygotowywał się na ten dzień. Czas tutaj na dole płynął inaczej. Możliwe, że minął tydzień, miesiąc lub lata. Nie miał pojęcia, co czeka go na górze, lecz rozpaczliwe pragnienie wydostania się z tego przedsionka piekła, odganiało precz wszelakie obawy.

    Wydostał się! Utorował sobie drogę ciałami, wyznaczył ścieżkę nienaturalnie czarną krwią i umknął! Świeże powietrze w pierwszych chwilach zawirowało mu w głowie, widok gwiazd wcisnął do oczu łzy szczęścia, które zrosiły mu brudne od kurzu policzki. Był wolny.. .

    Czas pędził na łeb i kark, poganiając go swym lodowym biczem strachu i paniki. Te najsilniejsze uczucia, były w stanie uratować mu życie, w równej mierze co odebrać.
    Ilekroć się za siebie oglądał widział jak cienie zmieniają swoją formę. Czuł ich smrodliwych oddech na karku, słyszał szepty satysfakcji w głowie. Był dla nich szarakiem, rannym i zostawiającym za sobą ślady, które doprowadzą go do niechybnej klęski.
    Nie miał do kogo się zwrócić, gdzie uciec. Bał się. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bał.


    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A później, wśród zapadającej ciemności wewnątrz szalejącej burzy, która zamiast ronić miękkie krople deszczu, rodziła odłamki szkła tnące skórę, usłyszał...kobiecy głos. Mówiła do niego, szeptała "Już jesteś bezpieczny. Nikt cię tu nie skrzywdzi. Masz moje słowo. Tylko najpierw musisz się obudzić. Pozwól sobie pomóc." i po raz pierwszy od długiego jak jasny gwint czasu..poczuł się..bezpieczny.

      Gdy tak do niego mówiła, jego ciało zaczynało się uspokajać. Wszelakie napięcie odchodziło jak ręką odjął, oddech powoli się wyrównał. Nabrał odrobiny zdrowszych kolorów, lecz podkrążone oczy oraz siateczka wielu blizn po cięciach, nadal pozostawały widoczne. A tych było całkiem sporo, zupełnie jakby ktoś co wieczór przychodził doń z nożem i nacinał skórę na różnych głębokościach i miejscach. Najwięcej cięć nosił na tętnicach szyjnych oraz udowych. Nachodziły na siebie, zanikały na skórze w zależności od czasu ich wykonania bądź zarysowywały się świeżością.
      Na domiar tego, opatrunki na ramieniu i wszystkich innych krwawiących ranach, nie żółkły a pościel w zetknięciu się z posoką nabierała bieli porównywalnej do nowej, świeżo wypranej.

      W końcu drgnął. Niezbyt nerwowo, bardziej spokojniej, wybudzając się ze snu, którego i tak później nie pamiętał. Światło żarówek lekko go oślepiło, więc zmrużył oczy i przysłonił je stalową dłonią.
      - Gdzie.. - Wychrypiał, rozglądając się na tyle na ile mógł. Wszystko go bolało, aczkolwiek owe uczucie nie opuszczało go..chyba przez wieczność. Tak długi wydawał mu się okres pobytu w przedsionku piekła, jak nazywał swe więzienie.
      Nagle poczuł ukłucie strachu i zdezorientowania.
      Gdzie jestem? Ilu mnie widziało? Gdzie podział się Ogar? Wrócą tu? Jestem tu bezpieczny? Mogę im zaufać?
      Zacisnął powieki z wysiłku,z jakim przyszło mu opanowywanie burzy emocji, które eksplodowały mu w piersi, zmuszając serce do galopu. Nabrał głęboko powietrza, przesunął dłonią po pościeli szukając oparcia w czymkolwiek.
      Jestem klingą.. jestem mieczem. Zahartowanym w ogniu i wodzie ostrzu. Nie znam bólu i strachu, nie wiem co to śmierć.. . Jestem mieczem.
      Fakt, że złapał ją za rękę uświadomił sobie dopiero po tym jak już przywrócił równowagę emocjonalną. Mozolnie rozwarł opuchnięte od zmęczenia powieki i przeniósł na nią mętne spojrzenie piwnych ślepi. Nieprzytomnie wpatrywał się w jej piękne lico, widząc w nim nadzieję, jakby ta nieznajoma towarzyszka stała się dla niego usposobieniem nowych, dobrych zmian, które mają nadejść. Jak ciepła iskra pośród lodowego mroku.
      - Wybacz.. . - Wychrypiał i cofnął rękę, zakłopotany.

      Usuń
  86. Zdążył jedynie skinąć głową, a ta już obok pojawiła się na łóżku. Skoro obca kobieta reagowała w ten sposób musiała być wyczerpana, i to zapewne z jego powodu. To wywołało u niego żal, wszak nie chciał być dla nikogo ciężarem, lecz z drugiej strony rad był, że otrzymał od niej pomoc. Zapewne gdyby nie ona, nie ujrzałby świtu.
    Dyskretnie przesunął po niej wzrokiem, porównując jej styl bycia oraz ubiór z kobietami, które pamiętał. A później uniósł spojrzenie i zmrużył ślepia na widok żarówki. Po dłuższym zastanowieniu, wywnioskował, że musiał to być jakiś magiczny wynalazek tej epoki... no właśnie, której?
    - Przepraszam.. - Wychrypiał i odchrząknął chrypę, choć na nic mu się to zdało. - ..jaki mamy rok?
    Pewnie teraz weźmie go za szaleńca, o ile już dawno tak nań nie patrzy.
    Słuchał jej następnych słów w skupieniu, wczepiając się w przyjemnie ciepły i jakże ludzki ton głosu, niczym tonący w ostatnią belkę ratunku. W jej nutach odnalazł ukojenie, równowagę, która rozłożyła równomiernie wszystkie problemy tak, ażeby nie obciążały jego wymęczonych barków.
    Domyślał się też, jak mieszkańcy tego miasteczka muszą być przerażeni tym co im zaprezentował. Nie chciał ich kłamać, w sumie był im winien całą prawdę, którą skrzętnie ukrywał przez tyle.. lat? Wieków?
    Zacisnął oczy, dotykając chłodnymi, stalowymi palcami nacięć na tętnicy szyjnej. Obraz uderzył w niego niczym błysk gromu, wywołując ból.

    Znowu nie mógł się ruszyć. Walczył o każdy oddech, kiedy oprawca powoli i dokładnie, ażeby nie uronić ani jednej kropli krwi, nacinał ostrzem skórę, zbierał ją i zasysał do szklanej misy.

    Jego nerwy eksplodowały cierpieniem, którego w istocie aktualnie nie odczuwał, lecz te na wspomnienie zaklętego ostrza reagowały paniką. Serce przez trzy uderzenia załomotało mu mocno, lecz zrazu się uspokoiło gdy nabrał powietrza i zmusił się do rozluźnienia.
    Spokojnie..jesteś bezpieczny. Na razie.
    Znowu zasłuchał się w jej głos, lecz fakt, że odniosła ranę mu nie umknął. Z zamkniętymi oczyma potrafił rozpoznać większość urazów, po zapachu czy smaku.
    Kiedy delikatnie mu przekazała, że nie będzie mógł tu zostać, coś w nim pękło. Wiedział o tym od samego początku, gdy tylko postawił tu stopę. A mimo tego, rozczarowanie bolało bardziej niż blizny na ciele, na wspomnienie ostrza.
    Usta mu zadrżały, głos zamarł w gardle i znowu musiał poświęcić chwilę ażeby ukryć emocje, i się uspokoić.
    Rozchylił lekko powieki i rzekł:
    - Rozumiem.. . Narobiłem Ci..narobiłem Wam wszystkich kłopotów. Powiem wszystko co wiem i odejdę, tylko dajcie mi dojść do siebie. Chociaż częściowo.. .
    Znowu krótka przerwa. Przecież nie chciał się przy niej rozkleić, lecz rozpacz, strach i poczucie osamotnienia zaciskały się na jego sercu, wciskając łzy do oczu. Dlatego zamknął je i pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy usłyszał słowa współczucia.
    - Jak Ci na imię? - Wychrypiał. Skoro była póki co jedyną istotą, w której mógł pokładać płonne nadzieje, chciał znać brzmienie jej imienia. A gdy je wyjawiła nikły cień uśmiechu zamajaczył w jego kąciku ust.
    - Jestem.. - Zawahał się. - Jestem Cahan, chociaż niegdyś nosiłem miano Nuadha Airgeatlam.
    - Dziękuję Ci, za pomoc. Prześpię się trochę. - Następnie przekręcił się na zdrowe ramię czekając aż go opuści. Lecz nim to się stało, spytał jeszcze:
    - Zobaczymy się jeszcze? - W jego głosie majaczyła nadzieja, za co skarcił się w duchu. Wszak musiał zabrzmieć jak nieudacznik,desperat.. lecz czy tym właśnie nie był?
    Gdy otrzymał odpowiedź po prostu skinął głową i próbował zasnąć, choć tak naprawdę czekał aż ta wyjdzie.
    Kiedy tak się stało, przycisnął twarz do poduszki i gorzko zaszlochał, dopóki zmęczenie nie pociągnęło go w krainę spokojnego snu.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  87. Algar nie uważał się za pępek świata. Ba, im mniej się nim interesowano tym lepiej – więcej okazji do kradzieży. Zdarzały się jednak skoki, które były wielkie. Jakiekolwiek Danica miała o nim zdanie, on nie robił tego dla sławy. Po prostu dla pieniędzy, satysfakcji i czystego zysku. A zdobywanie i gromadzenie informacji w przypadku jej zajęcia było chyba kluczowe, czyż nie? Nawet o kimś tak „nieznaczącym” jak rabuś.
    Złodziej słyszał jeszcze przekleństwa jakimi go obdarzała. Była doprawdy kreatywna w tym wszystkim. Dotarł do niego plusk wody i cichy, głuchy dźwięk. Widać empatka wydostała się z kanałów. Bardzo dobrze, jednak tak źle jeszcze z nią nie jest.
    Nie zamierzał jednak wracać i pomagać jej się podnieść. Jeśli sama będzie chciała – z łatwością go odnajdzie. Dzisiaj czy jutro, jej wybór. Z amuletem na pewno. W końcu obiecał na „złodziejski honor”, że go odzyska. Kto powiedział jednak, że odda go jej w kanałach?
    Algar mógł poczuć w kościach jak moc wraca do niego w miarę, gdy oddala się od miejsca rzucenia cienia. Pozostawała tam pewnie tylko delikatna ciemność, ale pochodnie i wyloty kanału dawać mogły już wystarczającą ilość światła.
    Złodziej szedł ostrożnie po śliskich kamieniach zamiatając peleryną co większe kłęby kurzu. Sunął dłonią po ścianie jak gdyby czegoś szukając.
    Racja, na Czarny Rynek przestępców dało się dostać dalszymi korytarzami kanałów, ale Algar podejrzewał, że będą tam na niego czekać zabijacy Ramireza. Mistrz złodziei znał inne przejścia. Sam nie wiedział, kto wcześniej z nich korzystał ani dlaczego zostały stworzone, ale czy to ważne?
    Nagle, pod długimi i czułymi palcami, Algar wyczuł nierówność. Uśmiechnął się do siebie i nacisnął przycisk. Z głośnym zgrzytem kamienna ściana odsunęła się przyciągając mężczyznę swoim spokojnym, bezpiecznym mrokiem. Przestępca bez wahania wkroczył w ciemności, a kamienie zamknęły drogę.
    *****
    - Pieprzony Algar! Muszę go dorwać! – krzyczał wściekły Ramirez. Można by zaryzykować stwierdzenie, iż w furii toczył pianę z gęby. Machał zdenerwowany dłońmi, jakby miał zaraz zacisnąć ręce na szyi złodzieja i wyrwać z niego ostatni oddech.
    Dwójka dryblasów szła posłusznie za nimi. Rudy pocierał potylicę, dotykając ją delikatnie. Po ciosie Algara wyrósł mu niezły guz, który pewnie będzie leczył jeszcze długi czas. Ospowaty próbował odzyskać wzrok i odbieranie nim kolorów. Bomba błyskowa sprawiła, iż mroczki latały mu przed oczyma. Ramirez również odczuł atak, jednak adrenalina tocząca jego serce niwelowała wszelki ból.
    - Szefie... – zaczął ospowaty, lecz zaraz urwał widząc z jakim szałem odwrócił się do niego Ramirez. Przełknął ślinę i kontynuował – Nie ma sensu włóczyć się po kanałach. Algar przyszedł tu na Czarny Rynek. Może dopadniemy go przy wejściu?
    Ramirez ruszył na olbrzyma chcąc chyba go uderzyć... Lecz zamiast tego uśmiechnął się ohydnie i poklepał go po ramieniu. Jakim cudem on na to nie wpadł? Będzie musiał pogadać z ospowatym, oj będzie musiał...
    - Jednak czasem ruszacie mózgownicami chłopcy – mruknął Ramirez zaciskając dłoń w pięść – Z pewnością przyszedł do Dereka, to nie ulega wątpliwości. Tam go złapiemy.
    Parszywy rabuś ruszył wraz ze swoimi ochroniarzami w stronę rynku. Pokonywał kolejne korytarze głośno komentując tortury jakie zgotuje samozwańczemu Mistrzowi Złodziei.
    Nie wiedział, że droga którą zmierzał na Czarny Rynek, te ostatnie zakręty, pokryte są magiczną ciemnością. Mrokiem, który powoli zanikał odsłaniając samotną, skuloną pod ścianą, empatkę.

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  88. Znowu był więźniem.
    Pretekst brzmiał jesteś osłabiony, nie powinieneś wychodzić, lecz bożek nie był głupi. Nie chcieli go wypuścić ponieważ trawił ich strach. Przed nim i zarazą jaką jego przybycie przywlokło do ich, zapewne spokojnego miasteczka.
    Przynosili mu książki do poczytania, co poniektórzy rozmawiali z nim krótko, lecz mógł wyczuć u nich napięcie. Starali się. I za to był im wdzięczny.
    Uczucie osamotnienia i bezsilności nie opuszczało go nawet nocą, spędzając sen z powiek. Zwykle wstawał z łóżka, krążył po pokoju, spoglądał za okno i obserwował gwiazdy, próbując oderwać myśli od rzeczywistości co przychodziło mu z trudem.
    Gdy wspominał dawne czasy, twarze, Święty Gaj, ból rozdzierał mu serce i brutalnie ściągał do wszystkich tych problemów, które obciążały jego barki.
    Z biegiem dni odkrył, że jest coś, co pozwala mu nie myśleć o ponuro malującej się przyszłości. Danica.
    Coraz częściej myślał o swej towarzyszce, o jej głosie, piegach na twarzy, spojrzeniu i aksamicie skóry. Rozważał czy nie była pragnieniem, wytworem jego wymęczonego umysłu, rozpaczliwie pragnącego bliskości jakiejkolwiek żywej istoty posiadającej uczucia.
    I kiedy już zwątpił w jej prawdziwość, ona wróciła, wprowadzając lekkie oszołomienie.
    Wyglądał lepiej, o wiele lepiej niż jak ostatnim razem się widzieli. Czysty, porządnie ubrany i obandażowany, nabrał większej wagi kiedy przedtem miał niedożywienie. Nawet blizny po cięciach zniknęły, zostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Mimo zdrowszych kolorów, nadal pozostawał blady, jakby wiele lat jego skóra nie widziała promieni słonecznych, co też nie mijało się z prawdą.
    Zamknął książkę, automatycznie podnosząc cztery litery w górę, kiedy weszła do środka.
    - Myślałem, że już się więcej nie zobaczymy. - Przyznał stwierdzając, że jego przyćmiony zmęczeniem umysł nie dostrzegł tak wielu szczegółów w jej postaci, które widział teraz i które sprawiły, że serce jęło szybciej tłoczyć krew w jego żyłach.
    Na jej pytanie uśmiechnął się i usiadł na łóżku dopiero wtedy, gdy ta zasiadła.
    - Czemu? Nie ma głupich pytań. Czuje się lepiej, chociaż nudzę się tu potwornie bo nie pozwalają mi wychodzić.- Wyżalił się. Nie wymagał od niej usprawiedliwienia, ponieważ odpowiedzi się domyślał, dlatego szybko zmienił temat.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Twoja ręka... od tej feralnej nocy się nie poprawiło? Mogę zobaczyć? - Wskazał opatrunki na dłoni. Pokręcił nosem wyłapując charakterystyczną, słoną woń ropienia i niezdrowej opuchlizny, aczkolwiek lekko brudne bandaże miewały podobny zapach, stąd chciał zerknąć na jej uraz.
      Jako że bardzo chciał się jakoś jej odwdzięczyć, przysunął się i ujął jej ranną dłoń. Mimo silnych, szorstkich palców, sprawnie i delikatnie pozbył się opatrunku omiatając wzrokiem paskudnie, nie chcącą się goić ranę.
      - To przekleństwo. - Poinformował. - Jego krew była przeklęta, stąd rana nie chce się goić.
      Uniósł opuszki nad tworzącymi się ropniami i delikatnie niczym wiatr muskający liście, dotknął paru z nich. Przymknął oczy, przysunął palce do nosa i milczał chwilę, analizując zapach.
      - Spróbuj przez trzy dni, co wieczór maczać rękę przez pięć minut w ciepłej wodzie z nagietkiem, żywokostem i jeżówką. Najlepiej zmiel je z odrobiną wody a później zalej na trzydzieści minut przed użyciem. - Wstał i ruszył do stolika na kółkach, na którym stały preparaty oraz opatrunki, które pielęgniarki zostawiły ażeby, jak to mówiły nie zapieprzać w te i we wte z wózkiem. Wynalazł czysty bandaż oraz nalazł ciepłą wodę do kuwetki i wrócił się do Danicy.
      - Spróbuj też, przez te trzy dni przed namaczaniem wcierać parę kropel wody święconej. Powinna wysączyć przekleństwo, tylko może boleć i krwawić. - Obmył jej delikatnie i dokładnie dłoń, wkładając w ową czynność całe swoje serce i troskę. Stąd też potrafił obchodzić się z nią jak z najdelikatniejszym kwiatem.
      - Jeśli po trzech dniach stan się pogorszy, przyjdź do mnie. - Uśmiechnął się do niej pocieszająco, gdy już skończył i pozbył się wszystkich nieczystości.
      - Nie wiesz kiedy będę mógł wyjść? - Spytał po chwili, opierając się o parapet i zerkając na ulicę przez okno.

      Usuń
  89. Cień uśmiechu zadrgał w kąciku jego ust. Mimo tego oczy błyszczały silną wolą życia, radości z każdego oddechu.
    - Wybacz, to nie tak miało zabrzmieć. - Zaśmiał się cicho. - Po prostu, po paru dniach zacząłem się zastanawiać..czy nie byłaś jedynie wytworem mojego zmęczonego umysłu, pięknym snem wśród wiecznych koszmarów.
    Pokręcił głową i odwrócił wzrok ku ulicy. Wszystko było takie inne, takie nowe, takie nieznane. Próbował nadrobić, bardzo się starał, lecz książki mu nie wystarczały. Chciał dotykać, próbować, smakować, czuć! Niczym nowo narodzone dziecko, nie znające świata.
    - Wręcz przeciwnie. Jestem rad, że chcesz mi chociaż przez chwilę dotrzymać towarzystwa. Tutejsze pielęgniarki i lekarze niezbyt są rozmowni. - Podrapał się po skroni z zakłopotaniem a gdy śmiało stwierdziła, że prowokuje ją do następnych odwiedzin, szczery uśmiech zabłysł na jego twarzy.
    - Przyznaję bez bicia. Owszem, jest to pretekst ale - Uniósł palec w górę, ażeby podkreślić swoje słowa.- wizyta także jest wskazana. Uwierz mi, znam się na tym.

    A kiedy wspomniała o opuszczeniu azylu, uśmiech stopniowo znikał z jego fizys. W końcu odwrócił wzrok ku dachom domów, malujących się na horyzoncie, lecz nie patrzył na nie a na niebo, którego widokiem nie mógł się nacieszyć. Milczał dłuższą chwilę, gdy żal zacisnął mu się na gardle, lecz nikogo nie winił. Wiedział jak potężny potrafi być strach i czym może uczynić człowieka.
    - Rozumiem.. . - Wychrypiał ciszej i pochmurniej a gdy padła seria pytań, milczał dłuższą chwilę od poprzedniej. W końcu przeniósł na nią wzrok i uśmiechnął się delikatnie.
    - Ale nie znikniesz, jak otrzymasz odpowiedź na wszystkie nurtujące Cię pytania? - Oczywiście już wcześniej się zastanawiał, czy pełni ona tutaj rolę swego rodzaju "przesłuchiwacza".
    Niezależnie od jej odpowiedzi, przysunął sobie krzesło, usiadł naprzeciwko i z westchnieniem rzekł:
    - Z resztą..co ja plotę. Jestem Wam wszystkim winien wytłumaczenia. Napijesz się herbaty? Udało mi się wytargować od pielęgniarek ten śmieszny czajnik.
    Nadal nie mógł się nadziwić tutejszą magią nazywaną technologią. Załączył guziczek gotujący wodę a uczynił to z niemal nabożną dokładnością. Jak dziecko, zachwycone tym, że rodzice pozwalają mu się bawić zakazanym sprzętem ich codziennego użytku.
    Kiedy woda się zagotowała, a uczyniła to w miarę szybko ze względu na wcześniejsze zagotowanie, zalał herbatę w dwóch kubkach. Aktualnie posiadał trzy, w tym dwa należące do osób, które czasem się tu pojawiały.


    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy już napój wylądował w jego dłoniach, zaczął stukać stalowym palcem o bok porcelanowego naczynia, spoglądając w eter w zamyśleniu.
      - Od czego by tu zacząć.. . - Odchrząknął. Denerwował się, wszak przez wiele stuleci żył w ukryciu i ubóstwie ażeby nie zwracać na siebie uwagę. Nie przywykł do zwierzania się. Ale musiał i dobrze o tym wiedział.
      Spuścił więc wzrok, spoglądając na dno swojego kubka, bo tak było mu łatwiej zacząć.
      - Ten pies.. nie był istotą, która się rodzi i umiera. To twór czarnoksiężnika maczającego palce w paktach i nekromancji. - Pociągnął małego łyczka herbaty, parząc sobie język. - Nie chciał mnie zabić, tylko do niego sprowadzić. Ten człowiek, o ile człowiekiem nazwać go można, więził mnie, jak się dowiedziałem przez parę wieków.
      Znowu krótka przerwa. Myślał, że z każdym słowem będzie mu łatwiej, lecz było na odwrót. Coraz bardziej się denerwował i miał problemy z ukryciem tego. Często popijał herbatę, stukał palcem w kubek i przebiegał oczyma po ziemi.
      - A przetrzymywał mnie ze względu na moją krew. Stąd te wszystkie blizny.
      Kolejna pauza. Nabrał głęboko powietrza i uniósł na nią spojrzenie pełne niemego strachu przed tym co może nadejść. Obawiał się jej reakcji.
      - Jestem Nuadha, celtyckim bogiem lecznictwa i wojny. Kiedy Święty Gaj spłonął, większość z nas umarła, lecz niektórzy tak jak ja upadli, ażeby wieść życie między śmiertelnikami. - Odchrząknął i podrapał się stalową dłonią po brwi, znowu spuszczając wzrok na herbatę. - Moja krew jak większość płynów w moim ciele jest przesączona magią, która mimo że dla mnie jest ona jedynie żałosną namiastką potęgi jaką niegdyś posiadałem, dla śmiertelnego maga to jak klucz do wrót nieskończonych możliwości.
      - Dlatego jestem ścigany przez jego ogary. Dlatego to się nie skończy póki nie odejdę lub nie dam się złapać. - Umilkł, czekając na jej reakcję, jednocześnie dygocącą dłonią unosząc kubek do ust i wypijając pół jego zawartości.
      Żałował, że nie był to jeden z mocniejszych alkoholi.

      Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

      Usuń
  90. Uniósł na nią spojrzenie i się rozluźnił. Napięcie odrobinę uleciało z jego ciała, jakby te proste słowa, nie imające się tematu pomogły mu wprawnie oderwać myśli od swych fobii.
    A fobią można to było nazwać, wszak nie oczekiwał od niej wylewnego, łzawego współczucia czy też wyśmiania. Bał się, że i ona będzie próbowała zagarnąć dar jego krwi dla siebie.
    Dlatego uśmiechnął się z odrobiną smutku, lecz jednocześnie rozbawienia.
    - Szkoda.. ciekaw jestem waszych współczesnych trunków. - Dygocącą dłonią, podniósł kubek do ust i wychylił resztę jego zawartości, ignorując już kompletnie temperaturę cieczy.
    - Przepraszam, mów dalej. - Przeprosił wstając ażeby umyć kubek w najbliższej umywalce. Czynił to niespiesznie, wszak czasu miał aż w nadmiarze, jednocześnie jej słuchając, tak jak obiecał. Możliwe, że owa czynność pomagała mu się wyciszyć, odzyskać równowagę.
    Jestem mieczem... ale do kurwy nędzy, miecz nie ma problemów z rozmowami! On zarzyna, nie gada!
    Niemalże sapnął do swoich myśli, lecz w porę się opamiętał, wiedząc, że rozmówczyni mogłaby to źle odebrać.
    -Nigdy nie stracę, jak to ujęłaś..potęgi.- Przeniósł na nią spojrzenie, lekko się uśmiechając. Jednak ten uśmiech zakrawał bardziej o melancholijny smutek, poświęcony tym, którzy już dawno odeszli. - Owa potęga umrze razem ze mną, kiedy ostatni z śmiertelników straci we mnie wiarę.
    Westchnął cicho, zmęczony całą tą sprawą. Zaczynał czuć się jak na przesłuchaniu, mimo że wiedział, że kobieta jest po prostu ciekawa.
    I przy tym urocza, sam przyznasz.
    Odchrząknął, starając się nie wybijać z rozmowy, lecz jego myśli zaczynały schodzić na tor, który powinien być zamknięty. Przynajmniej w tej chwili.
    Na jajca Dagdy, mimo wszystko nadal jestem mężczyzną! Mam kurwa prawo... . Skup się, durniu.
    Dlatego przewędrował na krzesło, marszcząc brwi w wysiłku.
    - I nie trzeba być specjalnie potężnym, ażeby pokonać twór Cienia. - Zaznaczył, siadając. - Wystarczy szybkość i refleks. I przykro mi, ale nie wiem jak go pokonać. Zwłaszcza teraz, gdy może mieć w zanadrzu zapas mojej krwi, który podsyca jego moc i witalność.
    Na następne pytanie wzruszył ramionami i spojrzał za okno. Wiatr rozwiewał lekko chmury, dając słońcu się przezeń przebić.
    - Nikt nie decydował. W dniu spłonięcia Świętego Gaju wielu z nas rzuciło się sobie do gardeł, wzajemnie obwiniając się za całe to nieszczęście. Jedynie ci, którzy mieli odrobinę oleju w głowie, odeszło na bok i...Skoczyło.
    - Dlaczego? Przyjąłem to imię żeby ukryć prawdziwą tożsamość. Wszak człowiek musi jakieś posiadać, nawet jeśli prawię połowę swojego pobytu na ziemi spędził w dziczy, omijając szerokim łukiem ludzi i cywilizację.


    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  91. - Jako że jestem bogiem lecznictwa, potrafię leczyć. Od najdrobniejszych zadrapań po śmiertelne choroby czy rany, mimo że aktualnie wymaga to ode mnie dużego poświęcenia. Znam też wszystkie zioła, po zapachu rozpoznam większość ran oraz ich stan. Fechtunek dwuręcznym mieczem opanowałem jeszcze za boskiej egzystencji no i.. - Wychylił się po koc, kiedy ta zadała ostatnie pytanie. W między czasie podziękował za "podarunek", którym się otulił.
    - No właśnie. Ręka. Jest wynikiem bitwy stoczonej z Srengiem, który mnie jej pozbawił w starciu. Takie tam..dawne, boskie bitwy o ziemie śmiertelników. Tak czy owak - Machnął stalową dłonią.- Jeśli już pytasz o umiejętności..ona jest często moim ratunkiem i przekleństwem jednocześnie. Nawet jeśli ktoś mnie jej pozbawi, wróci do mnie i się ze mną zespoi. Jeśli ją zniszczysz, złoży się. Nie ma materiału, który nie ugiąłby się pod jej palcami, jest w pewnym sensie niezniszczalna, póki oddycham i żyję.
    I tutaj zamilkł na krótszą chwilę.
    - Lecz Cień odkrył jej słaby punkt, o którym sam nie wiedziałem i to wykorzystał. Potrafi odebrać mi bezwładność w tym ramieniu.
    Rozejrzał się po pokoju, nerwowo stukając dłońmi o uda. Chciał szybko zmienić temat, żeby rozmowa nie stała się sztywna.
    - Powiedz mi, jeśli możesz, jak to się włącza? - Spytał wskazując telewizor.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  92. Trzymał się z tyłu, gdy włączała telewizor. Jego oczy z każdą chwilą robiły się większe i błyszczące od zachwytu, i zdumienia. A gdy obraz mdlejącej kobiety zamajaczył na ekranie, pierwszą reakcją Cahana było poderwanie się do pionu, jakby chciał wyrwać wprzód ażeby złapać nieszczęśnicę. Lecz wtedy pojawił się ten drugi mężczyzna, wyraźnie zamknięty w pudełku.
    - Zdumiewające... . - Wymruczał bardziej do siebie niż do towarzyszki, okrążając telewizor i machając ręką tu i ówdzie, chcąc sprawdzić czy aby nikogo tam nie ma. Postukał w jego bok, zafalował obrazem i cofnął dłoń w przestrachu, że coś zepsuł.
    - Nie ciasno im tam? - Zmarszczył brwi w skupieniu, dopiero po chwili odważywszy się, stuknął w ekran stalowym palcem naciskając na policzek przebudzającej się kobiety. Przeniósł pełne zachwytu i zdumienia spojrzenie na swoją rozmówczynię, przez chwilę milcząc jakby nie kontaktował z światem rzeczywistym. Burza myśli grzmiała mu pod czerepem, gdy zachodził w głowę jak owe dziwne pudełko działa.
    - Nie, nie czuje się przy Tobie źle. - Wyprostował się, gdyż wcześniej kucał. - Może odrobinę się denerwuję gdy zadajesz mi tyle pytań, ale nie winię Cię. To naturalny odruch... - Uciął na chwilę chcąc zwilżyć wargi językiem w zamyśleniu. -.. zupełnie jak strach przed nieznanym.. .
    Pod następną salwą pytań westchnął, jakby te osiadłwszy mu na ramionach, ciągnęły go ku ziemi. Przetarł nerwowo oczy, przeszedł przez sypialnię i rzekł, zasuwając kurtyny:
    - Pozwolisz, że zasłonię okna. Jeśli mam odpowiedzieć Ci na wszystkie te pytania wypadałoby, ażebym zaczął swoją historię od samego początku. Przyznam, że nie będzie to dla mnie łatwym zadaniem a w ciemnościach..czuje się lepiej. - Bo mógł ukryć uczucia. A przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż nie wiedział o zdolnościach empatki.
    Milczał jeszcze chwil parę, w których zalewał nową porcję herbaty i gasił telewizor, z nabożną dokładnością próbując odtworzyć jej czynności od tyłu.

    Kiedy usiadł naprzeciwko niej, to znaczy się naprzeciwko łóżka, ściskając kubek parującej herbaty, jego twarz straciła iskry podziwu i radości. Zamiast nich pojawił się chłód, którym próbował się bronić przed bólem uciskającym w klatce piersiowej.
    - Świat był jeszcze młody. Świeży. Chociaż splamiony ludzką krwią, gdyż ci od zarania dziejów toczyli boje między sobą, nawet bez ingerencji bogów. - Zaczął głębokim, chrypliwym tonem, raz po raz popijając nerwowo herbatę. Chciał utopić swoje fobie w tej wrzącej cieczy.
    - Tamte czasy rządziły się zupełnie innymi prawami niż aktualne dzieje. Zasiadałem na tronie Tuatha Da Danan, jako pierwszy Król.. . - Przesunął wzrokiem na jej oblicze, lecz w tak głębokim półmroku mogła dostrzec jedynie skrawek jego bladej twarzy, oświetlany przez strugę światła wpadającą pomiędzy kurtynami. Piwne oko błyszczało w ciemnościach, nadając mu nienaturalny wyraz twarzy.- Nie będę ukrywał, że nie jestem dumny ze swoich czynów, mimo że nie wszystkie były obrócone przeciwko śmiertelnikom. Sytuacja gwałtownie zmieniła się gdy straciłem ramię. Tamte czasy, znacznie brutalniejsze od aktualnych, zakazywały mężowi pełnić ważne funkcje społeczne jeśli był on kaleką... .
    Uniósł stalową dłoń, poruszając palcami w melancholijnym zamyśleniu. Nienawidził jej i jednocześnie dziękował, że ją posiada.
    -Nawet mając sprawną niczym żywa dłoń protezę, musiałem ustąpić tronu młodszemu. Zepchnięty na samo dno boskiej hierarchii, przestałem liczyć się dla większości. - Krótka pauza, w której upił łyka herbaty. - To dało mi do myślenia. Zaczynałem pokornieć, zdzierać złote kotary boskości, za którymi skrywały się krwawe ofiary mojej pychy. I wtedy, uświadomiłem sobie, że cały nasz świat zmierza ku destrukcji. Lecz nic nie mogłem zrobić, gdyż niewielu zwróciło na mnie uwagę, gdy próbowałem ich przekonać do uniesienia powiek.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ostatecznie, patrzyłem jak najbliższe mi osoby, rzucają się sobie do gardeł pośród płonących, świętych drzew. Jak niebo nad naszymi głowami załamuje się z grzmiącym, gniewnym hukiem opada na nas, pożerając niczym Lewiatan, wszystko co znaliśmy. Święty Gaj przepadł. Wraz z nim cała nasza boskość. - Kiedy głos odrobinę mu się załamał, odchrząknął udając, że to chrypa. Chłód pogłębił się na jego twarzy, choć wargi mu drżały.
      - Z początku myślałem, że wszystko jakoś się ułoży. Trwoniłem swoją magiczną moc na lewo i prawo, zwracając na siebie uwagę czarnoksiężników, którzy wkrótce, zaczęli na mnie polować jak na szaraka. Odciąłem się od cywilizacji, żyjąc wśród lasów i ciągłej wędrówce, wstępowałem do małych wiosek jedynie po prowiant, gdy w pobliżu nie było obfitych terenów w dziczyznę. Skryty pod imieniem Cahan, zaczynałem odczuwać skutki braku mocy a każdy śmiertelnik odwracający się do mnie plecami był niczym cierń wbijający się w witalne punkty. - Upił ponownie herbaty, spuścił wzrok, próbując wypatrzeć fusy opadające na dno, lecz było zbyt ciemno.
      - Nie jestem taki potężny jak Ci się wydaje. Najmniejsze zaklęcie kosztuje mnie wiele wysiłku i zdrowia, i jedynie na srebrnej protezie mogę polegać, wiedząc, że ta mnie nie zawiedzie. Czasem może tylko traciłem w niej czucie, gdy dni bywały gorsze, gdy mocy było zbyt mało ażebym mógł normalnie funkcjonować czy chociażby się podnieść. Cień to wykorzystał.
      I wracamy do punktu wyjścia pomyślał gorzko, dopijając herbatę.
      - I nie, nie przybędzie mi sił jeśli śmiertelnicy nie uwierzą we mnie jak w bóstwo. Dlatego mogę ich uzdrawiać do upadłego, lecz póki nie uwierzą, nic mi to nie da. Jednego mogę być pewien.. Cień zawsze będzie wierzył. - Podniósł się i odstawił kubek, robiąc to powoli, chcąc mieć czym ręce zająć.
      - Wystarczy Cahan. Nuadhu umiera w agonii i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

      Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

      Usuń
  93. Nie miał pojęcia, że ta boi się ciemności. A jako, że wywodził się z epoki, w której ludzie byli skazani na mrok, nie przypuszczałby, że dorosła kobieta będzie miała tego typu lęki.
    Gdy strażnik wkroczył, zupełnie bezszelestnie, nie zwracając na siebie uwagę żadnego z nich, otworzył usta, lecz zaraz je zamknął. Wolał pozostawić kwestię wyjaśniania Danicy, chociaż ta najwyraźniej nie mając pojęcia o niskim ilorazie inteligencji strażnika, który na oko Cahana był najemnikiem, zaczęła ironizować i rzucać sarkazmami, tylko go drażniąc.
    Westchnął ciężko, podniósł się i rozsunął kurtyny.
    - Wszystko dobrze, przyjacielu, nie musisz się tak denerwować. - Zapewnił go, gdy już światłość na nowo zapanowała w pokoju.
    Przebiegł wzrokiem po swym więzieniu a później po widokach za oknem i zazdrościł empatce, że ta w każdej chwili może wyfrunąć na wolność.
    - Dziękuję Ci za rozmowę, Danico. - Podziękował jej, jednocześnie biorąc puste kubki do umycia. Chociaż w jego głosie nie było zmian, jakby został zawieszony w przykrej przeszłości na wieki, mimo tego przegrzebał szafkę wyjmując parę książek.
    - Mogłabyś to oddać właścicielkom? Pielęgniarki mi je dały, tyle że zdążyłem je już przeczytać. - Położył książki na łóżku i usiadł na poprzednim miejscu, wpatrując się w "najemnika" nerwowo przemykającego palcami po broni.

    Nie przyznał jej racji, chociaż ją miała. Przyjmując nowe imię nie zmieni swojego Ja. Zawsze będzie Nudahu, zawsze będzie miał jego cząstkę w sobie. To wywoływał u niego obrzydzenie do samego siebie, bezkresną niczym ocean nienawiść do czynów i zachowań, których cofnąć już nie mógł. A im dłużej przyglądał się srebrnej dłoni, tym większy był jego bezsilny gniew.
    Dlatego pozostało mu jedynie czekać na kolejną wizytę swojej jedynej towarzyszki albo na wyrok Rady The Last Salvation.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  94. Nie spodziewał się nikogo o tej porze. Z racji, że coraz bardziej brakowało mu jakiegokolwiek zajęcia, pory snu przestawiły mu się drastycznie, więc często przesypiał pół dnia ażeby nie zmrużyć oka przez całą noc.
    Opuchniętym od nadmiaru snu okiem, zerknął na nią i jej przygłupich przydupasów, spod rozczochranej grzywy i sterty koców, w której to był zakopany po uszy.
    Kłapała tak szybko, że jego rozespany umysł ledwo co rejestrował to co do niego mówi.
    Sapiąc i mamrocząc pod nosem prawdopodobnie bluźnierstwa, wręcz zczołgał się z posłania.
    Sypiał nago. Wszak tak było mu wygodniej no i tak był też przyzwyczajony, o ile warunki mu na to pozwalały. Dlatego nim się podniósł, owinął się w pasie kocem i z trudem wyprostował zaspały grzbiet. Mięśnie łopatek natychmiast zarysowały się kontrastowymi cieniami w oczojebnym świetle wszechobecnej zimy. Wspięły się na ramiona, przelały w potężne muskuły naramienne, które uwydatnionymi ścięgnami, spadły wodospadem, rozbijając się o bicepsy i mięśnie przedramienia. Ze srebrną dłonią, czy bez, był stworzony do dzierżenia ciężkiego, dwuręcznego miecza lub równie ciężkiej tarczy.
    - Załapałem.. . - Wychrypiał, chwilę po tym jak ubrania wylądowały mu na twarzy. - Jak tam Twoja ręka? Zdaje się, że nie najlepiej. - Stale trącało od niej gnijącą raną. Nie ważne jak starała się ukryć ten zapach, on rozpoznałby go wszędzie.
    Chwilę po tym ruszył do łazienki, gdzie się przebrał i chlusnął zimną wodą w twarz. Ani myślał czesać włosów, strzyc brodę czy pachnić pachnidłami. Te zabiegi nie były dla niego.
    - Nie mam pytań.- Bo nie był takim durniem za jakiego go brała, ale zdążył się przyzwyczaić do tego typu traktowania. W końcu nie znał się na magii, jaką tutejsi nazywali "technologią" i to ich bawiło, rzucając fałszywe światło na postać Cahana. - Ruszajmy.
    Chciał przepuścić ją przez drzwi. Pytanie, czy te dwa przygłupy mu pozwoliły.

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  95. Algar nie mógł usłyszeć hałasu jaki sprawiała Danica oraz ścigający ją przestępcy. Żadnych kroków, żadnych krzyków, żadnych uderzeń. Pogrążył się w tajemnym i ciemnym korytarzu już zbyt daleko, by móc coś takiego zanotować.
    Gęsty cień otaczał go ze wszystkich stron ścisłym kokonem. Światło pochodni opuściło go już dawno temu. Grube mury odcinały od wszystkich tych, których w tym momencie kieszonkowiec wolałby nie oglądać. Inni przestępcy, rabusie i złodzieje łaknący posilenia się na jego sławie, odebrania mu majątku wtedy, gdy najmniej się będzie tego spodziewał. Miał nadzieję trafić na znajomy i bezpieczniejszy teren targu oraz Dereka możliwie jak najszybciej.
    Krople wody miarowo i harmonijnie uderzały o zimny kamień, roznosząc dźwięk dookoła. Było cicho, bardzo cicho. Lekkie kroki Algara wtapiały się w tą ciszę, niosąc za sobą tylko niesłyszalny szum peleryny i zgrzyt soczewek. Mechaniczne oko sprawdzało się tu idealnie...
    Ktoś jednak przerwał tą słodką głuszę. Złodziej odwrócił się gwałtownie, gdy dobiegł do niego hałas kroków i towarzyszący mu huk zamykanego przejścia. Algar cofnął się i przycisnął do wnęki w ścianie, obserwując długi i ciemny korytarz. Wstrzymał oddech oczekując najgorszego, jednakże jednocześnie mając w nadziei to, iż empatka podniosła swój chudy tyłek i podążyła za nim. Lepsza ona niż Ramirez i jego banda.
    Rabuś rozluźnił się, gdy jego oko zarejestrowało szczupłą i osłabioną Danicę. Biegła bardzo szybko, a jej wzrok utkwił w kryjącym się złodziei. Heh... Jednak go odnalazła.
    Algar wyszedł z kryjówki i spokojnym, choć szybszym, krokiem szedł dalej. Słyszał jak kobieta jest coraz bliżej i bliżej. Poruszała się nad wyraz głośno, niczym słoń w składzie porcelany. Minęła go i zaczęła coś mówić.
    Okazało się, że to nie chęć uduszenia go sprawiła, że biegła. Ramirez...
    Algar spojrzał na nią z bardzo dobrze ukrywaną wściekłością. Pozwoliła temu knurowi odkryć to przejście? Na wszystko, co Algar kiedykolwiek ukradł - ta kobieta była coraz bardziej niemożliwa! Powinien był ją zabić na miejscu w wieży zegarowej, ale nie! Ukryć się trzeba było za swoim, psia jego, kodeksem! Coraz więcej problemów.
    Nie zdziwi się, gdy nie wyjdą z targu żywi. Przez nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złodziej zaczął biec za nią. Danica mogła kierować się emocjami ludzi, mając drogę rozrysowaną niczym mapę. On jednak znał tajemne przejścia, a ze swoim szczęściem ta narwana kobieta mogła wpakować się w jeszcze większe kłopoty.
      Algar chwycił Danicę za ramię zatrzymując ją dość brutalnie przez skręceniem w, bądź co bądź dobry, ale później odsłonięty korytarz. Odwrócił ją ku sobie i przyciskając palec do swoich spękanych ust nakazał jej ciszę. Szarpnął ją delikatnie w drugą stronę ku, jak się wydawało, ślepej uliczce. Szli wolniej, spokojniej, czyniąc mniej hałasu.
      Mężczyzna o mechanicznym oku odwrócił się do niej, gdy doszli do samego końca.
      - Zawsze tak wszystko komplikujesz empatko? - syknął zimno, rozsupłując miękki kaftan przy szyi. Odgarnął odrobinę poły materiału wyciągając mały, odlany z brązu kluczyk. Szedł przy ścianach palcami ponownie szukając, tym razem dziurki do której owy przedmiot by pasował. Wraz ze swoim innym kompanem Bazylem, mistrzem zamków i wytrychów, odnaleźli ten drugi, skryty korytarz. Bazyl odlał klucz, który umożliwiał im przejście nad Czarny Rynek i skuteczne ukrycie się przed wrogami.
      - Pieprzone zadanie... Dzień się nawet nie skończył - mruknął do siebie Algar nie bacząc na dość ciężko oddychającą za nim Danicę. W końcu odnalazł zagłębienie, prędko włożył klucz i przekręcił go. Kamienie poruszyły się i odsłoniły wąskie przejście, na tyle duże by móc się poruszać w nim w kuckach, ale zbyt małe by stać. Algar odwrócił się do kobiety i machnął dłonią - Na co czekasz? Wchodź.
      Złodziej słyszał już dźwięki jakie wydawały tylko buty Ramireza, te o twardym obcasie i ozdobnych ostrogach. Gdy empatka przecisnęła się przez przejście i zaczęła iść, Algar podążył za nią. Kamienie zasłoniły ich, odcinając od bezskutecznie ścigającego ich Ramireza.
      Szli niepewnie i dość wolno. Danica z pewnością nic nie widziała w takiej ciemności, a musieli się pospieszyć. Ehh... Będzie dobrze, za niedługo ruszy na bransolety Lavrovy i wszystko sobie odbije.
      Rabuś sięgnął do jednej z wielu toreb przy pasie i wyciągnął malutki kamyczek. Przystanął na chwilę, by potrzeć dłońmi o chropowatą powierzchnię. Z każdym kolejnym ruchem mały klejnocik zaczął powolutku żarzyć się czerwonym światłem. Było coraz mocniejsze, ale nie na tyle silne by odkryć ich obecność. Ot mała przydatna rzecz jaką Algar i jego towarzysze znaleźli w laboratoriach alchemika i pobliskich górach.
      Złodziej zatrzymał Danicę, by bez słowa podać jej kamyk. Wolał już nic nie mówić, bo z taką kompanką i tak miał za dużo "atrakcji".
      *****
      Dwójka w końcu dostała się na Czarny Rynek. Stali teraz wysoko nad całym kompleksem przestępczym jaki się tu gnieździł. Dziwne było to jak wielu kryminalistów potrafiło zasymilować się w tak okropnym miejscu. Wielka komnata, wykuta przez czas, była sercem owego schronienia, skąd odchodził szereg mniejszych korytarzy. Prowadziły one do mniejszych kryjówek i "usług".
      Gnieździli się tutaj wszelcy paserzy i ich kramy, przestępcy oferujący usługi, najemnicy czy liche kurtyzany. Między nimi powolutku i z rozwagą przesuwali się łącznicy, którzy poszukiwali kogoś odpowiedniego do wykonania zleceń swych klientów. Z łatwością wyróżniali się z otoczenia swoim chodem i wiecznie rozbieganymi oczyma.
      Wielu złodziei było zblazowanych i niechętnych na jakiekolwiek akcje, czując depczącą im po piętach Radę. Siedzieli i oddawali się nielegalnym walkom, obstawianiem czy graniem w karty. Choć była to mekka oszustw jedna zasada miała tu największą cenę: "To czego nikt nie zauważył, nie jest karane". Jednak jeśli ktokolwiek przyłapie cię na kradzieży czy podmienianiu kart wiedz, że konsekwencje mogą być ogromne, choć dużo bardziej krzywe niż sprawiedliwość na górze. Wszystko zależy od tego kto cię przyłapię...
      Mimo to od Czarnego Rynku biła jakaś intrygująca siła. Nie z wyblakłych kolorów kramów czy ohydnych mord przestępców, nawet nie z odrobinę bardziej fantazyjnych strojów kurtyzan. Było tutaj coś skrytego i zapraszającego, choć bardzo, bardzo niebezpiecznego dla niedoświadczonych.

      Usuń
    2. Algar wypatrzył kram Dereka na odległym końcu komnaty. Wypatrzył też Ramireza, który pił niemalże pod ich stopami w pobliskiej "karczmie", o ile tak można było to nazwać. Wygrażał nad wyraz głośno, że gdy złapie Mistrza Złodziei to ten gorzko go popamięta. Towarzyszyły temu szydercze śmiechy zlewające się z ogólnym hałasem Rynku.
      Algar odetchnął ciężko. Nie zamierzał jeszcze schodzić na poziom uliczek, by nie trafić na zabijaków Ramireza. Wolał to zrobić trochę dalej, ale czy ta rozjuszona empatka da radę chodzić po śliskich rurach?
      - Hej... - mężczyzna odezwał się do kobiety. Gdy już tylko zwróciła na niego swoje oczy ten wskazał na szereg wąskich i szerszych ruch umieszczonych niedaleko drewnianego podestu na którym stali. Wyglądały jak labirynt po którym można się, z trudem ale jednak, przemieszczać. Wąskie szczelinki, kapiąca woda nie ułatwiały zabawy - Dasz sobie radę z przejściem czy zaś zwrócisz na siebie uwagę lokalnej społeczności?
      Obserwował ją pewnie, krzyżując ręce na piersi. Owszem szukać mogli innej drogi, ale ta była najszybsza.

      Algar

      Usuń
  96. Cofnął przedramię, którym uprzejmie wskazywał, ażeby szła przodem, po czym spojrzał w otchłań pogrążonego w ostrych kontrastach korytarza.
    - Niechaj i tak będzie. - Wymruczał i ruszył przodem, za jednym z tych bezmózgich pakerów, który miał przeprowadzić ich na drugą stronę budynku.
    Gdy tak szli, niewiele się odzywał, zafascynowany grą świateł. Zbyt wiele dni spędził pod ziemią, zbyt wiele w pokoju bez krat, ażeby przejść obojętnie obok tego cudu, którego niewielu potrafiło dostrzec, gdyż byli zbyt zabiegani lub ich to nie obchodziło.
    Zimowe, twarde światło wpadało przez na wpół zamrożone okiennice, ozdobione mroźnymi malowidłami. A te, przekształcały wątłe promienie słońca nadając im krystaliczny, srebrny połysk, który odbijał się od idealnie czystej posadzki, która imitowała ich sylwetki niczym lustro.
    Przypominało mu to świat równoległy, w którym wszystko dzieje się w tym samym czasie, lecz nabiera inny, własny bieg.
    Nie zliczył zakrętów i schodów ile minęli, skupiony na oglądaniu drogi. Obrazy, ściany, posążki i jakieś kwiaty. Wszystko wyglądało jak willa, w której bogaci odpoczywali w dostatku i dobrobycie. Samotni wśród chłodnych ścian, owiewanych tym cudacznym światłem i co krok pożeranych przez głębokie cienie ścian pomiędzy oknami.
    I wtedy go zauważył. Stał na ulicy, mijany przez ludzi obojętnie. Jego czarne jak smoła, pozbawione tęczówek ślepia, wyraźnie kontrastujące na bladej twarzy, wlepione były właśnie w to okno.
    Cahan zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal strażnik za nim władował mu się w tyły.
    Serce w nim zamarło na parę sekund, gdy wizja czarnoksiężnika, rozwarła nienaturalnie szerokie szczęki, obnażając tysiące, pokrzywionych zębów przypominających igły powbijane w dziąsła.
    Bożek cofnął się w tył, odsuwając od okna jak diabeł od święconki.
    Pchnięty, ruszył dalej bez szemrania, chociaż obejrzał się na owe okno i ulicę, przezeń widniejącą. Wizja jak się pojawiła tak zniknęła, lecz pozostawiła na licu bożka chorobliwą bladość.
    - Byłbym rad, gdybyś była w pobliżu. - Wychrypiał w stronę Danicy, gdy już wyraźnie zbliżyli się do sali, zamkniętej za dwu-skrzydłowymi wrotami.- W razie czego, zawsze możesz posłużyć mi za widowisko. - I tutaj uniósł dłoń, poruszając palcami ażeby uświadomić jej, że chodzi mu o jej ranę.
    - Nie gadać! - Warknął bezmózgi przydupas, mrużąc groźnie oczy. Cahan zmierzył jego twarz wzrokiem, chwilę walcząc z nim na spojrzenia, lecz ostatecznie odwrócił oczy i wkroczył do sali.
    Pewnym krokiem skazańca, który pogodził się ze swoim marnym losem.

    [Lanie wody, no ale, sama chciałaś.]

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  97. Cofnął przedramię, którym uprzejmie sugerował jej ażeby wyszła pierwsza.
    - Niechaj i tak będzie. - Wymruczał i spojrzał w otchłań cienistych kontrastów zalegających w korytarzu. Ruszając za strażnikiem, który miał ich doprowadzić do sali zeznań, dodał:
    - Byłbym rad, gdybyś była blisko. Zawsze możesz posłużyć mi za małą prezentację umiejętności. - I tutaj uniósł dłoń i poruszył palcami, dając jej do zrozumienia, że chodzi mu o jej ranę.
    Resztę drogi przemilczał, zachwycając się grą świateł i cieni. Zbyt wiele dni spędził pod ziemią i w więzieniu bez krat w oknach, ażeby przejść obok takiego cudu natury obojętnie. Być może, tylko on to dostrzegał, gdy reszta była zbyt skupiona na swej codzienności czy obowiązkach.
    Twarde, zimowe światło, wpadało przez okna przyozdobione mrozem, który nadawał promieniom wątłego słońca srebrnych barw.
    A te odbijały się od wypolerowanej posadzki, która niczym lustro emitowała sylwetki kroczących ludzi.
    Jak równoległy świat pomyślał w którym wszystko dzieje się na opak.
    I wtedy go zobaczył. Stał na ulicy, wśród ludzi, którzy mijali go bezinteresownie jakby nie dostrzegali rosłej, tyczkowatej postury czarnoksiężnika. Jego pozbawione tęczówek, czarne jak smoła ślepia, wlepione były w okno, w którym Cahan zatrzymał się. A zrobił to tak gwałtownie, że strażnik idący za nim o mało nie władował mu się w tyły.
    - Co znowu? - Warknął przydupas zły bardziej na swoją nieostrożność niż niezdarność bożka. Lecz ten nie odpowiedział, wpatrzony za okno z szeroko rozwartymi oczyma, z każdą sekundą tracąc kolory z lica.
    Wizja mężczyzny, rozdziawiła nienaturalnie szeroką paszczę, obnażając przy tym rzędy krzywych zębów podobnych do igieł powbijanych w dziąsła. Czarny, śluzowaty ozór, wysunął się z pomiędzy szczęk i załopotał łapczywie w stronę Nuadhu.
    Ten słyszał jak szepce w jego głowie, jak powoli zasiewa w nim ziarno niepokoju, które wykiełkowało w panikę.
    Jesteśś mójjj, tylko mójj. Już wkrótce, już wkrótce wrócisz na swoje miejssssce.
    Stracił kontakt z rzeczywistością, lecz z owego stanu wyrwał go silny uścisk strażnika, który sięgnął do jego ramienia. Nuadhu zareagował instynktownie. Jak zwierzę zaszczute i osaczone, któremu nie pozostało nic poza atakiem.
    Zaklekotały trybiki w stalowej dłoni, zafurkotało ciało o ścianę, gdy w ciągu jednego uderzenia serca, strzepnął dłoń strażnika i chwycił go za fraki, unosząc w górę bez trudu.
    Pozostali mężczyźni poderwali się do broni, lecz żaden nie zaatakował, głównie z troski o swego kamrata w potrzasku.
    - Nigdy więcej.. - Wychrypiał bożek, wpatrując się w twarz zaciskającego zęby przydupasa. Jego piwne oczy, szeroko otwarte, o maleńkich źrenicach przy chorobliwie bladej cerze sprawiły, że wyglądał niczym szaleniec. - Nigdy więcej..mnie nie dotykaj.
    Postawił go i powoli puścił, jakby zbyt gwałtowny ruch miał zabić ich obu. Atmosfera zgęstniała, kiedy reszta wpatrywała się w bożka z chęcią pozbycia się go tak jak tu stał. A ten nie zwracając na to kompletnie uwagi, skupił wszystkie swoje siły na podłodze, bojąc się spojrzeć w okno.
    - Ruszaj. - Ktoś w końcu zażądał, lecz żaden z nich go nie szturchnął.
    Ruszyli dalej, w milczeniu i także z milczeniem wkroczyli na salę zeznań. Cahan wszedł zaraz za swoim przydupasem, pewnym, żwawym krokiem skazańca, który pogodził się ze swym marnym losem.


    [Lanie wody, ale sama chciałaś.
    Jeszcze mi się kurwa komentarz skasował bo blogger postanowił strzelić focha i musiałem od nowa zaczynać, grr.]

    Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ

    OdpowiedzUsuń
  98. [Eeee tam, luz. U mnie też się sporo pozmieniało w życiu i sama nie mam tyle czasu na pisanie co kiedyś, bo dostałam pracę. Siedzę od 9 do 21 i ostatnie o czym myślę to blogowanie :) Ale miło, że się znowu pojawiłaś, bo tak smutno było. Przydałby się nam jakiś kontakt taki poza-Last Salvation jakbyśmy się zgubiły, to miło będzie to kontynuować w mailach czy czymś :D
    Po drugie łał... Danica po raz pierwszy pomyślała o Algarze "imiennie", a nie "złodziej", "przestępca", "rabuś". Jakiś progress hahaha...
    I ja dzisiaj króciutko, bo nie wiedziałam czy Danica się zgodzi :)]

    Algar patrzył na Danicę spod przymrużonych lekko powiek. Jeszcze będzie stwarzała problemy? Jakby już mało ich narobiła?
    Złodziej chwycił kobietę za nadgarstek, gdy ta skończyła swoją przemowę i odsunął jej dłoń.
    - Jestem równie mocno zmęczony jak ty, ale chce to skończyć jak najszybciej. To jest najkrótsza i najbezpieczniejsza droga. Pod nami siedzi Ramirez - pokazał na przestępcę, który zaczął się kołysać pod wpływem ilości wypitego piwska - A nie wiemy, gdzie są jego dryblasy. Ponowna walka nie wyjdzie nam na dobre. Tu nie jest bezpiecznie, każdy może się nas przyczepić.
    Przeniósł wzrok na stragan Dereka, na dalekim końcu ogromnej, kamiennej komnaty.
    - I niestety do mojego pasera jest dość daleko, ale jak chcesz to wszystko opóźniać to proszę bardzo. Mi się nie śpieszy.
    Algar puścił Danicę i usiadł na śliskich deskach, opierając się o ścianę. Ściągnął kaptur i przetarł czoło, dając sobie chwilę oddechu. Rana na nodze doskwierała, ale nie aż tak bardzo jak twierdziła empatka. Mimo wszystko będzie potrzebował tej cudownej maści Dereka.
    Młody mężczyzna otworzył oczy i rozejrzał się po targu, skupiając mechaniczne oko na rurach. Może Danica miała rację, że jest to zbyt niebezpieczne w ich stanie? Jak jednak inaczej się stąd wydostać nie narażając na spotkanie z kimkolwiek niebezpiecznym? Bez znalezienia innej drogi nie ruszą się stąd nawet na centymetr, bo oczywiście dziewczynie będzie to nie na rękę. Delikatna się znalazła...
    Rozglądał się dookoła szukając jakiegoś rozwiązania, gdy nagle jego wzrok spoczął na wylocie rury przy suficie, zasłoniętym metalową siatką. Tuż obok niego znajdowała się kolejna drewniana platforma, lecz przy tej była już drabina. Schowane w cieniu miejsce mogło dać im chwilową ochronę i prostą drogę do Dereka.
    Algar wstał i wytrzepał spodnie, sięgając do kieszeni po mały sprzęcik, który zrobił dla niego Sagren. Nazywał to Szponem, a była to łapka z trzema ostrymi pazurkami, wspaniale zaczepiająca o takie rzeczy jak siatka. Na dodatek posiadała mocną linkę, dzięki której można było zaczepiać Szpon z dalekiej odległości. Jeśli dobrze wymierzy skok, biorąc pod uwagę obciążenie jakim będzie Danica, może uda im się przedostać na drugą platformę.
    O ile oczywiście ta krnąbrna dziewucha podejmie ten pomysł. Jeśli nie, trudno... Niech tu gnije.
    Złodziej wyliczył w głowie odległość, spoglądając na Danicę.
    - Ile ważysz? - odparł bez wyraźnych emocji, obracając w dłoniach Szpon - I lepiej nie kłam, bo spadniemy na głowy któremuś z łotrzyków - odetchnął i po chwili kontynuował wątek = To proste, chwycisz się mnie i przy pomocy Szponu spróbujemy przedostać się na drugą platformę. To nie jest zbyt duża odległość. Zejdziemy na dół,, zgarniemy jakiś płaszcz dla ciebie i przejdziemy po cichu do Dereka, skoro inne drogi ci nie odpowiadają empatko. Co ty na to?

    OdpowiedzUsuń