niedziela, 27 kwietnia 2014

Nuadhu Airgeatlámh


Ʈưaȶħa Ɗa  Ɗaŋaŋ
Ŋưaȡa Ḁïrǥelȶláṃ
Cahaŋ 
Mistrz miecza
Srebrnoręki 

Już nikt nie pamięta, niewielu wspomina, jeszcze mniej wierzy. Gasną niczym płomienie pośród gęstego mroku, owiewanego sennym oddechem Lewiatana. Moje Ja umiera w agonii, pośród gruzów Mojego Świata, konającego w przeciągu. Święty Gaj usechł, zasnął na wieczność pośród popiołów. Wszystkich, których znałem i którzy byli mi bliscy, odeszli bezpowrotnie, lub jak ja wśród śmiertelników stąpają czekając na swój koniec.

Przykro mi. 
Tak bardzo mi przykro, że nie potrafiliśmy być lepsi.
Sami skazaliśmy się na ten los, lecz żaden z Nas nie dostrzegł zmian jakie miały nadejść. Zaślepieni boską pychą, miotaliśmy się niczym dzieci w samotnej złości na samych siebie, kiedy niebo nad Naszymi głowami runęło, gwiazdy spaliły Nasz Świat i pochłonęły ogniem gniewu wszystko co znaliśmy, czym byliśmy. 

Jak się nazywam? Cahan. I jestem upadłym, celtyckim bożkiem lecznictwa, stojącym dumnie na krańcu świata, czekając aż wieczna noc nad mym Jestestwem zapadnie.  


Bogowie nie krwawią

24 komentarze:

  1. [Tak bardzo chciałam ci dzisiaj odpisać, pokonując swoje obezwładniające lenistwo, że wyszło coś takiego. Dennego. Dupnego. Zupełnie beznadziejnego. Mam nadzieję, że nie będziesz krzyczeć ani bić:<]

    Danica podniosła się gwałtownie do pionu, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Była zbyt przerażona, aby krzyczeć.
    To tylko sen. Ukryła twarz w drobnych dłoniach, przymykając powieki, ale natychmiast je otworzyła, gdy nieprzyjemny obraz bunkra wypełnionego zmasakrowanymi ludzkimi zwłokami zamajaczył jej przed oczami. W świetle błyskawicy jej skóra perliła się od potu, niesforne kosmyki włosów przykleiły się do jej czoła i karku, a za każdym razem, gdy słyszała ogłuszający grzmot, serce wyrywało jej się z klatki piersiowej, nieregularnie obijając się o żebra. To tylko kolejny koszmar, nic więcej. Chory wytwór wyobraźni wypływający z podświadomości każdej następnej nocy.
    Zbyt roztrzęsiona, by znów zasnąć, wsłuchiwała się w deszcz nieustępliwie walący w okna jej niewielkiego mieszkania na poddaszu. Było w tym coś niepokojącego, od czasu jej przyjazdu do Last Salvation żadna burza nie była tak gwałtowna w swym niszczycielskim dziele. Podkuliła nogi, opierając brodę na kolanach. Dlaczego czuła się taka... zrezygnowana? Nie, to za słabe słowo. Była wręcz zdesperowana, wypełniało ją pragnienie ucieczki i schronienia. Ta desperacja rozdzierała jej duszę na kawałeczki, rozpaczliwość tego uczucia wyciskała z jej piersi dech. Odnalazła jednak jakiś rodzaj głębokiej determinacji, rzadko spotykanej wewnętrznej siły i wtedy zrozumiała, że te emocje nie należały do niej. Rzeczywistość mieszała jej się z marą, jej odczucia przenikały się z czyjąś duszą. Empatka odrzuciła kołdrę na bok i podbiegła do okna, odsłaniając ciężkie zasłony. Jej mieszkanie znajdowało się na obrzeżach, jako jedyna mieszkała tak daleko od centrum miasteczka, wierząc, że to uchroni ją przed ingerencją w uczucia innych. O tej porze nikt nie miał prawa znajdować się na zewnątrz, nie tak blisko jej schronienia, które wybudowała w tych czterech ścianach, zamykając się przed światem.
    Na brukowanej uliczce dostrzegła rosły cień mężczyzny. Wyglądał na wyczerpanego, słaniał się na nogach, ale przez jedną krótką chwilę jego żyły wypełniła euforia tak silna, że mogła się rozkoszować jej smakiem nawet z tej odległości. Szybko jednak wyparowała, zbyt szybko, wydając się jedynie ułudą.
    Właśnie wtedy w Danicę uderzył mrok tak potężny, że bezwiednie skuliła się w sobie.
    Ciemność pochłaniała ją, wymazywała wszystko, co miało jakikolwiek związek z człowieczeństwem. Opierała się, ale było coś pięknego w tych poskręcanych nitkach chaosu, jakaś nieodkryta potęga oraz potencjał, który pragnęła odkryć. Widok czarnego psa był esencją, ucieleśnieniem zagłady; wiązało się z nim wszystko, co było największym koszmarem człowieka. Opadła na kolana, przyciskając dłonie do brzucha, ale jej sokoli wzrok wciąż śledził potyczkę na ulicy. Musiała się wyrwać, oprzeć obezwładniającej mocy mroku.
    Znowu skupiła się na mężczyźnie. Jego wola przetrwania była tym, co wyciągnęło ją z otchłani. Był niesamowity, nigdy nie widziała żadnego podobnego do niego stworzenia, mimo że jako ściągająca miała do czynienia z wieloma rodzajami nadnaturalnych. Jego gniew i siła były zasobniejsze niż oceany, ale jego ciało słabło, widziała to. Mimo to nie była w stanie się poruszyć.
    Właśnie wtedy głowa ogromnego psa eksplodowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. W ciągu jednego uderzenia serca Danica złapała za podręczną apteczkę i wybiegła z mieszkania. Czuła ulatującą świadomość, która nieznacznie musnęła jej własną duszę. Wyhamowała tuż przy mężczyźnie, klękając obok niego w błocie. Nie zważała na nieodpowiedni ubiór i to, że wkrótce mogą oboje zamarznąć na ulicy; nie zważała na ciężkie krople spływające po jej ciele. Z westchnieniem obrzydzenia zabandażowała jego zmasakrowane, poszarpane ramię, a raczej to, co z niego zostało. Wyrzuciła z siebie wiązankę chorwackich przekleństw, których nie powstydziłby się żaden pijak. Jego obrażenia musiały być jednak bardziej rozległe, po takim uderzeniu w budynek prawdopodobnie miał krwotok wewnętrzny. Matka Danici była pielęgniarką, ale brakowało jej wiedzy i środków, by porządnie zająć się mężczyzną; niechętnie oddaliła się od niego, czekając, aż złapie ślad najbliższego nadnaturalnego. Wepchnęła się w jego duszę, zmuszając, aby się obudził i jak najszybciej sprowadził pomoc, po czym wróciła do wojownika.
      Nie pamiętała jak wokół nich zgromadziło się pół miasteczka. Nie pamiętała jak zostali przetransportowani do siedziby Rady. Na pytania odpowiadała jednym słowem, wciąż uważnie śledząc poczynania uzdrowicieli. Nie pamiętała jak zarzucono jej koc na ramiona i zaprowadzono do pokoju, gdzie mężczyzna leżał. To było zupełnie abstrakcyjne, ale Danica przebywała gdzieś na granicy świadomości, będąc połączoną z jego duszą bardziej niżby pragnęła.
      Z marazmu ocknęła się tuż przed świtem. Żarówki mrygały nieregularnie, wprawiając ją w irytację. Spojrzała na mężczyznę. Wciąż się nie ocknął, ale rzucał się niespokojnie na łóżku, najwyraźniej przeżywając koszmar. Jego ciało perlił pot, skóra płonęła od gorączki. W ranę mogło się wdać zakażenie. Z westchnieniem przyłożyła do jego czoła chłodny okład, wiedząc, że nie może zrobić nic więcej. Ta bezsilność ją zabijała.
      Rozejrzała się po pokoju. Nigdy nie miała szansy tu być. Jako ściągająca sprowadzała istoty paranormalne do Last Salvation, ale na tym kończyła się jej rola. Przekazywała ich wtedy w ręce władzy, całkowicie usuwając się w cień. W takich pomieszczeniach nadnaturalne mieszkali, dopóki nie dostawali przydzielonego mieszkania. Pokój był urządzony skromnie, ale z klasą. Łóżko, kilka foteli, biblioteczka, szafa, biurko, wszystko utrzymane w fioletowej kolorystyce. Technologia była surowo zakazana, ale najwyraźniej aby pomóc w asymilacji, pozwalano na odrobinę telewizji, w rogu dostrzegła też telefon.
      Danica znów spojrzała na wojownika. Starannie omijała wzrokiem jego srebrne ramię, nie wiedząc, do czego jest zdolne; to, co widziała, wykraczało poza wszelką zdolność jej rozumowania. Położyła chłodną dłoń na jego przedramieniu i zamknęła oczy, delikatnie starając się na niego wpłynąć. Wciąż czuła jego zmęczenie, ale też rozpacz, rezygnację i ból. Musiała pomóc mu w wybudzeniu się, a przynajmniej chciała uspokoić jego sen.
      Już jesteś bezpieczny. Nikt cię tu nie skrzywdzi. Masz moje słowo. Tylko najpierw musisz się obudzić. Pozwól sobie pomóc.

      Danica

      Usuń
  2. Danica bardziej poczuła niż zauważyła, kiedy delikatnie drgnął, tym razem niedręczony przez kolejny koszmar. Nie wiedziała, ile czasu minęło od jej niemego przekazu, mogło to być kilka sekund lub kilkadziesiąt minut. Musiała na chwilę przysnąć w fotelu, bo jej wszystkie mięśnie zesztywniały od długiego pozostawania w niewygodnej pozycji. Przeciągnęła się lekko, wyczuwając, że jego świadomość powoli powraca z niespokojnego niebytu. Wyglądał zdecydowanie lepiej, jeśli można tak mówić o stanie zdrowia człowieka, który otarł się o śmierć. Przestał być trupio blady, zioła zaczęły powoli przywracać mu kolory zarezerwowane dla żywych; rysy jego twarzy wygładziły się, gdy dręczące go obrazy zaczęły odpływać; mięśnie rozluźniły się pod wpływem myśli, że nie jest już dłużej zagrożony. Danica wiedziała jednak, że będzie jej potrzebował po przebudzeniu. Sztuczny stan relaksu, w który go wprowadziła, nie mógł trwać wiecznie. Kiedy się obudzi, wszystkie emocje powrócą.
    Empatka zachłysnęła się, gdy burza sprzecznych uczuć uderzyła w nią z ogromną siłą. Zacisnęła palce na kolanach, starając się opanować mdłości. Strach na nowo w nim odżył, eksplodując zapachem zgniłych pomarańczy; zdezorientowanie mieszało się z wiarą na lepszą przyszłość, a przynajmniej na chwilowe schronienie; cierpienie wypalało jej palącą dziurę w piersi. Odetchnęła kilka razy, starając się odzyskać panowanie nad rozszalałymi emocjami, aż w końcu wszystko ją opuściło.
    Była w jakiś sposób powiązana z nieznajomym i to ją niepokoiło. Nie powinien tak mocno na nią oddziaływać.
    - To nic - zapewniła go, siląc się na łagodny ton, jakby przemawiała do zranionego zwierzęcia zamkniętego w klatce - Spokojnie.
    Dopiero teraz Danica uświadomiła sobie, jak musiała wyglądać. Ciaśniej owinęła się starym kocem pachnącym naftaliną używaną w kulkach na mole, aby ukryć zabłocone spodnie od dresu i zakrwawioną koszulkę z uroczym, ale już spranym Tweetym. Koc nie mógł jednak zakryć poszarzałej twarzy, ciemnych worków pod zmęczonymi oczami od nieprzespanej nocy i rozwichrzonych włosów. Na pewno nie był to zachwycający widok, nic dziwnego, że był taki zakłopotany.
    - Mogę..? - zapytała, wskazując głową na posłanie, ale nie czekała na jego odpowiedź. Wskoczyła na łóżko, uważając, aby go przypadkiem nie dotknąć. Jego emocje były przytłaczające, a każdy kontakt fizyczny tylko zwielokrotniał ich odbiór. Uniosła wzrok na mrugającą żarówkę, wszystko było łatwiejsze, gdy nie musiała patrzeć na mężczyznę. - Uzdrowiciele mówią, że to cud, że żyjesz. Z takimi obrażeniami... I jeszcze te blizny. Są w takich miejscach i tak głębokie, że nikt nie mógł uwierzyć w ich prawdziwość.
    Wyciągnęła zdrową rękę, aby dotknąć jego szyi w miejscach cięć, ale szybko ją cofnęła i zdenerwowana zaczęła się bawić odstającym skrawkiem bandaża, który oplatał jej lewą dłoń. Kiedy podbiegła do nieprzytomnego nieznajomego, nieumyślnie musnęła czarną maź, jedyną pozostałość po piekielnym potworze. Dziwna substancja poważnie poparzyła jej skórę, zostawiając palące ślady, jakby wsadziła rękę w sam środek gorącego ogniska, ale żadne zioła nie były w stanie zaleczyć rany ani uśmierzyć bólu. Nie odważyła się jednak narzekać. Mężczyzna musiał przejść przez o wiele gorsze doświadczenia, na pewno był okrutnie torturowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamknęła oczy, starając się zebrać myśli. Dlaczego Rada musiała zrzucić to akurat na nią? Ten człowiek dopiero z trudem wymknął się śmierci, jego cierpienie było prawdziwe, ale niezależnie od tego, jak głęboko sięgało jej współczucie, musiała pozostawać posłuszna tak długo, aż nie uda jej się znaleźć ucieczki od władzy Rady.
      - To, co tam widziałam... To było potworne. Abstrakcyjne, a w swoim życiu widziałam wiele niewytłumaczalnych zjawisk. Nikt nie wie, czym ty do cholery jesteś i co możesz na nas ściągnąć. Stanowisz zagrożenie dla azylu. - Każde kolejne słowo stawało się coraz bardziej zniekształcone przez jej ujawniający się akcent. Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić zszargane nerwy i ściszyć ton głosu. Wciąż była przerażona tym, co się stało, ale nie mogła się wyżywać na mężczyźnie. Czuła jak nadzieja budzi się w nim i nieśmiało rozwija, przyprawiając ją o gęsią skórkę. Dlaczego musiała być tą, która zmiażdży jego oczekiwania złymi wieściami? - Na razie jesteś tu z nami bezpieczny, przynajmniej dopóki twoje rany się nie zagoją. Później Rada zdecyduje, czy możesz z nami zostać na podstawie twoich zeznań.
      Tym razem Danica popatrzyła na niego uważnie, badając wyraz jego twarzy. Z trudem utrzymywał przytomność, jego zmęczone powieki co chwila opadały, poddając się działaniu Morfeusza. Działania Rady były bezduszne, wszyscy to widzieli. Mężczyzna może ściągnął na nich niebezpieczeństwo, ale z narażeniem życia uchronił ich przed odrażającym stworem.
      - Przykro mi. Naprawdę.

      Danica

      Usuń
  3. [Dobra, Mistrz Gry przemówił i zarzucił dla nas taki pomysł, iż Cahan zadamawia się w Last Salvation, słysząc przy okazji wiele plotek i porządkując swoje życie. Do jego uszu dochodzą wybryki Algara, ale także (może i przy okazji znajomości z Danicą, w końcu jest tym poszukiwaczem ^^) wieści kto przybywa do LS. Okaże się, że umiejętności jednego z przybyłych wpisują się w moce jednego z bogów, którego Cahan pamiętał ze Świętego Gaju. Niestety "informacyjne" spotkanie z tym kimś zostaje przerwane przez utalentowanych szaleńców, którzy uciekli z azylu Stroble'a i znają legendy o upadku bogów. On chcą sami wprowadzić tu władzę/kreować swoje życie po swojemu na wolności/itp., a umiejętności "boga" są dla nich przydatne. Porywają oni towarzysza Cahana, żądając w zamian przedmiot należący do Rady czy jakiegoś innego przedmiotu (twój bohater mógłby chcieć się dowiedzieć czy to w końcu naprawdę jest upadły bóg, dlatego może podjąć się tej akcji). Cahan mógłby szukać Algara słysząc, że on już kiedyś był w miejscu, gdzie jest ten przedmiot (zaoferować mu może jakiś skarb czy coś). Tutaj następuje jakaś wyprawa, misja, itd.
    No i tu mi jeszcze krzyczy, że można zrobić taki zwrot akcji ostatecznie, że po uwolnieniu okaże się, że to nie ten gościu po którego wyruszyli ze złodziejem i dalej jedziemy z jakimś wątkiem, bo skoro tutaj w ciele jest dusza nie-boga, to co się z tą boską stało?
    Biję się w pierś, iż to nie mój pomysł, a taty - ja go tylko rozwinęłam :D (wstyd że sama na to nie wpadłam xD) Wiem też, że bardziej pasowałby do Keronii niż tu ze względu na fantasy, ale taki tylko mamy na dłuższą zabawę.]

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  4. Danica wpatrywała się w zamknięte drzwi od dobrych dwudziestu minut. Chłodny parapet wbijał jej się w kręgosłup, ale wydawała się tego nie zauważać, maksymalnie skupiona na swoim zdenerwowaniu. Sparaliżowana czekała na jakiś znak, który jednak nie nadchodził.
    Przeszła przez wiele przykrych doświadczeń w życiu, ale została pokonana przez przymknięte drzwi do pokoju tajemniczego nieznajomego. Nie ma co, będzie miała czym się chwalić w przyszłości.
    Od głośnego przybycia Cahana do niewielkiego miasteczka minął tydzień, ale on wciąż pozostawał głównym obiektem plotek. Znudzone samotnością kobiety rozprawiały na temat urody jego tyłka, choć nie miały nawet szansy go zobaczyć, mężczyźni komentowali szczegóły krwawej walki, ale każda nowa pogłoska miała jeden wspólny, niezmienny czynnik: strach. Nadnaturalni toczyli wiele bitew, ale żadne z nich nigdy nie widziało podobnego potwora. Nikt nie miał wątpliwości, że był on mocno związany z przetrzymywanym w siedzibie Rady mężczyzną, choć krążyło mnóstwo teorii. Danica nigdy nikomu nie opowiedziała pełnej relacji, zbywała wszystkich ogólnikami, dlatego wyobraźnia tłumu działała. Nawet najbardziej szalone wymysły, jakoby ogromny pies miał być nieposłusznym sługą, który wyrwał się ze zniewalających go więzów stwórcy. Wszyscy doszukiwali się winnego i dochodzili do zgodnego wniosku: był nim Cahan. Należało się więc go pozbyć z Last Salvation jak najszybciej, aby ciemne moce nie mogły tu powrócić i zmieść wszystkich z powierzchni ziemi.
    Narastające w azylu uczucia paniki i wściekłości nadmiernie udzielały się empatce, która miała na kącie już kilka omdleń spowodowanych obezwładniającą siłą doznań. Próbowała trzymać się z daleka, ale nie potrafiła wrócić do swojego mieszkania; za bardzo kojarzyło jej się ze sceną, której była świadkiem. Za każdym razem, gdy zamknęła oczy, widziała obrzydliwą sylwetkę ogara i moment, gdy jego czaszkę została rozerwana, pozostawiając za sobą trującą maź. Lewa dłoń Danici wciąż pozostawała niesprawna, opuchlizna i zaczerwienienie nie chciały zniknąć, na dodatek rana zaczęła ropieć. Musiała się zdystansować, dlatego uciekła jak ostatni tchórz; stała się zbyt podatna na presję środowiska. Szukała sobie różnych zajęć, aż w końcu wyjechała z miasteczka na poszukiwanie kolejnej istoty paranormalnej, ale jej myśli wciąż krążyły wokół zdezorientowanego Cahana.
    Czy ktoś mu w końcu powiedział, który był rok? Musiał być więziony i torturowany przez wiele lat, skoro tak bardzo stracił poczucie czasu oraz rzeczywistości. Czy wciąż odczuwał cierpienie, którego siła ścinała ją z nóg i wyciskała dech z piersi? Czy udało mu się chociaż na chwilę odnaleźć spokój ducha w przepełnionym niechęcią do niego azylu?
    Ciągle drżała na wspomnienie blizn szpecących jego ciało i niesamowitej wdzięczności, a przecież nie zrobiła nic, aby pomóc mu w starciu z ogarem. Stała tylko i patrzyła, budząc się dopiero w momencie, gdy mężczyzna stracił przytomność.
    Teraz znowu tchórzyła.
    Zacisnęła dłonie w pięści. Nie byłoby jej tutaj, gdyby nie polecenie Rady. Za niedługo miało się odbyć przesłuchanie Cahana, choć ujmowano to ładnie jako wywiad środowiskowy. Uznano, że jej towarzystwo najlepiej wpłynie na proces socjalizacji mężczyzny, przede wszystkim uspokoi go. Wszyscy odczuwali lęk przed rosłym Cahanem, dostrzegając w nim tylko zagrożenie.
    Danica się go nie bała. Obawiała się tylko jego reakcji. Obiecała, że jeszcze się zobaczą i miała zamiar dotrzymać obietnicy, ale minął już tydzień.
    W końcu wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. W końcu co może zrobić w najgorszym razie? Wyrzuci ją z pokoju. Przecież jej nie pożre ani nie rzuci się na nią z mieczem. Prawda?
    - Mogę? - zapytała z rozbawionym błyskiem w oku, znowu wskakując na łóżko bez pozwolenia. - Jak się czujesz? No tak, to głupie pytanie. Wybacz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Danica próbowała wypatrzeć tytuł czytanej przez mężczyznę książki, ale zbyt szybko ukrył ją w szufladzie przed badawczym wzrokiem empatki. Nie udało mu się jednak ukryć innych, doskonale widocznych dla bystrego, spostrzegawczego obserwatora zmian. Widziała go tylko raz po nieprzespanej, pełnej napięcia nocy i to tydzień temu, więc wydawałoby się, że obraz jego sylwetki powinien się zamazać w jej pamięci, ale dostrzegła subtelne różnice. Jego blada cera nabrała trochę słońca, jednak wyglądała niezdrowo na tle krystalicznie białego śniegu przykrywającego krajobraz za oknem. Przybrał trochę na wadze, choć przepastne ubrania nie ukrywały jego nadal wymizernowanej sylwetki. Najbardziej w oczy rzucał się jednak brak szpecących skórę blizn oraz to, że trzymał się prosto, wręcz dumnie.
    Pobyt w tym miejscu mu służył. Nawet jeśli było to więzienie, trafił to prawdziwej złotej klatki.
    - Przecież obiecałam. Zawsze dotrzymuję swoich obietnic. Przykro mi to mówić, ale nie wyświadczę ci przysługi i nie dam ci spokoju. Jeszcze trochę musisz się ze mną pomęczyć, w końcu ktoś musi cię trochę rozruszać - stwierdziła kobieta, machając w powietrzu nogami.
    Czuła się dziwnie swobodnie w towarzystwie Cahana. Może dlatego, że on również nie był mile widziany w Last Salvation? Niewielu ludzi przepadało za empatką, która znała mrok ich dusz, której nie dało się w żaden sposób oszukać czy okłamać, która mogła wpływać na emocje innych i zmuszać do spełniania swoich oczekiwań. Podejrzewała, że gdy mężczyzna odkryje jej dar, spróbuje odsunąć ją od siebie. Doskwierała jej samotność, choć nie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą. Zamierzała korzystać, póki jeszcze miała okazję, ale wiedziała, że będzie cierpieć, kiedy kolejna osoba zacznie czuć się nieswojo w jej towarzystwie.
    Danica wzruszyła ramionami, dając mu znak, że nie będzie jej to przeszkadzało. Skrzywiła się, kiedy odwinął jej bandaż i odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na paskudnie wyglądającą ranę. Słuchała go uważnie. Co prawda nie brzmiało to jak przepis na lek najnowszej generacji, ale skoro wszystko zawiodło, mogła spróbować i tego. Pozwoliła obmyć mu ranę; wiedziała, że silił się na pełną troski delikatność, ale jej twarz i tak wykrzywiał grymas bólu. Dopiero kiedy zawinął jej dłoń w czysty bandaż, odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niego blado, maskując cierpienie. Ręka z każdym dniem coraz bardziej dawała się jej we znaki, nawet północy klimat nie mógł złagodzić efektów działania mazi.
    - Dziękuję - powiedziała, poruszając delikatnie palcami, po czym w jej oczach rozbłysły zawiadiackie iskierki - Czy to przypadkiem nie jest twój podstępny sposób, aby mnie tu ściągnąć? Wstydziłbyś się. Na pewno wiele pielęgniarek pragnie twojego towarzystwa, a chcesz je dla mnie porzucić.
    Kobieta westchnęła cicho, patrząc, jak Cahan podchodzi do okna i wygląda z utęsknieniem na brukowaną ulicę. Musiało być mu ciężko, gdy każdego dnia oglądał toczące się na zewnątrz życie mieszkańców, w którym nie mógł brać udziału. Był już wystarczająco długo trzymany w zamknięciu, a oni dalej odbierali mu wolność. Pewnie wciskali mu kłamstwo za kłamstwem, przekonując, że jest jeszcze za słaby, ale wyglądał zdecydowanie lepiej niż kilka dni temu. Jedynym powodem był paraliżujący zdrowy rozsądek strach.
    - Wolałabym nie być tą, która cię o tym poinformuje, ale prawdopodobnie twoje wyjście będzie pierwszym i ostatnim. Wtedy opuścisz azyl - wyjaśniła cicho. Ludzie się go bali. Rada się go bała. Nie widziała w tym wszystkim szansy dla mężczyzny na próbę rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Czuła gorycz. Nazywali to miejsce azylem, a nie potrafili go udzielić najbardziej potrzebującemu.
    W końcu ciekawość wzięła nad nią górę.
    - Kim... czym ty jesteś? Co to był za potwór? Dlaczego ciebie gonił, dlaczego chciał cię zabić? W co ty się wpakowałeś? I dlaczego zasługujesz na moje zaufanie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyglądał zupełnie inaczej, kiedy się uśmiechał. Kanciaste, pełne napięcia rysy twarzy wygładzały się i zyskiwały nową łagodność, którą początkowo trudno zauważyć w wyrazistych konturach. Uśmiech docierał nawet do jego skupionych, pełnych bólu przeszłości oczu, znacząco je rozjaśniając. Danica potrząsnęła głową, starając się odzyskać jasność myśli. Wypełniająca go dziecięca radość i chęć życia były niczym błyskawicznie uderzający narkotyk, te odczucia całkowicie ją oszołomiły, sprawiając, że na chwilę straciła wątek. Zmrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć gdzie jest i dlaczego się tu znalazła. Bezwiednie odsunęła się jak najbardziej do tyłu, mnąc idealnie poskładaną pościel, aby zwiększyć dystans między nią a mężczyzną i osłabić więź.
    Poczuła, jak głęboka czerwień wypływa jej na policzki. O bogowie, zachowywała się gorzej niż te bogate dziedziczki usychające z tęsknoty za jednonocną przygodą. Nie potrafiła jednak zapanować nad rumieńcem zawstydzenia, który był doskonale widoczny na jej bladej cerze. Mogła mieć tylko nadzieję, że uzna to za gorączkę, kolejny objaw zakażenia.
    - Jesteś bezwstydnym oszustem. Takie teksty możesz serwować swoim pielęgniarkom - zastrzegła empatka z udawanym oburzeniem, grożąc mu palcem. Nie potrafiła reagować na komplementy, to było oczywiste.
    - Pewnie nie są zbyt rozmowne, bo je onieśmielasz - podsumowała, choć wiedziała, że jest to zdecydowanie mniejsza część prawdy. Na pewno jego egzotyczny, niespotykany wygląd miał wpływ na zachowanie pielęgniarek i lekarzy, ale głównym powodem było to, że nie wiedzieli, czego się spodziewać po Cahanie. W każdej chwili oczekiwali jakiegoś napadu furii, nawet teraz pod drzwiami czuwała dwójka strażników gotowych wkroczyć, gdy zaalarmują ich podejrzane odgłosy. Czysta paranoja.
    - Skoro tak twierdzisz - zaśmiała się, kapitulując, choć nuta niedowierzania była słyszalna.
    Patrzyła, jak coś w nim pęka, gdy przekazała mu złe wieści. To nie było właściwe. Jego żal sięgał głęboko, ale był gotowy zaakceptować postanowienia Rady. Chcieli zrobić z niego brutala i potwora, a on nikogo nie winił.
    - Nie zniknęłam, widząc cholernego ogara. Kilka odpowiedzi nie jest w stanie mnie spłoszyć. - Wzruszyła ramionami, po czym pokręciła delikatnie głową - Nikomu nie jesteś nic winien.
    Obserwowanie jego zaciekawienia było dla Danici niesamowitym przeżyciem. Wszystko było dla niego nowe, zachwycał się rzeczami, których kobieta już od dawna nie dostrzegała, przyzwyczajona do ich obecności. Musiała się powstrzymywać przed zagłębieniem się w świat widziany jego oczami; czuła jego piękno, ale wiedziała, że to byłoby niewłaściwe. Niemal się roześmiała, gdy z nabożną czcią nastawił wodę w czajniku na herbatę. Dla niej to była taka oczywista czynność, u niego natomiast wywoływała podniecenie.
    Empatka bez słowa przyjęła od niego kubek, odsuwając się jak najdalej pod ścianę. Miała nadzieję, że nie dostrzegł tego gestu i źle go nie zinterpretował; po prostu obawiała się lawiny uczuć, którą mogły wywołać jej pytania. Nie zdążył rozpocząć, a zdenerwowanie już rozlało się po jego ciele, wywołując u niej gęsią skórkę.
    Przez całą jego historię nie odważyła się poruszyć czy nawet głośniej odetchnąć. Wydawała się ona zbyt nieprawdopodobna, aby mogła być prawdziwa, nawet w obliczu wszystkich rzeczy, których doświadczyła w życiu. Czarnoksiężnik, który przetrzymywał celtyckiego boga lecznictwa i wojny w zaczarowanym więzieniu przez wiele wieków dla jego krwi przesączonej wielką, starożytną magią? To był materiał dla pisarza na książkę, nie prawdziwy życiorys człowieka z krwi i kości.
    A mimo to miała na to dowód przed swoimi oczami. Nuadhę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie dostaniesz alkoholu, więc nawet o tym nie myśl. - To były pierwsze słowa, które do niego skierowała po pełnej napięcia ciszy. Cały drżał w oczekiwaniu na jej reakcję, ale nie wiedziała, czego się po niej spodziewał. Że się rozpłacze i zacznie powtarzać, jak bardzo jej przykro, że przeszedł przez to piekło? A może że wyśmieje go i powie, że to wszystko podłe kłamstwa?
      Racjonalna część jej osobowości nie pozwalała jej w to uwierzyć, ale wiedziała, że taka możliwość istniała. Przymknęła oczy, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o ścianę.
      - Ewidentnie nie straciłeś całej swojej potęgi, skoro byłeś w stanie sam pokonać tego piekielnego ogara - zauważyła po kolejnej chwili milczenia, wciąż na niego nie patrząc. Skoro to był tylko ułamek jego umiejętności, do czego był niegdyś zdolny? - Czy jest inny sposób, aby powstrzymać nekromantę? Kto decydował, które bóstwa unicestwiono, a które miały dalej szansę żyć? Dlaczego Cahan? Co jeszcze potrafisz?
      Znowu zamilkła, uświadamiając sobie, że może brzmieć napastliwie. Odetchnęła. To nie ona powinna go oceniać. Widząc, że dalej dygocze, podała mu równo zwinięty koc, uważając, aby go przypadkowo nie dotknąć.
      - A to? - zapytała, pokazując miejsce, gdzie ona miała miękką skórę na ręce, a on chłodny metal.

      Usuń
  7. Danica pewnie uśmiechnęłaby się gorzko, gdyby poznała powód tej pełnej napięcia atmosfery w pokoju. Naprawdę się obawiał, że niezbyt silna i tak drobna kobieta spróbuje stawić czoła wielkiemu bogu wojny, aby zdobyć magiczne umiejętności dzięki popijaniu jego krwi? Nie, dziękuję. Nie chodziło o samą absurdalność tego pomysłu ani to, jak bardzo brzydziła się przejawami przemocy; miała wystarczająco dużo kłopotów z wrodzonymi umiejętnościami, nie potrzebowała dodatkowych, magicznych komplikacji. Przez cały czas wręcz uciekała od empatii, była ostatnią osobą na świecie, która mogłaby pragnąć daru jego krwi. Mógł być spokojny.
    - Wydaje mi się, że całkiem zalany bóg wojny to nie byłby najlepszy pomysł. Coś mi mówi, że upity mógłbyś spowodować trochę zniszczeń - stwierdziła, podciągając nogi i opierając na nich podbródek. Wciąż nie tknęła swojej herbaty, najwyraźniej w tym pokoju tylko ona miała receptory bólu i temperatury na języku.
    Empatka w zamyśleniu wyjrzała przez okno, wykręcając palce pod różnymi kątami. Widocznie jakiś pomysł krążył jej po głowie, ale jeszcze nie potrafiła go ująć w odpowiednie słowa. Dodatkowo wahania nastrojów Nuadhu mocno ją rozpraszały, nawet z tej odległości. Najbardziej irytował ją jednak fakt, że nie rozumiała, dlaczego jego uczucia tak szybko się zmieniały i falowały. Nie potrafiła czytać w myślach, uczucia bez kontekstu nie miały dla niej żadnej wartości. Przez lata nauczyła się je przypisywać do sytuacji, ale Cahan był zagadką z tym zmiennym nastawieniem.
    - Powiedziałeś, że umrzesz, kiedy ludzie stracą w ciebie wiarę - zaczęła, ostrożnie dobierając do siebie zdradliwe wyrazy - Ja w ciebie nie wierzę. Nie tak jak prawdziwy wyznawca, choć wiem, że mówisz prawdę i że żyjesz. Jesteś dla mnie materialny, nie jesteś bogiem w moim wyobrażeniu. Ale wiem, że istniejesz, Nuadhu. Czy coś takiego wystarczyłoby ci do dalszej egzystencji?
    Gdyby tak, całe miasteczko mogłoby zasilić jego życie swoją wiarą. Odzyskałby przynajmniej częściowo to, co utracił przed wieloma setkami lat. Bogowie mieli jednak to do siebie, że byli pełni pychy i brakowało im pokory, działali więc bezkarnie oraz okrutnie. Zanim został uwięziony, prawdopodobnie lubował się w bestialskich rozrywkach, odrzucając ludzką, uczuciową, słabą część swojej natury. Nawet teraz z niedbałą pogardą wyrażał się o niegdysiejszych bojach o ziemie śmiertelników, a przecież sama zaliczała się do tego grona. Czy była tylko kolejnym człowiekiem, którego chciał wykorzystać, aby osiągnąć korzyść? Czy ktoś taki zasługiwał na drugą szansę od losu?
    Nie dała jednak po sobie poznać wątpliwości, które targały nią wewnętrznie.
    - I mam rozumieć, że byłeś jednym z tych rozsądniejszych? - zapytała w końcu cicho Danica, próbując sobie wyobrazić jak dawno temu te wszystkie wydarzenia musiały mieć miejsce, ale nie potrafiła ogarnąć umysłem tak wielkiego odstępu czasu - Ile ty właściwie masz lat?
    Przegryzła wargę. Chyba nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie, a mimo to je zadała. Pewnego dnia ciekawość zaprowadzi ją do piekła, a przynajmniej wpakuje w poważne tarapaty, wiedziała o tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Masz władzę nad tą ręką, ale czy cokolwiek w niej... czujesz? Ciepło, dotyk? - dociekała dalej kobieta, mimo że czuła jego naglącą chęć zmiany tematu. Ten świat był jednak zbyt fascynujący i odmienny od jej szarej, ponurej rzeczywistości wypełnionej rutyną, że pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej, a wiedziała, że ich czas był mocno ograniczony. W każdej chwili mógł zostać zmuszony do opuszczenia azylu. - Właściwie jak powinnam się do ciebie zwracać? Nuadhu czy Cahan?
      Tym razem postanowiła grzecznie ustąpić i przystać na zmianę tematu, choć oboje wiedzieli, że było to tylko chwilowe. Podniosła się z łóżka i podeszła do niewielkiego telewizora ustawionego na niskim stoliku. Przykucnęła obok niego, zerkając przez ramię na mężczyznę.
      - Pomogę ci, jeśli później odpowiesz szczerze na jedno pytanie - powiedziała Danica, zaczynając kręcić przyciskami. Nie czekała na jego odpowiedź, jednocześnie zmuszając go do zaakceptowania warunków umowy. Przez chwilę obraz śnieżył, pojawiły się jedynie szarawe pasy na ekranie. Dopiero po kilku minutach walki z odbiornikiem, uderzyła go płasko dłonią, a wtedy obraz ustabilizował się, ukazując scenę z jakiejś beznadziejnej opery mydlanej. Jedna z aktorek wystylizowana na pannę młodą właśnie efektownie zemdlała, a przystojny mężczyzna uchronił ją przed upadkiem i bynajmniej nie był to narzeczony. Dialog był jednak prowadzony w jednym ze skandynawskich języków, najbardziej przypominał jej fiński, ale nie była w stanie zrozumieć ani słowa. Znowu popatrzyła na Cahana ze swojego miejsca.
      - Radziłabym ci się nie przyzwyczajać. W Last Salvation istnieje poważny zakaz dostępu do wszelkich technologii, dotyczy to również telewizorów. Są zainstalowane w tych pokojach, aby pomóc nowym przywyknąć do sytuacji... - Danica ugryzła się w język, gdy uświadomiła sobie, że mówi tak, jakby miał tutaj dłużej zostać. Uśmiechnęła się psotnie, maskując dziwny smutek, który poczuła. - A teraz odpowiedz. Czy moja obecność cię... stresuje?

      [Gdyby cię to interesowało, tak właśnie wygląda nasz telewizor. Zrobiłam research, a co! Doceń mnie. http://www.komputerswiat.pl/media/2012/38/2240875/03.jpg ]

      Usuń
  8. Danica roześmiała się głośno, widząc reakcję Nuadhu, który jak dżentelmen chciał chwycić omdlewającą aktorkę. Wielki celtycki bóg wojny zafascynowany słabym odcinkiem fińskiej telenoweli, to mogło się zdarzyć tylko w tym wariatkowie. Z uwagą okrążał telewizor, jakby oczekiwał, że zaraz wyłoni się z niego sam diabeł. Jego pytanie wywołało u niej kolejny napad wesołości. Jego niewiedza na temat technologii była na swój sposób urocza, zwłaszcza, gdy z przerażeniem odskoczył od stolika.
    - Ich tam tak naprawdę nie ma - wyjaśniła, a widząc jego pełne niedowierzania spojrzenie, postukała delikatnie palcem w migoczący odcieniami czerni i bieli ekran - To nie jest żadne magiczne pudełko, w którym zamknięto ludzi. To nie jest rzeczywiste ani nawet obecne. Na pewno w przeszłości widziałeś wystawiane sztuki teatralne. To jest właśnie kolejna sztuka, została tylko nagrana wcześniej i teraz każdy może ją obejrzeć w telewizorze. W pewnym sensie to jest obraz, tylko ruchomy.
    Danica zmrużyła oczy, nie wierząc mu. W jakiś sposób jej obecność musiała wpływać na jego zdenerwowanie, nie widziała innego czynnika, który wywoływałyby u niego takie napięcie. Ostatecznie jednak zbyła temat wzruszeniem ramion. Nie miała zamiaru przepraszać za coś, czego w żadnym stopniu nie żałowała. To byłoby fałszywe, a otaczało go już wystarczająco dużo kłamstw.
    - Mnie nie ogranicza strach przed nieznanym - wyszeptała sama do siebie, mocniej zaciskając palce na rozgrzanym kubku. Może powinna się go bać; w końcu on był tym nieznanym czynnikiem. Ale nie potrafiła się do tego zmusić.
    Mimo to jej serce nieznacznie przyśpieszyło, gdy zaciągnął kurtyny w oknach, a poźniej wyłączył telewizor, odbierając jej jedyne źródło światła. Od czasu starcia z ogarem nie przepadała za mrokiem, w nocy zawsze paliła się przynajmniej nocna lampka, przynosząc jej ukojenie. Teraz musiała wierzyć, że obecność drugiego człowieka złagodzi jej strach, a sam Cahan nie nadwyręży jej zaufania.
    Uważnie obserwowała sylwetkę mężczyzny, choć z trudem dostrzegała w półmroku coś poza nienaturalnie wyglądającą w tym świetle częścią twarzy jakby wykutej z kamienia i błyszczącą niczym w gorączce piwną tęczówką. Jego wzrok stał się zupełnie nieobecny, zmętniał, jakby był obecny w pokoju tylko swoim ciałem. Myślami znajdował się daleko w przeszłości. Dla pewności pstryknęła palcami, ale nie zwrócił na nią uwagi, pogrążony w rozmyślaniach nad życiem, które niegdyś wiódł, a które bezpowrotnie utracił. Nowe pytania wykwitły jej w umyśle niczym kwiaty po urodzajnym deszczu, ale uniósł stalową rękę, uciszając ją, zanim zdążyła chociażby otworzyć usta. Wątpliwości musiały poczekać.
    Cicho siorbała niemal lodowatą herbatę, pozwalając porwać się realiom świata, który istniał na wiele setek lat przed jej narodzinami. Bardziej przypominało to legendę niż czyjś życiorys. Prawa rządzące boskością były brutalne, pełne poczucia wyższości, a śmiertelnik stanowił pył niewarty uwagi. Było w tym jednak coś przyciągającego, jakaś nutka egzotyzmu i nieosiągalności.
    Danica chciała go dotknąć, pocieszyć, uświadomić, że nie przeżywa tego bólu sam, bo dzieliła go razem z nim w niewielkiej przestrzeni pokoju. Nie potrafiła się jednak zdobyć na ten gest, mimo że jego głos się załamał, co próbował umiejętnie ukryć odchrząknieciem. Takie niuanse nie uchodziło jednak uwagi empatki. Ani to, jak bardzo drżał, choć wypił gorącą herbatę i był owinięta ciepłym kocem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiesz, że przyjmując nowe imię nie uciekniesz od przeszłości? Ona składa się na to, kim jesteś teraz. Wypierając się jej, wypierasz się też swojej tożsamości. Jesteś Nuadhu, a przynajmniej jego cząstka już zawsze będzie w tobie żyła. Im szybciej to zaakceptujesz...
      - Czy wszystko w porządku? - Natarczywe pytanie zadane przez krępego mężczyznę stojącego w drzwiach sprawiło, że Danica drgnęła gwałtownie. Popatrzyła z naganą na Cahana, dopatrując się w nim winy. Bardzo trudno było ją zaskoczyć; wyczuwała czyjeś zamiary jeszcze zanim przyjęły określoną formę. Tym razem jednak za bardzo zasłuchała się we wciągającą historię i zupełnie przeoczyła rosnący niepokój strażnika. Powinna być bardziej ostrożna, mieszkańcy Last Salvation stanowili dla niej duże zagrożenie, gdyż nie posiadała nawet ćwiartki ich siły, szybkości czy zwinności; miała jedynie swój instynkt, który nie ostrzegł jej przed nieproszonym gościem.
      - Nie - odpowiedziała empatka, a widząc, jak mężczyzna sięgnął po broń, westchnęła ciężko, wywracając oczami. Nie mogła uwierzyć w głupotę całego gatunku męskiego. - Jak widzisz zostałam już uduszona, zasztyletowana, spalona, poćwiartowana i zjedzona żywcem.
      Strażnik zignorował jej sarkazm, wciąż stojąc w pozycji bojowej i podejrzliwie spoglądając na zasunięte zasłony. Wszyscy faceci byli tacy sami: liczyło się dla nich tylko pokazanie, który z nich jest większym, pieprzonym macho. Niemal czuła zapach testosteronu unoszącego się w powietrzu i zdecydowanie jej się to nie podobało.
      - Seb, zachowujesz się jak ostatni idiota. Nic mi nie jest, nie zagraża mojemu życiu. Przysięgam.

      Usuń
  9. Danica westchnęła ciężko, zsuwając się z łóżka. Zauważyła, że nie podał jej książek bezpośrednio, a położył je na pościeli, widocznie nie chcąc dostarczać strażnikowi powodów do ataku. Miała ochotę uderzyć Seba w głowę jednym z grubych tomisk, ale nie byłoby to zbyt rozważne posunięcie, dlatego rzuciła mu tylko nieprzychylne spojrzenie.
    - Oczywiście. Powiem im też, żeby przygotowały dla ciebie kolejne lektury - obiecała kobieta, przebiegając palcami po wyrytych w okładkach tytułach. Uniosła brew na widok kilku z nich, ale powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Część książek trudno było uznać za ambitną, wymagającą dla umysłu lekturę.
    Empatka ruszyła w kierunku drzwi, ale po chwili zawróciła. Pochyliła się nad jego spiętą sylwetką i narysowała mu na czole opuszkami palców celtycki triskelion, jedyny znak z ich kultury, który znała.
    - Bądź pozdrowiony, Nuadhu. Niech twoja dusza odnajdzie spokój. Nie odrzucaj tego, co było, bo nie będziesz gotowy na to, co nadchodzi.


    Tym razem zapowiedzią przyjścia Danici była dwójka nowych strażników, która nieproszone wtargnęła do pokoju bożka. Z niedowierzaniem wywróciła oczami za ich plecami, ale nie odezwała się, nie chcąc ich dodatkowo drażnić. Podeszła do zasłoniętych kurtyn i odsłoniła je jednym sprawnym ruchem, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła. Śnieg wręcz raził swoją nieskazitelną bielą, ale Cahan wydawał się celowo odcinać od tego widoku, z trudem znosząc zamknięcie w celi bez krat. Ruchem głowy wyprosiła strażników z pokoju i otworzyła szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań.
    - To już dzisiaj - wyjaśniła, nawet nie odwracając się w jego stronę. Stanęła na palcach, starając się dosięgnąć górnej półki, ale ta znajdowała się poza jej zasięgiem. - Rada zdecyduje, czy możesz z nami zostać w azylu. Są do ciebie uprzedzeni, ale też ciekawi i w tym upatruję twoją szansę. Musisz im pokazać, że nie stanowisz poważnego zagrożenia dla otoczenia, ale jesteś wystarczająco silny i twardy, by przynieść im pożytek. Dla większości z nich liczy się zysk. Żadnych gwałtownych ruchów czy wybuchów złości. I żadnego mazgajenia się.
    Tym razem spojrzała na mężczyznę znacząco. Opowiedział jej swoją historię w ciemnościach, ale mimo to bez trudu dostrzegła jego zaszklone od powstrzymywanych łez oczy, a także drgający mięsień w żuchwie. Wiedziała, ile go to kosztowało, ale będzie musiał opanować emocje, jeśli mieli pozwolić mu zostać.
    - Odzywasz się tylko proszony. Odpowiadaj na pytania zwięźle, ale szczerze. Nie patrz na nich wilkiem, to nie przysporzy ci sympatii. Po wysłuchaniu twojej wersji, a także zeznań osób, które miały z tobą styczność, wydadzą ostateczną decyzję. Jej wykonanie będzie natychmiastowe i bezwarunkowe.
    Danica rzuciła Nuadhu wybrane przez siebie ubrania i splotła dłonie za plecami, znowu unikając patrzenia na niego. Już podeszła zbyt blisko, a przecież nie miała żadnej gwarancji, że tutaj zostanie. Nie mogła sobie pozwolić na przywiązywanie się do kogoś, kto był zupełnie poza jej zasięgiem. W końcu kim była w obliczu starego bóstwa?
    - Pytania?

    OdpowiedzUsuń
  10. [Kwiatuszek!<3 Podoba mi się twoje nowe przezwisko. Nie powinieneś się tak denerwować, bo ci jeszcze jakaś żyłka pęknie.]

    Kobieta wywróciła oczami, widząc jego niezadowolone spojrzenie. Przecież to nie jej wina, że się lenił i spał w ciągu dnia! Zachowywał się jak rozkapryszone dziecko niezadowolone z tego, że coś toczy się nie po jego myśli. Kiedy zauważyła, w czym spał, a raczej w czym nie spał, odwróciła się szybko w kierunku okna, udając zainteresowanie głośniejszą wymianą zdań między dwoma mieszkańcami, aby ukryć czerwień zawstydzenia barwiącą jej policzki. Nie wchodziłaby do jego pokoju w ten sposób, gdyby wiedziała, że nie ma na sobie żadnych ubrań i tylko na całe szczęście przepastna pościel ukrywała jego wyrzeźbione od lat morderczych treningów ciało. Całą siłą woli zmusiła się do niezerkania za siebie i podziwiania dzieła śniegu za oknem. Miała nadzieję, że nikt nie zauważył jej głębokiego zażenowania, ale znaczący rechot strażników szybko wyprowadził ją z błędu.
    Pięknie.
    Danica poczekała z odpowiedzią na jego pytanie do chwili, gdy już się przebrał i wyszedł z łazienki. Dopiero wtedy poczuła się na tyle komfortowo, by w miarę normalnie z nim porozmawiać.
    Z ukosa spojrzała na mężczyzn stojących w drzwiach. Może jednak niewystarczająco komfortowo.
    - Nie powinieneś zadawać takich pytań. Właściwie w ogóle próbować ze mną rozmawiać na temat inny niż czekający cię proces. Masz się maksymalnie skupić na sobie, ja jestem tylko obserwatorką. Nie zwracaj na mnie uwagi. Nic nie może cię rozpraszać, a już zdecydowanie nie moja obecność - ucięła empatka, wpychając zranioną dłoń głębiej do kieszeni obszernej bluzy, jakby to mogło ją ukryć przed bystrym wzrokiem Nuadhu. Każdy przejaw sympatii mógł zostać uznany jako jego słabość lub jako jej brak obiektywizmu w sprawie, a choć pytanie z pozoru było formą grzeczności, niosło ze sobą troskę o jej samopoczucie. Polityka rządzącą Last Salvation była okrutna i pokrętna, a Danica mimowolnie została w nią wplątana, dlatego musiała uważać. Rada nigdy nie darzyła jej zaufaniem, prawdopodobnie podejrzewając, do czego jest zdolna jej nieujarzmiona dusza.
    Wcale nie uważała go za durnia. Czuła, że wzbudziła jego rozdrażnienie i zraniła jego dumę, ale nie próbowała się wytłumaczyć. W końcu był tylko kolejnym nadnaturalnym. Nie musiała mu się tłumaczyć ze swoich pobudek.
    Kobieta cicho odchrząknęła, wskazując mu głową drzwi.
    - Musisz iść pierwszy. To środek ostrożności, gdybyś... próbował złapać mnie od tyłu i skręcić mi kark - wyjaśniła. Ostatnio wszyscy stali się w azylu bardziej zapobiegawczy, podejrzliwi i strachliwi, a wszystko to za sprawą dziwnych cieni powoli osaczających miasteczko. Nikt nie miał wątpliwości, kogo poszukiwały. - To niedaleko. Musimy się wspiąć piętro wyżej i przejść do zachodniego skrzydła, ale... sam rozumiesz.

    OdpowiedzUsuń
  11. Krótki urywany krzyk rozległ się w ciemnej, obślizgłej alejce Złodziejskiego Traktu. Noc już od dawna otuliła Last Salvation swoim cudownym i bezpiecznym płaszczem. Niestety dzisiaj nie pomogła ona swoim dzieciom, a szczególnie jednemu, być może najbardziej ukochanemu.
    Algar ściągnął z siebie wilgotną od deszczu pelerynę. Urwał kawałek i drżącymi dłońmi zaczął owijać materiał wokół uda. Oparty o mur starał się nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Rana była głęboka i krwawiła obficie. Złodziej zacisnął materiał, a syk wydobył się z jego spękanych ust.
    Mężczyzna stanął powoli, próbując jak najmniej naruszyć zranione miejsce. Ledwo przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, zgiął się i pochylił w stronę ściany budynku ledwo podpierając się dłońmi.
    Cholerny Ramirez!
    Gdyby teraz tylko Algar mógł zabiłby tego pyszałkowatego bandziora czym prędzej. Nie bawił się jednak w takie małostki mając większe cele przed oczyma. Tym razem głupie ignorowanie Ramireza powróciło do niego z dość nieprzyjemnymi skutkami. Durny knur zaczaił się na złodzieja w pobliskich kanałach. Był w towarzystwie swoich czterech półgłówków-ochroniarzy. Złodziej wyczuł ich odrobinę zbyt późno, za wolno wyciągnął pałkę do ogłuszania, niedostatecznie szybko im uciekał. Jak miał to jednak zrobić mając przy sobie dość pokaźnych rozmiarów część maszyny, ukradzioną pewnemu szalonemu naukowcowi Rady? Przestępca nie był też cudotwórcą, choć wielu go o to posądzało. Całe szczęście, lub też nie, nadal był sprytniejszy i lepiej rozeznany w kanałach niż Ramirez - dosięgła go tylko kula jego ukrytego w rękawie pistoletu. Algar zdążył rzucić zasłonę cienia na przeciwników i dokuśtykać do wyjścia. Nie miał jednak czasu na leczenie ran, Ramirez mógł siedzieć mu na ogonie.
    Jeszcze się z nim porachuje... I teraz nie będzie zasłaniał się swoim kodeksem.
    Mistrz złodziei starał się poruszać dość szybko w swoim ślimaczym tempie, ale niezbyt mu to wychodziło. Musiał wydostać się na otwarte ulice, a czasu było coraz mniej. Słabł z każdą chwilą. Czyżby kula Ramireza nafaszerowana była jakąś trucizną? Nie wątpił, ta wesz zawsze uciekała do takich sposobów.
    Wspierając się o mokre, kamienne ściany Algar wydostał się ze strefy paserów i bandytów. W torbie, którą nadal miał przewieszoną przez ramię, obijał mu się o plecy wynalazek inżyniera. Nawet w niebezpieczeństwie dbamy o łup, co?
    Algar kierował się w stronę swojego domu mając nadzieję, iż będzie tam Sagren albo Krilla. Postąpił głupio nie zabierając ze sobą choćby potężnego osiłka. Musieli pójść po jakąś pomoc, bo inaczej wykrwawi się na ulicy.
    Kolejny krok znowu wyrwał krzyk z jego gardła. Algar upadł na kolano, próbując się podnieść. Robił to z coraz większym trudem.
    Czy tak dane mu będzie skończyć? I gdzież ta, zaraza, cudowna oraz dostatnia emerytura?

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  12. Algar bardzo powolutku tracił kontakt z rzeczywistością. Czuł deszcz przebiegający mu po odsłoniętym karku, moczący włosy i ubranie. Pod dłońmi miał szorstki, śliski kamień, który nie sprzyjał utrzymaniu równowagi. Powieki złodzieja stawały się coraz cięższe, a w oczach gromadził się uciążliwy piasek.
    Odwrócił lekko głowę, potrząsając nią i starając się nie zasnąć. To by oznaczało tylko jedno - jeśli kula Ramireza by go nie pokonała, z całą pewnością zrobi to jakiś agent Rady. Nie mógł sobie pozwolić na taką śmierć.
    Nagle na skrzyżowaniu dróg zamajaczył mu jakiś ciemny kształt. Ledwo widoczny w cieniach. Załzawione oko Algara nie potrafiło skupić się na przybyszu, jedynie mechaniczne dawało co nieco informacji na temat nieznajomego. Był to mężczyzna rosły i wysoki, o potężnej sylwetce. Złodziej chciał już odetchnąć z ulgą, mając nadzieję, iż to Sagren, gdy nagle niebieskawe, sztuczne oko wychwyciło błysk noża.
    Algar chciał poderwać się do pionu, by uciec, ale jego ciałem gwałtownie szarpnął impuls bólu. Otępiałymi ruchami szukał czegokolwiek do obrony, gdy postać uklękła obok niego. Złodziej oddychał ciężko zauważając, że nieznajomy schował nóż.
    Czyżby los znowu się do niego uśmiechnął?
    Mężczyzna chwycił go za nadgarstek odsłaniając ranę, która krwawiła jeszcze bardziej. Cóż... Nie na długo mu się to szczęście przyda.
    Algar zamrugał oczyma próbując zrozumieć, co się do niego mówi.
    - Uzdro... Wiciel? - wychrypiał, opierając się o ścianę. Ledwo komunikował, przemilczając pytanie o imię - Pogoda...? Równi.. Równie piękna j... Teraz.
    Algar wysapał z trudem, a po chwili głuchy świst zamienił się w głośny krzyk, gdy lekarz gwałtownie zacisnął na jego udzie pasek. Złodziej zarył paznokciami kamienny bruk, zaciskając mocno zęby.
    - Jasn.. Ghh... Cholera...
    Ból tępił zmysły i bardzo mocno odbierał świadomość. Tak skutecznie, że złodziej nie oponował, gdy medyk podniósł go, by gdzieś zanieść. Przymykał powieki i otwierał je raz za razem.
    Cóż, jeśli niesie go do więzienia Rady... Przynajmniej spróbuje stamtąd uciec.
    *****
    Algar pociągnął nosem czując zapach świeżej, mokrej trawy i zielonych liści. Otworzył powoli oczy zauważając, iż znajduje się w ogromnym pomieszczeniu wydrążonym w pniu. Ściany pokryte był dziwacznymi malunkami, a dookoła niego znajdowały się porozrzucane przedmioty. Nad nim latał mały, złoty ognik, który oświetlał nietypowe "mieszkanko" swoim delikatnym blaskiem. Złodziej rozejrzał się dookoła chcąc wstać.
    Nie potrafił. Szarpnął dłonią raz i drugi. Jego nadgarstki jak i nogi były spętane. Co jest!?
    Odpowiedź na jego pytanie czaiła się w mrokach lasu, który widział przez wyrżnięty w korze otwór. Ktoś śpiewał, odprawiał modły w dzikim języku. Gdzie się znalazłeś Algarze!?
    Zimne powietrze zadrgało na jego policzku, gdy raptownie odwrócił głowę. Przed jego oczyma ukazała się rogata, ogorzała i szpetna demonia twarz. Algar znał ją doskonale i chciał zapomnieć.
    Ranulph!
    Złodziej krzyknął głośno, gdy pazury czarta wbiły się w jego nogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ******
      Mężczyzna niemalże spadł z łóżka, gdy poruszył się gwałtownie. Podniósł się na rękach, opierając o twardy materac. Rozejrzał się z szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma. Soczewki w mechanicznym oku poruszały się pośpiesznie, chaotycznie przybliżając i oddalając widok. Algar zakrył dłonią wynalazek i starał się uspokoić oddech.
      To tylko zły sen...
      Z odrobinę zimniejszym umysłem rozejrzał się dookoła. Gdzież on był?
      Prosta sypialnia nie wyglądała jak więzienie Rady ani też kryjówka Ranulpha. Była urządzona skromnie, bez zbędnych banialuków, wprost dosadnie wskazując, że tu się, zazwyczaj, tylko śpi. Kto go tutaj przyprowadził?
      Czyżby ten lekarz, który go znalazł nie był tylko iluzją?
      Jego zmysły i czuły słuch zarejestrowały cichutki dźwięk po lewej. Złodziej odwrócił głowę zauważając tego samego mężczyznę, którego widział wczoraj. Najwidoczniej spał, gdyż pierś unosiła się spokojnie, a oczy miał przymknięte. Nosił zakrwawione spodnie - czyżby Ramirez dopadł też jego?
      Obok medyka, w kącie, znajdował się plecak Algara. Całe szczęście z drogocennym łupem, więc mógł odetchnąć z ulgą i urwać się stąd.
      Rabuś delikatnie zszedł z łóżka, starając się nie wydać żadnego dźwięku. Postawił miękko stopy na deskach i stanął niepewnie.
      Niemożliwe!
      Algar zdumiał się nie czując bólu, a jedynie lekkie szczypanie. Odgarnął materiał spodni, patrząc przez dziurę na swoje blade udo. Była tam tylko ledwo widoczna blizna. Żadnej szramy!? Jakim cudem!? Ile tutaj leżał, że rana tak się zasklepiła!?
      Nagle podłoga zaskrzypiała, gdy Mistrz Złodziei w połowie ruchu niezgrabnie próbował dostać się do swojego plecaka. Właściciel domostwa chyba się zbudził. Algar odchrząknął cicho, prostując się niepewnie i z ostrożnością.
      Przyglądał się śmiałej twarzy i bystrym oczom, nie potrafiąc wyczytać żadnych emocji. Czyżby był to jednorazowy akt łaski?
      - Dziękuję za pomoc nieznajomy - odparł po chwili, nader grzecznie jak na niego, nie chcąc przedłużać lepkiej ciszy. Jego mięśnie były jednak napięte, gdyby musiał w miarę szybko uciekać - Powiedz mi, ile tutaj leżę?
      Miał nadzieję, że to jakieś cudowne uleczenie, a nie działanie czasu.

      Algar

      Usuń
  13. Algar spojrzał na mężczyznę, który gładkim gestem nakazał mu usiąść na łóżku i nie próbować żadnych sztuczek. Bandyta postanowił odpuścić tym razem, opierając dłonie na materacu i siadając posłusznie. Wpatrywał się jednak zaciekawiony w odrobinę osłabionego medyka, który wyglądał jakby trawiła go jakaś choroba. Dziwne. Złodziej powiedziałby, że to on był bardziej poraniony.
    Dopiero po chwili słowa niejakiego Cahana wybiły go z równowagi. Wiedział, że ta trucizna była mocna, ale... Żeby aż tak!? Przestępca patrzył ogłupiałym i pustym wzrokiem, jakby już nie na niego, ale w dal. Miesiąc życia?
    Jak to tylko miesiąc?
    Algar może i nie dbał o nic więcej niż zysk. Nie dbał o uczucia i emocje, ale... Nie chciał umierać. Nie teraz. Nie gdy tyle jeszcze na niego czeka. Większym zirytowaniem napełniał go zbyt spokojny głos lekarza oraz to, iż nie będzie mógł nawet wykorzystać tego co zbierał przez lata. Niech on tylko dorwie tego cholernego Ramireza!
    Zakapturzony nawet nie zauważył, kiedy Cahan wyszedł. Nie zarejestrował jak mocno zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu knykcie. To jakieś szaleństwo... Jeden knur miałby go pokonać!? Ten półgłówek, który nawet nie powinien nazywać się złodziejem!?
    Algar poczuł się słabo. Zupełnie jak wtedy, gdy został oszukany przez Ranulpha, demona ukrytego w ciele człowieka, podczas odbierania zapłaty za wykonane zlecenie na ten przeklęty artefakt. Wtedy to mężczyzna stracił oko i musiał pałętać się po dziwacznej posiadłości pełnej zmutowanych stworzeń. Wtedy też wisiał na cieniutkiej linie życia, a Śmierć podążała za nim jak ponury zwiastun tego co miałoby nastąpić. Całe szczęście uciekł, zemścił się i dostał nowe oko. Jednak emocje i nocne koszmary zostały... Czuł się tak samo.
    Najgorsze to, że wtedy mógł walczyć. Teraz nie wiedział nawet jak.
    Musiał jednak coś zrobić!
    Zmysły Algara powróciły do rzeczywistości, gdy poczuł jak obok niego ktoś ciężko siada. Złodziej odwrócił głowę, by ponownie spojrzeć na Cahana. Podał mu on kubek do ręki, który przyjął niechętnie. Nie wypił ani łyczka ziołowego naparu. Jego nieufne przyzwyczajenia wzięły górę.
    Nagle, niczym światełko w tunelu, pojawiło się rozwiązanie. Propozycja Cahana. Mówił on powoli, jakby ważąc słowa. Mimowolnie złodziej uśmiechnął się na stwierdzenie "nigdy nie myślałem, że złożę propozycję komuś takiemu jak Ty". Wszyscy tak mówili, a później wszyscy zwracali się do ludzi takich jak on. W wielu dziwacznych sprawach. Mniej lub bardziej niebezpiecznych.
    Algar słuchał uważnie, co to za zadanie na niego czeka w zamian za usunięcie trucizny. Patowa sytuacja. Nie z własnej woli postawiono jego życie na szali. Jakież to nieuczciwe. Oczywiście, że słyszał o magicznym mieczu, należącym do bóstwa. Ostrzu, które ponoć tylko prawowity właściciel mógł odnaleźć. Czyżby ten mężczyzna...? Nie, niemożliwe.
    Jednak może? Pewność z jaką mówił i ta przemożna chęć odnalezienia skarbu. Coś w tym było. Jeśli dodać do tego jeszcze, iż rana Algara zasklepiła się tylko w przeciągu pięciu godzin...
    Oko Algara zadrgało lekko, jakoby na znak poruszenia bandyty na temat skarbów. Zawsze dbający tylko o fortunę i interesy. Nawet w obliczu śmierci. Wierzył on w swoje możliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagle też uwierzył, iż da radę zdobyć ten miecz, uratuje skórę, a na dodatek się wzbogaci. Czyżby uśmiech losu w całej tej komedii?
      Złodziej nie odwrócił wzroku i nie syknął z bólu, gdy stalowa ręką lekarza zacisnęła się na jego ramieniu, jakby chcąc zmusić go do "podjęcia właściwej decyzji". Algar zmrużył gniewnie oczy, a czarny cień rozmazany wokół nich tylko wyostrzył jego zimne spojrzenie.
      - Mam inne wyjście? W moim zawodzie bycie kaleką to jak wyrok śmierci - powiedział powoli, chwytając nadgarstek Cahana, dając mu tym znak by go puścił - I nie pomogę ci jeśli zmiażdżysz mi ramię.
      Co z tego, że miał do czynienia z bóstwem? Jedną nadludzką istotę już pokonał.
      - Powiesz mi coś więcej. Tak drobne informacje sam znalazłem w książkach - Algar kontynuował, oczekując aż uzdrowiciel go puści - Uruchomię kontakty lub ty mnie zaprowadzisz do twojego skarbu. Wierzę jednak, że twoja informacja o klejnotach jest prawdziwym faktem, a nie bajką wymyśloną by mnie bardziej przekonać. Potrzebuje też kilku dni na upłynnienie łupów i kupienie ekwipunku. I nie licz, że będziemy się śpieszyć.
      Być może był zbyt zadufany w swoich słowach, w końcu nagrodą za dobrze wykonane zadanie było jego życie. Po cóż jednak umierać wcześniej niż trzeba tylko dlatego, że nie rozpoznało się terenu?

      Algar

      Usuń
  14. [Krótka odpowiedź, bo po ostatnim opisie nie wiedziałam co ruszyć]

    Dni mijają bardzo szybko, gdy ma się pełne ręce roboty. Algar chcąc nie chcąc musiał się podzielić, ze swoimi towarzyszami, informacjami o niedawnym konflikcie. Złodziej wciągnął Sagrena oraz Krillę w poszukiwanie jakichkolwiek informacji o mieczu, a także w plan zemsty na wszarzu, który śmie jeszcze chodzić po Czarnym Rynku.
    Młody mężczyzna spotkał się kilka razy z owym "boskim" medykiem dementując kolejne plotki na temat skarbów przewijających się przez Last Salvation. Żaden z nich nie był tym poszukiwanym przez Nuadhu. Większość z nich była od razu skreślana nie odpowiadając opisowi, który Algar dostał. Złodzieja drażniło to coraz bardziej. Zgodził się na durną propozycję, na dodatek mając zbyt mało informacji na temat czegokolwiek. Kiedyś jego pycha i żądza bogactw go zabije, jeśli wcześniej nie zrobi tego trucizna.
    Kluczył w kolejnych wieściach niczym dziecko we mgle. To przeklęte ostrze może być setki kilometrów stąd. Nawet jeśli dowie się czegoś na temat miejsca położenia klingi, może nie zdążyć się tam dostać i umrzeć w połowie drogi.
    Już ponowne starcie z Ranulphem, demonem który wyrwał mu oko, wydawało się o wiele lepsze niż bezsensowne szukanie.
    Mimowolnie Algar stawał się coraz słabszy. Zdolności Nuadhu pomogła na ranę, ale trucizna powoli przeżerała krew i ciało złodzieja. Na razie nie było jeszcze tak źle, ale choćby długotrwały bieg męczył go. Na dodatek okropnie trzęsły mu się ręce. Przestępca zrezygnował z większych skoków czekając na informacje.
    Pewnego dnia Krilla przyniosła wieści. Niespodziewane, niesprawdzone, ale mogły być prawdziwe. Zaraz po usłyszeniu ich, późną nocą, Algar udał się do Nuadhu. Miał nadzieję, że to będzie to. Chciał umrzeć mając już świadomość, że to mogło być to, aniżeli tak bezcelowo.
    Siedział teraz na stołku w pomieszczeniu na kształt kuchni. Oparł swobodnie łokcie na kolanach wpatrując się w Nuadhu. Odetchnął i podjął wątek.
    - Krilla dostała się do pewnych informacji. Archeolodzy z Last Salvation natrafili ponoć na wielki skarb, skryty w pobliskich górach. Tamtejsze ruiny od dawna wypełnione były dziwną energią, ale dopiero teraz udało im się dokopać do systemu korytarzy połączonych z jakimś dawnym kompleksem. Wszystko zasypane skałami - złodziej potarł podbródek jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał - Niewiele wiadomo na ten temat, wszystko jest tajne. Jednak jeśli władzom Last Salvation tak bardzo zależy na tajemnicy to musi w tym coś być. Nie dowiem się niczego więcej, Rada zbyt dobrze strzeże swoich tajemnic, mogę zdobyć co najwyżej szkicową mapę korytarzy. Najlepiej byłoby tam pójść i samemu się przekonać. Twierdzisz, że wyczuwasz "aurę" tego miecza. O ile to prawda, a nie wymysł bożka, w połowie drogi przez ruiny okaże się czy to twój przedmiot. Najwyżej nadłożymy zbędnej drogi i tyle. Co ty na to?

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  15. Algar uśmiechnął się pod nosem na pytanie Nuadhu.
    - To dość proste, choć nie wiem jak wyjdzie nam wykonanie planu. Archeolodzy nie dreptają tam na piechotę, to zbyt dużo na ich delikatne nogi. Stroble sprowadza ciężarówki do przewozu sprzętu i naukowców. Przekradniemy się do którejś z nich, ukryjemy i poczekamy, aż nas tam dowiozą - odparł złodziej, nie musząc jakoś zagłębiać się w szczegóły. Nuadhu, choć wydawał się odrobinę oderwany od rzeczywistości, jawił sie jako człowiek, który szybko pojmował plany.
    Złodziej kontynuował.
    - Krilla dowie się, kiedy Rada przygotuje następny transport i wt...
    Przerwał zauważając jak lekarz zapatrzył się w brudne okno. Jego źrenice niezauważalnie się rozszerzyły, jakby zauważył tam coś niezwykłego. Algar również zwrócił nań swój wzrok, ale nie widział nikogo szczególnego. Nagle rozległ się trzask, a Nuadhu niemalże poderwał się jakby ktoś walnął go obuchem. Odłamki szklanki wylądowały na podłodze, a doktor dopiero wtedy się ocknął.
    -Widzisz coś czego nie powinieneś? - spytał Algar wstając i przechodząc na drugi kąt pokoju, by oprzeć się swobodnie o ścianę. W sumie nie była to jego sprawa, ale niejako mógł zrozumieć tego rosłego mężczyznę. Sam miewał koszmary i przewidzenia od czasu tamtego pamiętnego zlecenia u Ranulpha. Nie było dnia w którym nie majaczyłby na jawie o przeklętej posiadłości pełnej mar i bólu w której zamknął go kolekcjoner po wyrwaniu prawego oka. Nie sądził, by siła ich przewidzeń była na podobnym poziomie, ale... Przynajmniej tutaj mogli się uznać za podobnych.
    Podejrzewał, że bożek raczej nie będzie skory do wyznań, zwłaszcza do kogoś pokroju Algara. Złodziej nałożył kaptur i skierował się w stronę wyjścia z mieszkania.
    - Dam ci znać, kiedy dowiem się o transporcie. Szczegóły i miejsce spotkania. Najprawdopodobniej jednak będzie to brama niedaleko budynku Rady, wierzę, że znasz drogę. Nie przemęczaj się zbytnio do tego czasu, ruiny poza miastem bywają zwodnicze. No i... Przygotuj się na wszystko.
    Teraz tylko musieli poczekać na wieści od Krilli i zakraść się do ciężarówki Rady. Niby wszystko prosto brzmi, ale... W takim nieskomplikowanych planach zawsze prędzej czy później coś się psuje. Algar miał nadzieję, że teraz nic takiego się nie wydarzy.
    - Na razie...

    Algar

    OdpowiedzUsuń
  16. Algar wyszedł z wieży zegarowej dokładnie rozglądając się dookoła. Nadszedł czas na zmierzenie się z ruinami wypełnionymi agentami Rady, którzy łypali na życie złodzieja. Mimo wszystko mężczyzna nie miał wyjścia. Musiał podjąć się tej samobójczej misji, by, paradoksalnie, ratować własne życie. Miał nadzieję, że wyjdą stamtąd w jednym kawału, a wtedy rabuś będzie mógł pozbyć się tego szczura, który przepadł jak kamień w wodę. Przynajmniej tak twierdzili Sagren i Krilla. Czyżby przestraszył się zemsty mistrza złodziei? Być może.
    I lepiej żeby bał się nadal.
    Algar szybko zniknął w uliczkach prowadzących do głównego budynku Rady. Dla bezpieczeństwa wspiął się na dach i kontynuował drogę przemieszczając się po śliskich dachówkach. Zgrabnie przeskakiwał na kolejne budynki, starając się czynić jak najmniej hałasu. Całe szczęście zabudowa była tutaj dość "zbita", a niektóre dachy pokryte mchem, co ułatwiało mężczyźnie przemieszczanie się.
    Budynek Rady z takiej wysokości lśnił wśród innych. Choć potężny i tliła się w nim jakaś ukryta wyniosłość, był z kształtu bardzo prosty, wprost prymitywny. Algar był tam tylko raz w swoim życiu - gdy sprowadzili go do Last Salvation sądząc, że przyłączy się do reszty tego pokręconego społeczeństwa. Nic z tego... Znalazł inną drogę życia, która o wiele bardziej mu odpowiadała.
    W miarę przybliżania się do celu Algar zauważał jeszcze jedną rzecz - ciężarówki. Rada sprowadziła ich teraz całkiem sporo, bo aż pięć. Wszystkie miały zawieźć naukowców do ruin, by mogli badać niesamowitą aurę spowijającą to opuszczone przed tysiącleciami miejsce. Co mogło się tam kryć? Czy było to coś przydatnego dla Last Salvation?
    Algara mało to obchodziło. Najważniejsze, by samochody dowiozły ich na miejsce. Chciał wykonać tą misję i mieć ją jak najszybciej z głowy.
    Zeskoczył miękko na rurę, która wychodziła z jednego budynku. Pochylił się i przytulił do ściany, chcąc przyjrzeć się raz jeszcze członkom Rady i nie zostać wykrytym.
    Jakiś cień poruszył się pod nim zdradzając, że znajduje się tu ktoś jeszcze. Algar wychylił się lekko, by ujrzeć potężną sylwetkę Nuadhu. Mężczyzna odetchnął z ulgą i zeskoczył na ziemię.
    - Jesteś wcześnie. Zaobserwowałeś coś ciekawego? - Algar "przywitał się" i odwrócił w stronę ogrodzenia, które oddzielało ich od środków transport - Musimy się pośpieszyć. Naukowcy już prawie kończą ładowanie niezbędnego sprzętu. Trzeba dostać się do bramy i zakraść na tyły jednej z nich. Mam nadzieję, że jesteś gotów.
    Algar upewnił się, że broń oraz inne elementy ekwipunku leżą na swoich miejscach. Nie będzie miał czasu na poprawianie ich po drodze - każda sekunda była bezcenna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złodziej skinął na lekarza, gestem nakazując mu iść za sobą. Mężczyzna pochylił się, stawiając szybkie, lecz ciche i ostrożne kroki. Starał się nie poruszać ani jednego kamyka, które leżały na drodze. Miękka podeszwa nie wydawała ani jednego, głośnego dźwięku co bardzo go cieszyło.
      Mężczyźni szybko znaleźli się pod ogrodzeniem starając się nie wychylać zbytnio. Hałasy przybierały na sile w miarę pokonywanych metrów. Słychać było jak bardzo zniecierpliwieni i podnieceni byli uczeni. Wyglądało na to, że dokopali się do naprawdę niesamowitej rzeczy. Czy będzie to miecz medyka? Kto wie...
      Algar zatrzymał Nuadhu, unosząc lekko dłoń, a sam wychylił się zza murek, by sprawdzić teren. Wyglądało na to, że droga była wolna, choć narastające dźwięki nie gwarantowały stuprocentowego bezpieczeństwa. Brukowana ścieżka tuż za zakrętem prowadziła przed bramę na posesję Rady. Musieli przedostać się przez nią do środka. Nie było szans przejścia przez ogrodzenie choć Algar kiedyś próbował - było zbyt śliskie, wysokie i nieciekawie skonstruowane, nie dając żadnego podparcia dla stóp. Ryzykownym, ale jedynym rozwiązaniem była brama.
      Złodziej obserwował przez dłuższą chwilę, licząc sekundy i czekając aż pojawi się jakiś żołdak Rady. Nikt nie wyszedł. Dziwne...
      - Chodź za mną. Pilnuj jednak tyłu, nie podoba mi się ten "spokój" - wyszeptał rabuś i powoli zaczął kierować się w stronę bramy, czując się niepewnie. Nienawidził takich miejsc, gdzie nie ma ani jednego głębszego cienia.

      Algar

      Usuń